Włoscy artyści komiksowi i ich albumy nie są w naszym kraju szeroko reprezentowani. Wyjątkiem jest może Milo Manara czy Guido Crepax, których obecność na naszym rynku jest dość wyraźna. Ostatnimi czasy, za sprawą Bum Projekt, powróciła seria "Dylan Dog" autorstwa Tiziano Sclaviego, ale niestety nie ukazuje się regularnie, z kolei nad planami Fantasmagorii wypada spuścić zasłonę milczenia. Jak widać mamy w tej materii sporo do nadrobienia, nie tylko względem nowości, ale i klasyki.
Wygląda na to, że za klasykę zabrała się łódzka oficyna Kurc, bo jak możemy przeczytać na stronie edytora: interesuje nas komiks środka w szeroko pojmowanej formule. Najkrócej: ambitne komiksy fantastyczne, przygodowe i inne z ostatnich 30 lat. Oczywiście komiksowy mainstream, ale również z wycieczkami na pobocza. Choć album "Druuna: Anima" jest właściwie świeżynką, bo włoska premiera miała miejsce z początkiem 2016 roku, to jednak rzecz odwołuje się do klasycznej już serii autorstwa Paolo Eleuteri Serpieriego.
Urodzony w 1944 roku artysta jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych włoskich twórców, który sławę zawdzięcza głównie ośmiotomowej serii "Druuna". Pierwsza odsłona zatytułowana jest "Morbus Gravis" ukazała się w 1985 roku. Przygoda Serpieriego z regularną produkcją serialu zakończyła się w 2003 roku. Omawiana publikacja traktowana jest przez twórcę jako album zerowy serii, a używając terminologii filmowej mamy do czynienia z prequelem. Właśnie "Animą" wydawnictwo Kurc rozpoczyna regularne przybliżenie legendarnej sagi polskim fanom opowieści obrazkowych.
"Druuna" opowiada o przygodach tytułowej czarnowłosej piękności w postapokaliptycznej przyszłości; fabuła to konglomerat elementów rodem z pulpowego horroru i wyuzdanej erotyki. Należy podkreślić, że nie jest komiks pornograficzny, jak to ma czasem miejsce w wypadku produkcji Manary, lecz produkcja mocno rozerotyzowana.
Wróćmy jednak do omawianego albumu. Rzecz rozpoczyna się o poranku w namiocie przypominającym trochę mongolską jurtę. Ze snu budzi się tytułowa bohaterka – Anima, która lekko się przyodziewa i wychodzi na zewnątrz, aby przywołać dziwne latające stworzenie, które unosi ją do wodospadu. W strugach wody mamy okazję podziwiać bohaterkę w całej okazałości, nie tylko my, bo scenie kąpieli przygląda się także wielki wąż, który nagle atakuje kobietę. Udaje jej się ujść z życiem dzięki pomocy mężczyzny, który nie pozostaje obojętny na jej wdzięki. Następuje zbliżenie, ale… Znów wpada w tarapaty, znów musi uciekać, znów wabi… I tak mniej więcej przedstawia się cała fabuła.
W komiksie nie pada ani jedno słowo.
W komiksie nie pada ani jedno słowo.
Scenariusz ewidentnie ma charakter pretekstowy i symboliczny. Zresztą nie o fabułę czy narrację literacką w produkcji Serpieriego chodzi. Album stanowi swoiste, wysoce autoironiczne pożegnanie z bohaterką, która przez wiele lat była obsesją włoskiego twórcy. Powołując się na Carla Junga wychodzi, że rysownik poświęcił cały artbook kobiecemu aspektowi swojej męskiej psychiki: w formie żartu (a może zupełnie poważnie?) wprowadza do komiksu samego siebie i swoje dzieła. Nie dość na tym, finalnie Anima okazuje się być także duszą/obrazem "Druuny".
Przygody biegającej nago (lub prawie nago) kobiety są dla artysty pretekstem do zaprezentowania swych artystycznych zdolności i możliwości. Każdy kadr to małe dzieło sztuki. Rysownik używa techniki tysiąca cieniutkich kresek, z których buduje bardzo szczegółowe obrazy. Z jednej strony mamy dziwaczną faunę i florę. A z drugiej niezwykle wiernie przedstawione, ze wszystkim szczegółami anatomicznymi, ludzkie i zwierzęce ciała. Do tego przytłumiona, brudna kolorystyka z dużą ilością odcieni, całość mieni się barami. Nie będę pisał na temat kadrowania i budowy planszy, odsyłam do posłowia Wojciecha Birka zamieszczonego w tomie, w którym ten naukowiec i tłumacz bardzo trafnie charakteryzuje styl Serpieriego.
Edytorsko i redaktorsko album prezentuje się wręcz fenomenalnie: duży format, kredowy papier, obwoluta, wklejka z rysunkiem, twarda okładka, oprawiona w czarny imitująca płótno materiał, na wierzchu której znajdujemy złote tłoczenie, wspomniane powyżej posłowie Birka oraz garść szkiców Serpieriego, a do tego estetyczne fonty, całość z rozmysłem zaplanowana i ustawiona. Nawet jeśli nie zdecydujecie się kupować całej serii, album warto posiadać, choćby tylko po to, aby obcować z pięknymi rysunkami w pięknie przygotowanej książce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz