piątek, 30 marca 2018

#2408 - Nie przebaczaj

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

Zdaję sobie sprawę z tego, że "Nie przebaczaj" – komiksowa seria autorstwa scenarzysty Jakuba Ryszkiewicza oraz rysowniczki Marianny Strychowskiej – zbiera w znakomitej większości pozytywne recenzje, więc pisanie tekstu dość mocno krytykującego dwa pierwsze tomy tej zaplanowanej na trylogię opowieści może wydawać się czystą przekorą. 



Zapewniam jednak, że tak nie jest. Nie uważam, by ten komiks zasługiwał na tak pozytywne opinie, jakimi się go obdarza i niżej postaram się wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Ten rozgrywający się na Kresach Wschodnich (w)eastern jest opowieścią najzwyczajniej w świecie słabą i naprawdę musiałbym się nieźle nagimnastykować, by napisać o nim coś pozytywnego. Jest efektowny, to prawda – ale poza tą efektownością kryje się naprawdę niewiele.

Tak, jak wciśnięcie superbohatera w biało-czerwony trykot i postawienie go na tle Pałacu Kultury nie sprawi, że konwencja superhero nagle stanie się nowatorska, tak przeniesienie westernowo-tarantinowskiej gawędy o zemście na Kresy Wschodnie czasów międzywojnia nie jest czymś, co automatycznie uczyni tę opowieść świeżą. Ryszkiewicz, kreując opowieść o niczym tak naprawdę nie mówi. Filmy Tarantino, oprócz bycia narracyjnymi majstersztykami, zazwyczaj są również silnie stematyzowane, a przemoc służy w nich określonemu celowi – czasami jako kontrapunkt, czasami jako puenta gagu. "Nie przebaczaj" jest natomiast opowieścią znaczeniowo próżną, skonstruowaną z najprostszych fabularnych komponentów.

Nie mogę nawet napisać, że autor i autorka komiksu bawią się tymi zgranymi schematami, bo nie ma tam żadnej zabawy, żadnej dekonstrukcji, zmyślnej subwersji czy metakomentarza – twórcy "Nie przebaczaj" pracowicie odtwarzają popkulturowe toposy, bez jakichkolwiek ambicji wykorzystania ich do opowiedzenia czegokolwiek interesującego. A na ogół również bez zrozumienia, czemu te toposy działają w pracach lepszych, niż "Nie przebaczaj", a w ich autorskim komiksie nie robią nawet w połowie tak dobrego wrażenia.


A czemu tak się dzieje? Między innymi z powodu, o którym pisałem wyżej – ta opowieść jest o niczym. I nie mam tu na myśli faktu, że rozwleczoną na sto sześćdziesiąt stron fabułę komiksu da się streścić w trzech zdaniach, bo nie to jest głównym problemem produkcji Ryszkiewicza i Strychowskiej. Problemem jest skonstruowanie opowieści bez jakiejkolwiek substancji – mamy motyw rodzinnej tragedii i idącej za nią zemsty jedynego ocalałego jej członka, ale to nie jest opowieść. To pewna konwencja, której elementy są doskonale znane odbiorcom kultury popularnej, a która może służyć jako punkt wyjścia do bardziej interesującej historii, jednak sama w sobie jest tylko pustym toposem. 

Nie nosi znamion moralitetu, nie jest wykorzystana, by powiedzieć coś interesującego o świecie przedstawionym albo bohaterach, nie jest nawet interesująca sama w sobie, ponieważ rozegrana jest w tak sztampowy, pozbawiony oryginalności sposób, że czytelnik jest w stanie trafnie przewidzieć dalszy przebieg wypadków. Wszystko to sprawia, że ta opowieść jest, koniec końców, niepotrzebna. W chwili, w której piszę tę notkę nie ukazał się jeszcze ostatni, trzeci tom serii, nie wiem więc jeszcze, w jaki sposób wydarzenia zostaną przez autora rozegrane. Póki co oceniam jedynie pierwszy i drugi tom – w żadnym z nich nie pojawił się jakikolwiek fabularny element, który uczyniłby ten komiks czymś świeżym i interesującym.

Drugim problemem są bohaterowie, a raczej ich brak. Oczywiście, teoretycznie mamy w "Nie przebaczaj" postaci, na których koncentruje się fabuła, ale to tylko pozór – w praktyce bowiem komiks wypełniony jest jedynie narracyjnymi pionkami, które autor popycha w kierunku, który uzna za interesujący. Postaci komiksu nie mają żadnych charakterów – mają jedynie właściwości niewychodzące poza ich archetypy. Czy to, że Tadeusz gra na skrzypcach mówi nam cokolwiek o tej postaci? Nie, to tylko fabularny gadżet, w dodatku kompletnie niewykorzystany. Nie mamy pojęcia, jakie są postaci tego komiksu – jakie mają marzenia, aspiracje, nie znamy niuansów ich wzajemnych stosunków, ponieważ nic z tego nie zostało nam pokazane na kartach komiksu.

Z tego pośrednio wynika trzeci problem – ten komiks zawodzi w kwestii emocjonalnego rezonowania z czytelnikiem. Częściowo taki stan rzeczy wynika właśnie z braku charakterologicznej głębi występujących w "Nie przebaczaj" postaci – autor pokazuje rodziców Tadeusza, a potem oczekuje, że mnie, czytelnikowi, automatycznie będzie na nich zależeć (niby czemu miałoby?), po czym kilkanaście, kilkadziesiąt stron dalej uśmierca je i zakłada, że wywołał u mnie w ten sposób emocjonalną reakcję na ich los. Nic bardziej mylnego – Ryszkiewicz nie zadbał o to, by zależało mi na tych bohaterach, więc obserwowanie ich śmierci nie spowodowało najmniejszego drżenia mojego serca.

To jest właśnie kolejna strona tego problemu – autor szafuje przemocą i ciężką atmosferą już od pierwszych stron komiksu, ale nigdy nie równoważy tego całego mroku żadnymi zmianami tonu. Powołajmy się jeszcze raz na tak lubianego przez Ryszkiewicza Tarantino – jego filmy ociekają przemocą, ale zawsze jest ona kontrapunktowana jakimś niedorzecznym żartem, dialogiem albo luźniejszą, pogodniejszą sytuacją – rozładowuje to atmosferę i pozwala widzowi na nabranie oddechu, dzięki czemu gdy znów zaczyna się rozlew krwi, taki zabieg robi odpowiednie wrażenie. "Nie przebaczaj" cały czas rozgrywany jest na jednej i tej samej nucie – wokół bohaterów wszystko jest straszne, ponure i depresyjne, a ich dalsze losy malują się w tak ciemnych barwach, że moja empatia w stosunku do nich w odruchu obronnym ulega wygaszeniu. Nie widzę powodów, dla których miałbym Tadeuszowi kibicować w jego dążeniach, bo ani nie miałem na czym zbudować sobie z nim emocjonalnej więzi, ani kierunek, w jakim toczą się jego losy nie sprawa, że ta postać robi się bardziej sympatyczna (raczej wręcz przeciwnie), ani też na końcu jego drogi nie czeka na nią nic, co choćby w przybliżeniu mogłoby przypominać szczęśliwe zakończenie.

Tyczy się to zresztą również wszystkich innych postaci – na kartach komiksu nie pojawił się ani jeden bohater, który zyskałby sobie moją sympatię, wszyscy są albo brutalnymi socjopatami albo chodzącymi kliszami fabularnymi bez jakichkolwiek oznak zindywidualizowanej osobowości. Najbardziej interesującą postacią jest Lazar, nemesis naszego protagonisty, bo jako jedyny ma jakieś cechy wyróżniające go (pseudorosyjski sposób wyrażania się) i coś, co na upartego można nazwać charyzmą. Nie oznacza to oczywiście, że Lazar jest w jakimkolwiek rozumieniu oryginalnym i dobrze skonstruowanym bohaterem, bo jego zachowanie i rola w fabule nie mogłyby być bardziej sztampowe – to po prostu taki typ postaci, który jest stosunkowo interesujący w odbiorze.

Problemem jest również wizualny aspekt komiksu. Nie chodzi mi tu o jakość szaty graficznej – to kwestia gustu, ja uznaję prace Strychowskiej za bardzo dobre – ale narrację graficzną. Weźmy na przykład kadrowanie. Kadrowanie (rozumiane jako umiejscowienie obok siebie kilku kadrów prezentujących pośrednie etapy rozgrywającej się w komiksie sytuacji) jest narzędziem mającym określone zastosowania w narracji graficznej – może służyć jako ekspozycja złożonej sytuacji, na której czytelnik powinien skupić swoją uwagę. Może być umyślnie wykorzystanym momentem spowolnienia akcji i podładowania suspensu. Jak to wgląda w "Nie przebaczaj"? Strychowska – najpewniej pod dyktando scenarzysty – kadruje bez opamiętania i bez większego sensu, niepotrzebnie spowalniając akcję komiksu, w którym i tak niewiele się dzieje.

Ryszkiewicz nie używa kadrowania dlatego, bo rozumie sposób, w jaki działa ono na dynamikę komiksu – używa go, ponieważ to najbardziej filmowe narzędzie narracyjne, jakie istnieje w komiksie, a autor "Nie przebaczaj" chce stworzyć film. W wywiadzie udzielonym dla portalu Gildia Ryszkiewicz ujawnił, że komiks powstaje na kanwie stworzonego przezeń i jak do tej pory niezrealizowanego scenariusza filmowego. W tym samym wywiadzie powiedział również: Dla mnie zawsze czytanie komiksów było trochę jak oglądanie filmu, czym usprawiedliwił wybranie tego konkretnego medium dla wymyślonej przez siebie opowieści. Problem polega jednak na tym, że – cytując Alana Moore’a – jeśli myślimy o komiksie jak o kinie, w rezultacie otrzymamy co najwyżej filmy, które się nie poruszają.


I w kwestii narracji graficznej czymś takim jest właśnie "Nie przebaczaj" – nieruchomym filmem, komiksem, który stara się emulować celuloidową taśmę, ale przez oczywiste ograniczenia medium nie jest w stanie tego zrobić. A przecież nie musiało tak być i dostrzegłem w tym komiksie kilka kadrów, które w kreatywny sposób działają na korzyść opowieści wpisując ją w bardziej naturalną, komiksową poetykę. Najlepszym przykładem jest chyba kadr na jednej z pierwszych stron pierwszego tomu, na który widzimy rodziców głównego bohatera spotykających się ponownie po długim rozstaniu. Wygląda to w ten sposób, że oboje stoją na jednolitym, czarnym tle po przeciwnych stronach kadru, zaś w jego centrum, znajduje się mniejszy, prostokątny kadr, na którym widzimy zbliżenie twarzy obu stojących obok siebie postaci na białym tle – prosta, ale efektowna i czytelna symbolika oraz umiejętne wykorzystanie symetrii i wykorzystanie unikalnych możliwości, jakie daje to konkretne medium. Niestety, takich smaczków jest w dwóch pierwszych tomach jak na lekarstwo.

Jedyną rzeczą, która ratuje w moich oczach ten komiks są rysunki autorstwa Marianny Strychowskiej. Artystka, z tego co zdążyłem się zorientować, ma póki co raczej skromny dorobek twórczy – poza omawianym tu dziełem pracuje również nad własnym web-komiksem "The Caravan" – ale ze swojego zadania wywiązuje się całkiem nieźle… przez większość czasu. Rozumiem, że założeniem szaty graficznej "Nie przebaczaj" miała być brudna, umyślnie niestaranna i rwana kreska z ciężkimi czerniami i szarościami i to na ogół działa – tam, gdzie ilustracja mają być szczegółowe takimi właśnie są, tam, gdzie sytuacja jest mniej wyraźna, znajduje to odzwierciedlenie w mniej starannej kresce. Czasami jednak zdarzają się brzydkie wpadki, których nie mogę uznać za element obranej estetyki, tylko przejaw pośpiechu lub braku zaangażowania – niewspółmierna do kontekstu sytuacji mimika bohaterów, kończyny zaznaczone zaledwie kilkoma koślawymi kreskami… Gdy zwróciłem na to uwagę na swoim fanpage’u, w komentarza odezwał się autor scenariusza, który utrzymywał, że to świadomy zabieg.

O ile kupuję to w ogólnym kontekście, o tyle niektóre rzeczy wyraźnie są rezultatem niedopracowania, nie zaś obranej konwencji. Muszę w ogóle zakwestionować samo założenie, by uczynić ten komiks umyślnie niestarannym – czytałem "The Caravan" i tam Strychowska operuje niesamowicie sprawnym, czytelnym stylem, który mocno ułatwia lekturę i pozwala na płynniejsze wejście w opowieść. Odnoszę wrażenie, że "Nie przebaczaj" mocno zyskałoby, gdyby pozwolić artystce podążyć za swoim rysowniczym instynktem. Na pewno czystość jej kreski łagodziłaby nieco wydźwięk depresyjnej fabuły, czyniąc ją odrobinę bardziej strawną.

Zastanawiam się, komu mógłbym polecić "Nie przebacza"j i czy w ogóle mam ochotę komukolwiek go polecać. Odpowiedzi na to pytanie brzmią nikomu i nie, choć zarazem nieprawdą byłoby stwierdzenie, że ten komiks to kompletna porażka, bo tak nie jest – czytałem naprawdę wiele znacznie słabszych rzeczy. Problem polega jednak na tym, że "Nie przebaczaj" oprócz tego, że jest przeciętny, jest również kompletnie niepotrzebny, mało odkrywczy i powtarzalny do bólu oraz odrzucający na płaszczyźnie emocjonalnej. Ryszkiewicz stworzył ten komiks tylko dlatego, że nie udało mu się zrealizować tej opowieści w formie filmowej, a obrazkowe medium uznał za najbliższy kinu substytut. Nie da się w ten sposób stworzyć dobrego komiksu, ale to tylko część problemu, jaki mam z "Nie przebaczaj" – odnoszę wrażenie, że na srebrnym ekranie ta opowieść byłaby równie rozczarowująca, co na komiksowych kartach. Oczywiście nabędę trzeci tom, by nie robić sobie dziury w kolekcji, ale naprawdę wątpię, by znalazło się tam coś, co znacząco zmieniłoby moją opinię o tej serii. Choć, oczywiście, z przyjemnością się rozczaruję.

Brak komentarzy: