W zapowiedzi zamieszczonej w drugim tomie serii "Thor Gromowładny" możemy przeczytać następujący ustęp: bardzo możliwe, że Jason Aaron urodził się, by tworzyć przygody Thora. Wątpliwe, jeśli zestawimy recenzowany komiks z autorskimi pozycjami Aarona, jak "Skalp" czy "Bękarty z Południa". Cytowany tekst brzmi trochę, jak opłacone z góry lokowanie produktu, ale wiadomo - marketing! Wielu czytelników, a sam się do nich zaliczam, zainteresowało się jednym z ostatnich seriali z udziałem Thora nie tylko ze względu na nazwisko scenarzysty, ale i rysownika, bo oryginalny styl Esada Ribicia wybija się ponad przeciętność.
"Boża bomba" kontynuuje wątki podjęte w "Bogobójcy", które związane są z morderczym starciem Thora, a właściwie trzech różnych Thorów, z bezdusznym Gorrem. Fabuła wzbogacona zostaje do dodatkowy wątek. Z biegiem akcji okazuje się, że gdzieś na opustoszałej planecie trwają zaawansowane prace. Byli bogowie, pod nadzorem czarnych berserków Bogobójcy, budują tajemniczą bombę. Siła rażenia konstruowanej broni ma zmieść z powierzchni Wszechświata i każdej z linii czasowych wszystkich bogów. Radykalne działania Gorra podszyte są banalną i oczywistą motywacją, która zostaje wyjawiona na pierwszych stronach komiksu. Z punktu widzenia znaczenia antagonisty w zakrojonej na szeroką skalę opowieści, niezwykle ludzka tragedia jaka go dotknęła, jest mało przekonywująca.
Scenarzysta do ostatecznej walki z Bogobójcą wykorzystuje Gromowładnych pochodzących z trzech różnych linii czasowych: młodego i butnego Thora Wikinga (zaanektowanego z IX wieku), Thora Avengera (przybyłego ze współczesności) oraz Thora Wszechojca (pochodzącego z dalekiej przyszłości). Spotkanie jest o tyle interesujące, że każdy z nich posiada inną wrażliwość, mądrość i życiowe doświadczenie. Różnice widoczne są gołym okiem. Najciekawiej wypada współczesny bohater, poniekąd rozumiejący argumentację Gorra i początkowo posiadający podobne wątpliwości. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka spoczywa na jego (i wszystkich innych bogów) barkach. Jednakże bądźmy ze sobą szczerzy, rozważania członka zespołu Najpotężniejszych Ziemskich Bohaterów nie są jakoś szczególnie odkrywcze czy głębokie.
Za oprawę graficzną odpowiedzialni są dwa rysownicy: Jackson Butch Guice oraz Esad Ribic. Pierwszy z panów, mimo większego doświadczenia w branży komiksowej, nie prezentuje swoimi pracami nic wartościowego. Rysunki, kadrowanie i konstrukcja planszy są poprawne, ale nic poza tym. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa z chorwackim artystą. Malarski i poniekąd wynaturzony styl przedstawiania umięśnionych bohaterów wywiera duże, pozytywne wrażenie. Thor w jego wykonaniu faktycznie wygląda jak bóg burzy i piorunów. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Ribic to jeden z najciekawszych współczesnych twórców zatrudnionych w mainstreamie.
Co do scenariusza - Aaron z pewnością stanął na wysokości zadania dostarczając produkt pełnowartościowy i zdecydowanie wybijający się ponad poziom przeciętnej papki serwowanej ostatnio przez Marvela. Widać, że nie jest to tylko kolejne zlecenie realizowane tylko, żeby odbębnić swoje. Scenarzysta nie tylko się przyłożył do swojej pracy (a Aaronowi zdarza się pisać dla Marvela mocno na odwal), ale i miał pomysł na Thora.
Ale to wciąż tyulko typowy komiks rozrywkowy. Wypełniony wartką akcją, zabawami z czasem i przestrzenią, superbohaterskim mordobiciem, widowiskowymi wybuchami, drętwymi dialogami i absurdalnymi scenami – choćby ujeżdżania kosmicznego rekina. Wynik starcia Thorów z Gorrem od początku jest przesądzony. Choć faktycznie bogowie muszą trochę się natrudzić (tj. nawywijać młotami), nim zdezintegrują przeciwnika. Spodziewałem się innej opowieści, dlatego ciężko mi całość oceniać pozytywnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz