poniedziałek, 29 sierpnia 2016

#2199 - Plutona vol. 1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, który o komiksach pisze łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

W zasadzie Jeff Lemire to ten sam przypadek, co Greg Ruck - podobnie, jak w przypadku autora "Black Magick" niemal ślepo wierzę w jego talent i jestem w stanie kupić każdy jego autorski projekt. Autorski, podkreślam, bo oprócz niesamowitego "Animal Mana" z DC, żaden jego mainstreamowy komiks dla któregoś z dwóch największych wydawnictw w USA jakoś mnie nie przekonał. "Sweet Tooth" to klasa sama w sobie, podobnie jak "Opowieści z Hrabstwa Essex" czy "Underwater Wielder". 


"Descender" dla Image również stoi na bardzo przyzwoitym poziomie oraz zachwyca grafiką. Nie było więc żadnego powodu, aby nie zaufać scenarzyście ponownie i kupić wszystkie numery mini- serii "Plutona". No i masz ci los... Jeff Lemire na łamach tego komiksu przedstawia losy piątki na pozór zwykłych dzieciaków, którzy podczas wypadu do lasu odkrywają zwłoki Plutony – jednej z najpopularniejszych superbohaterek na świecie. To wydarzenie kompletnie odmienia ich życie, zaś od tego dnia ich losy skręcają w bardzo mrocznych kierunkach.

Na papierze wszystko wyglądało bardzo dobrze. "Plutona" jawiła się jako kolejna obyczajowa historia z elementami nadprzyrodzonymi, a w tych klimatach Lemire jak już niejednokrotnie udowodnił, że sprawdza się doskonale. Komiks skupia się bardziej na młodocianych bohaterach, zaś trykoty, herosi i złoczyńcy są tu właściwie nieobecni. Lemire kładzie nacisk na rozwoju losów swoich postaci, którzy pewnego dnia stają się przypadkowymi świadkami zdarzenia o potencjalnie wielkim znaczeniu. Jednak scenarzysta tylko z początku jest w stanie stworzyć ciekawie zapowiadającą się historię

Pierwsze zgrzyty jednak pojawiają się dość szybko. Pierwsze symptomy tego, że z "Plutoną" jest coś nie tak, zauważyć można już w trzecim zeszycie. To właśnie w nim dostrzegłem, że akcja właściwie donikąd nie zmierza. Tempo zwalnia, kolejne sekwencje nie tyle zaczynają nużyć, co raczej wydają się mocno pretensjonalne, a kolejne fakty – mocno naciągane. Zwłaszcza to, co zaczyna dziać się z postacią Teddy’ego nie przypadło mi do gustu, ponieważ jego przemiana kompletnie nie ma żadnego sensownego uzasadnienia. Nie wynikała ani z kontekstu, ani też z jakichkolwiek wydarzeń przedstawionych w komiksie. Co więcej, jest ona tak skrajna, że trudno brać ją na poważnie. O wiele lepiej Lemire poradził sobie z resztą bohaterów, prowadzonych w znacznie bardziej naturalny sposób.

Kulminacją tego, jak słabowitą historią jest "Plutona", jest oczywiście finałowy zeszyt. Ten nie dość, że opóźnił się o niemal pół roku, to autor w dodatku poprowadził fabułę po najmniejszej linii oporu. Na takie rozwiązanie zapowiadało się już po numerach trzecim i czwartym, ale znajdujący się w wyraźnie gorszej dyspozycji Lemire napisał fatalny finał, na który w dodatku musiałem tak długo czekać. Po zakończeniu lektury przetarłem oczy ze zdumienia i raz jeszcze sprawdziłem, czy na okładce na pewno widnieje nazwisko TEGO Jeffa Lemire. Niestety, nadal tam było.


Za warstwę graficzną odpowiedzialne są dwie osoby. Emi Lenox zilustrowała historię główną, Lemire zaś dodatkową historię, której parę stron jest obecnych w każdym numerze. Pod kątem rysunkowym, oba te nazwiska trudno uznać za artystów mało charakterystycznych. Oboje dysponują bardzo unikalnym stylem, który nie tylko trudno jakoś zaszufladkować, ale często budzi on bardzo skrajne opinie. Niejednokrotnie już czytałem takowe, których autorzy zarzucali Lemire’owi, delikatnie pisząc, bazgrolenie. I chociaż daleki jestem od takiego zdania, trochę rozumiem rozrzut ocen jego prac. Lemire’a jako rysownika albo się bardzo lubi, albo wręcz nie cierpi.

Ja należę do tych pierwszych, a ponieważ twórca ten pokazał tutaj dokładnie to, czego od niego oczekiwałem, złego słowa nie napiszę i w tym przypadku. Lenox z kolei moim zdaniem spisała się zaledwie poprawnie. W jej pracach nie czuć było wiele wysiłku, a prosta, chociaż zarazem mocno cartoonowa kreska jakoś nie urzekła. Jeśli wina za opóźnienie ostatniego numeru mini-serii leży po stronie Lenox (a tego nie wiem), to na pewno nie z powodu szczególnie skomplikowanych prac nad warstwą graficzną. I piszę to mając na uwadze, że artystka odpowiadała także za kolor.


"Plutona" ukazała się już w formie wydania zbiorczego, a wkrótce także dołączy do niego wersja HC, limitowana do 1500 kopii. Piszę to tylko informacyjnie, ponieważ tak naprawdę... wcale Was nie zachęcam do sięgnięcia po ten komiks. Dla mnie jest to przykład masakrycznie zmarnowanego potencjału i kolejny dowód na to, że każdemu twórcy zdarzają się słabsze chwile. Wspólne dzieło Lemire i Lennox komiks przegadany, momentami straszliwie naciągany, z fatalną końcówką i zaledwie poprawny pod kątem graficznym. "Plutona" posiada kilka zalet, lecz wad jest znacznie więcej. Moja ocena to, z przykrością wystawione, 2/6

Brak komentarzy: