piątek, 12 grudnia 2014

#1792 - Wieże Bois-Maury. Khaled

Album noszący tytuł "Khaled", który ukazał się z początkiem grudnia, to dziewiąty (już!) tom serii "Wieże Bois-Maury". Wydawnictwo Komiksowe dba o czytelników, dostarczając kolejne albumy regularnie i za to edytor powinien otrzymać najlepsze słowa uznania od wiernych fanów, lubujących się w przygodach Aymar de Bois-Maury.




Jak pewnie wszyscy, którzy mieli okazję czytać poprzednie tomy, pamiętają główny bohater podróżuje drogą lądową do Ziemi Świętej. W omawianym albumie nasz rycerz przebywa na ziemiach Outremeru, spotykamy go, jadącego konno, po wąskich uliczkach Nazaretu, który był podówczas stolicą Księstwa Galilei. Jedzie spokojnie, rozmawiając ze swoim giermkiem, gdy nagle odziani na biało asasyni rzucają się na procesję, rozpoczyna się regularna potyczka, która szybko przeradza się w rzeź arabskich mieszkańców miasta. Aymar, mający swoje szlachetne zasady, ratuje z rąk chrześcijańskich mścicieli matkę z dzieckiem, przez co naraża się na gniew rozjuszonej tłuszczy. Z opresji wybawia go postać, którą mięliśmy okazję poznać w albumie czwartym – Reinhardt von Kirstein.

Historia, którą w bieżącym albumie opowiada nam Hermann, jest sprawnie zbudowaną intrygą. Rozpisana została na kilka zupełnie nowych postaci. Zwykle belgijski autor wprowadzał do opowieści jakieś dwie, trzy nowe, wokół których osnuta była akcja, tym razem spotykamy cały zastęp premierowych bohaterów. To miłe zaskoczenie.

Główną osią akcji jest oblężenie zamku niejakiego Bernarda De Mance, który leży dwa dni drogi od Nazaretu. Możnowładcy chrześcijańscy nie spieszą się z pomocą. W niecnych machlojkach uczestniczą: Yazid-al-Salah (watażka oblegający zamek) oraz Fayrnal (wespół z grupą chrześcijańskich najemników, do której należy tytułowy Khaled). W sukurs obleganym przychodzi grupa rycerzy pod wodzą rycerza Gillesa, w skład której wchodzą: Reinhardt, Hendrik, William oraz, oczywiście, Aymar i jego giermek.


Nie będę zdradzał szczegółów fabuły, bo warto samemu się przekonać, co tym razem zmyślił Hermann. Mam niejakie zastrzeżenia, co do ostatecznego rozwiązania przedstawionej przygody. Moje wątpliwości wzbudza sytuacja związana z bardzo krótkim pobytem głównego bohatera na Ziemi Świętej. Przez wiele miesięcy trudził się, aby tu dotrzeć, a scenarzysta nie prowadzi go nawet do Jerozolimy…

Nie wiem, czy to za sprawą drukarni, czy też Hermann się mocniej przyłożył, ale mam wrażenie, że w recenzowanym albumie kreska artysty jest bardziej dopracowana. Z jednej strony lekka i subtelna, a z drugiej precyzyjna i trafna. Postacie narysowano z wielką dbałością o szczegóły anatomiczne, mimiki i gestykulacji. Sceny nocnej walki pod zamkiem Bernarda De Mance są niezwykle dynamiczne, słychać tętent szarżujących koni i wojownicze okrzyki obu stron. Kotłowanie się, Artysta prawie nie zmienia kompozycji kadrów, stosując ujęcie na wprost patrzącego, co robi duże wrażenie w wypadku szarżującego konia z pierwszego kadru ze strony 31 lub szóstego panelu ze strony 35 (polecam sprawdzić). Te niespełna osiem plansz, to najlepsze przedstawienie średniowiecznej potyczki rycerskiej, jakie mi było dane dotychczas oglądać.


Do scenariusza Khaleda mam pewne obiekcje. Natomiast wizualnie jest to prawdziwa uczta dla oka.

Brak komentarzy: