piątek, 26 sierpnia 2016

#2196 - Its Comics Time #4

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

W momencie, w którym zacząłem na powrót interesować się Power Rangers, marka znajdowała się w dość złym stanie. Jasne, będący jej podstawą serial po raz któryś z kolei cudem uniknął anulowania i świętował nawet dwudziestolecie istnienia... ale jednocześnie serwował swoim miłośnikom bardzo nieprzyjemne doświadczenia w postaci telewizyjnych serii "Power Rangers Samurai" oraz "Power Rangers Megaforce", które dzielnie rywalizują o miano najgorszych inkarnacji serialu. Od jakiegoś czasu jednak wszystko zaczyna iść ku lepszemu. 



Najnowsza seria, "Power Rangers Dino Charge", choć niepozbawiona wad, jest bardzo przyzwoitym kawałkiem campowej zabawy, w fazie produkcji znajduje się pełnometrażowy film kinowy, który również zapowiada się na coś – w najgorszym razie – znacznie lepszego niż dotychczasowe kinówki "Power Rangers", a wydawnictwo Boom! Studios zaczęło publikować regularną komiksową serię rewitalizującą najbardziej rozpoznawalną inkarnację drużyny, czyli "Mighty Morphin Power Rangers". Serię, która prawdopodobnie jest najlepszą rzeczą, która spotkała tę franczyzę od czasów kultowego już "Power Rangers RPM".

Zanim przejdę do omówienia czwartego numeru, po prostu muszę porozpływać się nad jego okładką. Jest po prostu kozacka – pięcioro Wojowników atakuje gigantyczne rekinopodobne monstrum, którego znajdująca się w centrum ilustracji paszcza dosłownie pochłania wszystko wokół (kumuluje energię?). Kolory, dynamika, kompozycja – wszystko gra w niej tak, jak grać powinno. Do tej pory o tym nie wspominałem, ale seria "Mighty Morphin Power Rangers" generalnie charakteryzuje się bardzo porządnymi okładkami. Jest to zasługą kanadyjskiego artysty Jamala Campbella, który naprawdę świetnie wywiązuje się ze swojego zadania – okładki komiksowej wersji Power Rangers naprawdę zachęcają do zapoznania się z zawartością.

Zajmijmy się jednak treścią tego zeszytu. Komiks rozpoczyna się atakiem kontrolowanego przez Scorpinę Smokozorda na statek pasażerski – a dalej jest tylko lepiej. Bohaterowie ruszają do walki z opętanym zordem, który demoluje miasto. Do walki dołączają trzy nowe potwory stworzone przez Ritę. Tymczasem Tommy – który został w Centrum Dowodzenia, ponieważ nie był w stanie walczyć po tym wszystkim, co przeszedł w poprzednich częściach komiksu – po raz ostatni konfrontuje się z siedzącą mu w głowie Ritą. I wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko, a my w końcu poznajemy prawdziwą naturę widma, które nawiedza Zielonego Rangera. 


Nie jest to bynajmniej prawdziwa Rita, tylko część podświadomości samego Tommy’ego, która uzyskała tożsamość wskutek interferencji z mocą Zielonego Wojownika. To… całkiem niezłe zagranie. Sprawdza się jako metafora zespołu stresu pourazowego, jest dość efektowne oraz w ciekawy sposób wykorzystuje nadnaturalny pierwiastek opowiadanej historii. Jeśli już koniecznie miałbym się tego czepiać, to trochę nazbyt pospieszne przeprowadzenie całej ten konfrontacji – raptem jedna strona komiksu. Ale to drobiazg, bo sam motyw sprawdził się doskonale.

Uwolniony od wpływy Rity Tommy – wbrew rozkazom Jasona – wkracza do walki. Najpierw bezskutecznie próbuje przejąć kontrolę nad Smokozordem za pomocą swojego sztyletu, a potem, z drobną pomocą Kimberly i jej Pterodaktyla wskakuje do kokpitu zbuntowanego mecha przebijając jego oko. I tak – jest to dokładnie tak widowiskowe, jak brzmi. W czasie gdy walczy ze znajdującą się wewnątrz Scorpiną, reszta Rangerów formuje Megazorda i zajmuje się pozostałymi potworami. Sytuacja szybko zostaje opanowana i cała siódemka wraca do Centrum Dowodzenia, zabierając ze sobą pokonaną i skrępowaną Scorpinę, którą planują zamknąć w… jakimś kieszonkowym uniwersum, o ile dobrze zrozumiałem, niestety nie dostaliśmy zbyt wielu szczegółów. W każdym razie bohaterowie zaczynają kłócić się o to, czy Tommy słusznie postąpił lekceważąc rozkaz wydany przez Jasona. Sprzeczka zaczyna eskalować i niemal dochodzi do rękoczynów, gdy nagle – reagując na złe emocje drużyny – uaktywnia się kryształ, dzięki któremu Scorpina była w stanie kontrolować Smokozorda. Nagle w Centrum Dowodzenia formuje się portal, który demoluje znaczną część budynku. Gdy opadł kurz, na miejscu akcji pojawił się… zupełnie nowy, niewidziany wcześniej przeciwnik. Jego imię nie pada w komiksie, ale materiały promocyjne kolejnych zeszytów ujawniają tożsamość przybysza – to Black Dragon.


Nie-fanom muszę w tym miejscu wytłumaczyć, iż Power Rangers w żadnej swojej dotychczasowej inkarnacji nigdy nie mierzyli się z tym antagonistą i wszystko wskazuje na to, że Black Dragon jest zupełnie nową postacią stworzoną specjalnie na potrzeby komiksowej serii. I tak – gdyby do tej pory komiks był słaby, prawdopodobnie narzekałbym na takie zagranie, bo po co tworzyć nowego złoczyńcę, skoro materiał źródłowy miał całe mnóstwo świetnych przeciwników, którzy z różnych względów nie mieli szansy zabłysnąć i na dłużej zaistnieć w uniwersum? Tymczasem Kyle Higgins pokazując, że świetnie rozumie zarówno specyfikę świata przedstawionego, jak i dynamikę pomiędzy bohaterami zapracował u mnie na duży kredyt zaufania i naprawdę jestem podekscytowany nowym, nieznanym mi antagonistą. Black Dragon jest czystą kartą – nie mamy pojęcia, czego się po nim spodziewać, nie znamy jego celów ani motywów. I to jest świetne, bo dzięki temu zabiegowi scenarzysta może poprowadzić fabułę w zupełnie nowym kierunku.

To chyba dobry moment, by podsumować dotychczasowy poziom komiksu. Dla nikogo nie będzie chyba niespodzianką, że jestem absolutnie zachwycony tą serią – dostarcza mi, jako fanowi, potężną dawkę radości, ponieważ ma wszystko to, za co pokochałem "Power Rangers" i jednocześnie wzbogaca materiał źródłowy podejściem, które nie było możliwe w pierwowzorze. Każda postać pierwszoplanowa zyskała tu jakiś głębszy charakterologiczny rys, co – mam taką nadzieję – będzie eksplorowane w kolejnych numerach komiksu. Historia nie jest może jakoś specjalnie złożona, ale dzięki starannie dawkowanemu napięciu cały czas utrzymuje uwagę czytelnika. 

Relacje między postaciami są świetnie zarysowane i stanowią logiczne rozwinięcie tego, co zasugerowane było w serialu – Zack jest lojalnym przyjacielem Jasona, Billy ma niskie poczucie własnej wartości, Trini jest idealistką, a Kimberly, ze zmiennym skutkiem, stara się być pomostem pomiędzy Tommym, a resztą ekipy. I to wszystko nie rozgrywa się jedynie w sferze deklaratywnej, a wynika bezpośrednio z postaw i zachowań bohaterów i bohaterek. Najwspanialej jednak wypadła Rita, która w komiksowej inkarnacji jest po prostu cudowna – bezwzględna, makiaweliczna wiedźma, która bez najmniejszych skrupułów manipuluje wydarzeniami, by osiągnąć własne cele jest antagonistką, która stanowi naprawdę poważne zagrożenie.


Rysunkowo ponownie jest doskonale. Ilustracje przesycone są szczegółami – walki zordów z gigantycznymi monstrami wypadają imponująco. Nie będę się tu rozwodził nad oprawą graficzną komiksu, bo musiałbym powtarzać rzeczy, które pisałem w moich poprzednich notkach – dość stwierdzić, że "Mighty Morphin Power Rangers" #4 pod tym względem nie zawodzi i utrzymuje bardzo wysoki poziom. Z kronikarskiego obowiązku muszę również wspomnieć o tradycyjnym dwustronicowym mini-komiksie opowiadającym historię Mięśniaka i Czachy. Ponownie nie ma w nim absolutnie niczego interesującego. Fakt, że trudno jest opowiedzieć jakąkolwiek ciekawą historię mając do dyspozycji dwie strony miesięcznie… ale to tylko część problemu, bo ani rysunkowo, ani pod względem humoru ta podseria nie prezentuje niczego godnego wzmianki. Generalnie najlepiej ją zignorować.

Podsumowując – jest znakomicie. Ja, jako główny target komiksowej wersji "Mighty Morphin Power Rangers" jestem w pełni usatysfakcjonowany i wiem, że będę regularnie kupował kolejne zeszyty. Nie umiem stwierdzić, czy komiks spodobałby się komuś, kto z serialem nie miał do czynienia albo znał go jedynie bardzo pobieżne. To jest generalnie bardzo porządnie napisana i narysowana opowieść superbohaterska – tylko tyle i aż tyle. Mimo to jednak, bardzo gorąco zachęcam wszystkich do zapoznania się z tym komiksem, bo to po prostu kawał świetnej rozrywki jest.

Brak komentarzy: