sobota, 13 grudnia 2014

#1793 - Żywe Trupy t.16: Większy świat

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Recenzowanie komiksowego serialu pod tytułem "Żywe Trupy" dobiło już szesnastej odsłony. Pierwszy raz zdarzyło mi się tak długo zastanawiać się nad tym, czy jest sens męczyć dalej z tytułem, który już przy okazji swojej poprzedniego wydania zaliczył solidny spadek. Teraz, przy okazji "Większego świata" okazało się, że że zasada sinusoidy, według której po tomie gorszym, ukazuje się tom lepszy, nie ma zastosowania.



Sytuacja we wspólnocie zarządzanej przez Ricka Grimesa daleka jest od ideału. Zdobycie większych zapasów jedzenia graniczy z cudem, a zapuszczanie się daleko poza mury osiedla za każdym razem wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Wkrótce jednak oficer Grimes napotka na swojej drodze kogoś, kto zmusi jego i jego przyjaciół do jeszcze dalszej podróży. W komiksie zadebiutuje bowiem Jesus, mieszkaniec... innego osiedla. Ale zaraz, zaraz, to istnieją jeszcze jakieś inne ludzkie skupiska, ktoś mógłby zapytać. Okazuje się, że tak. Przygotujcie się na znaczne poszerzenie świata znanego "Żywych Trupów".

Od kiedy w komiksie pisanym przez Roberta Kirkmana pojawiła się koncepcja osiedla zamieszkałego przez ludzi, pojawiło się dość oczywiste pytanie o istnienie innych tego typu miejsc. Scenarzysta dopiero teraz udziela nam twierdzącej odpowiedzi, lecz niestety tworzy przy tym jedną z najsłabszych historii cyklu. Niestety, próba swoistego "poszerzenia" uniwersum "The Walking Dead" nie wypadła udanie, podobnie jak kierunek, w jakim rozwijają się postacie, stające się z czasem groteskami samych siebie.

Z lektury szesnastego tomu "Żywych Trupów" wynikają sprzeczne się z sobą fakty. Przede wszystkim dowiadujemy się, że osiedle zarządzane przez Ricka dzieli od wspólnoty do której należy Jesus mniej więcej 20 mil. W przeliczeniu na kilometry - niecałe 32. Jak mam więc uwierzyć w to, że jest to dopiero pierwsze spotkanie przedstawicieli obu tych miejsc, skoro "Większy świat" otwiera scena kilkudniowego poszukiwania zapasów przez ekipę słuchającą rozkazów Ricka? Czy naprawdę przez cały okres pobytu Ricka i jego towarzyszy we wspólnocie nie przeczesano terenu tak pozornie nieodległego od miejsca ich zamieszkania? Sytuacja robi się jeszcze bardziej zabawna, gdy Jesus oznajmia wszystkim, że wzgórze na którym znajduje się jego miejsce zamieszkania utrzymuje kontakty z wieloma innymi miejscami, a wszyscy mają wspólnego wroga. W tym momencie bardzo mocno zacząłem się zastanawiać nad tym, czy Rick i jego ludzie przypadkiem nie mieszkają w jakimś innym wymiarze? Bo w to, że przez cały ten czas nie natrafili na nikogo z którejkolwiek spośród innych wspólnot jest dla mnie kompletnie niewiarygodne!

Ale to jeszcze nie wszystko. Tak, jak każdy z poprzednich, tak i ten tom cyklu "Żywe Trupy" w mniejszym lub większym stopniu stara się rozwijać charaktery poszczególnych bohaterów. Tym razem swoje pięć minut otrzymali obecni od samego początku historii Andrea i Carl. Syn głównego bohatera od dłuższego czasu jest denerwującym bachorem, wściekłym na cały świat, zupełnie nieodpowiedzialnym i nieposłusznym. Każda strona na której się pojawia jak i każda wypowiedziana przez niego kwestia sprawiała, że zamiast współczuć mu utraty oka, żałowałem iż pocisk którym oberwał, nie przeleciał mu przez sam środek mózgu. Naprawdę nie rozumiem, jak to jest możliwe, że lepiej od twórcy serii w przedstawianiu Carla radzą sobie twórcy serialu, gdzie chłopak nie tylko nie denerwuje, ale jest jedną z najlepiej przedstawionych postaci.

Dwa słowa należą się jeszcze Andrei. Najnowszym pomysłem Kirkmana na tę postać jest nie tylko wiązanie ją z Rickiem, ale jeszcze taka zmiana jej mentalności, iż ta zaczęła wierzyć w to, że skoro dotąd przetrwała w opanowanym przez zombie świecie, to jest w pewien sposób niezniszczalna. Miałoby to jakikolwiek sens, gdyby przy okazji scenarzysta nie ukazywał Andrei jako osobę wręcz fanatycznie przekonanej w to, co mówi. To nie jest dobra zmiana, ponieważ to właśnie sympatyczna blondynka była dotąd jedną z najbardziej racjonalnych postaci w serii.

Generalnie cały tekst narzekam, ale nie oznacza to iż w "Większym świecie" nie ma pozytywów. Są takowe. Dwa. Po pierwsze sposób zachowania Ricka bardzo mi się podoba. Po wszystkim co przeszła jego grupa, oczekiwałem po bohaterze potężnej dozy nieufności wobec każdego i to właśnie otrzymałem. W dodatku ten aspekt fabuły został przedstawiony nie tylko dobrze, ale przy tym podparty w sposób na tyle wiarygodny, by móc w to uwierzyć. Drugi plus to już sprawa, której mogliście się domyśleć. Charlie Adlard ponownie stanął na wysokości postawionego przed nim zadania i stworzył rysunki nie pozbawione oczywiście typowych dla niego wad, ale nie kłujące w oczy i nie przeszkadzające w lekturze. Szkoda tylko, że tym razem znów okazał się tą lepszą częścią ekipy tworzącej "Żywe Trupy".


Oczywiście nie zaskoczy Was informacja, że komiks opublikowany w naszym kraju przez Taurus Media nie zawiera żadnych dodatków, ale w żaden sposób nie odbiega jakością wydania od tego, do czego zostaliśmy już przyzwyczajeni.

"Większy świat" to najprawdopodobniej najsłabsza odsłona serii, ale spoilerując wydźwięk kolejnych recenzji mogę powiedzieć, że seria Kirkmana i Adlard od tomu 17 ponownie robi się zdatna do czytania. Pytanie tylko, ilu z Was dotrze do tego momentu? Moja ocena to 2/6.

Brak komentarzy: