poniedziałek, 15 grudnia 2014

#1796 - The Wicked and the Divine. The Faust Act

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Seria "The Wicked and the Divine" autorstwa duetu Kieron Gillen/Jamie McKelvie była komiksem, w który zainwestował bez mrugnięcia okiem. Kiedy tytuł ten pojawił się w zapowiedziach z miejsca trafił on na moją listę zakupów w formie wydania zbiorczego. Oczywiście, liczyłem się z tym, że mogę się rozczarować, ale patrząc na nazwiska twórców zdecydowałem, że warto zaryzykować. Nie zawiodłem się, ale nie ukrywam, że nie dostałem takiej historii, jakiej się początkowo spodziewałem.



Co dziewięćdziesiąt lat dwunastka bogów pojawia się na Ziemi jako młodzi i uzdolnieni ludzie. Tak dzieje się i teraz. Bóstwa szybko staja się gwiazdami światowej rozrywki, rozdają setki autografów oraz udzielają dziesiątek wywiadów. Jest jednak pewien problem – mogą oni żyć tylko przez dwa lata i ani dnia dłużej. Laura jest typową nastolatką ubóstwiająca te istoty i pragnąca stać się jednym z nich. Splot niekorzystnych wydarzeń sprawi, że stanie się ona ważnym pionkiem w rozgrywce między siłami, których ogromu jeszcze nie poznała.

Pierwszy tom serii zatytułowany "The Faust Act" trafił na moją listę zakupów właściwie w momencie ogłoszenia wydania tego komiksu przez Image. Duet twórców przyzwyczaił mnie już do tego, że zawsze stworzą oryginalną i bardzo dobrze narysowaną historię, niezależnie od wydawnictwa dla którego to robią. Jak już wspomniałem w akapicie otwierającym dzisiejszą recenzję, efekt końcowy nie jest do końca taki, jakiego się spodziewałem. Co dokładnie mam więc do zarzucenia komiksowi?


Nie mogę w żaden sposób przyczepić się do głównego wątku fabularnego. "The Faust Act" stanowi świetne wprowadzenie do świata przedstawionego. Na kolejnych stronach poznajemy poszczególne bóstwa, które zeszły na ziemię, aby wieść żywot supergwiazd. Gillen sprawnie prowadzi historię, jednocześnie przedstawiając nam charaktery głównych bohaterów. Scenarzystę trzeba pochwalić, ponieważ udało mu się uniknąć powielania własnych pomysłów przy wymyślaniu boskich postaci, które są unikalne i charakterystyczne, a przy tym posiadają sporo charyzmy. Tej najwięcej przypadło Luci, czyli żeńskiej reinkarnacji Lucyfera. To właśnie ona, mówiąc mało parlamentarnie, trzyma całą historię za jaja. Można pomyśleć, że tak wyświechtana postać nie może być oryginalna, zwłaszcza po znakomitym "Lucyferze" Mike’a Carey’a, a jednak Gillenowi udało się sprawić, że praktycznie przez cały tom nie mamy pojęcia, czy kobieta jest szczera zarówno z Laurą, jak i z czytelnikiem.

Końcówka pierwszego rozdziału wbija w fotel i sprawia, że z dużym zaciekawieniem wertujemy kolejne strony zbioru. Dzięki temu z większą uwagą wychwytujemy liczne i niezwykle trafne nawiązania do dzisiejszej popkultury, które momentami bezceremonialnie wyśmiewają zachowania typowe dla społeczności XXI wieku. Pod tym względem, "The Wicked and the Divine" jest komiksem znakomitym i wbrew pozorom zmuszającym nieco do refleksji. Przyznacie, że nie każdy komiks potrafi to zrobić.


Jedyną, ale za to strasznie duża bolączką komiksu Gillena i McKelviego jest postać Laury, której oczami śledzimy wydarzenia przedstawione w "The Faust Act". Niestety, nastoletnia fanka bogów to postać zwyczajnie nudna. Nie mogę odmówić scenarzyście, że wiarygodnie przedstawił fanatyczną wręcz wielbicielkę ulubieńców tłumów, lecz nie zmienia to faktu, że nie ma ona charyzmy, która sprawiłaby, że czytelnik zainteresowałby się jej losem. Dziewczyna znika z pola widzenia za każdym razem, gdy Kieron Gillen wprowadza na karty komiksu kolejną boską postać. Brak siły przebicia oraz oryginalności nie przystoi głównej bohaterce, czego efektem są poważne przestoje w fabule.

Nie zawodzi (oczywiście!) Jamie McKelvie. Jego charakterystyczna kreska może nie każdemu przypadnie do gustu, ale jeśli nie lubicie tego artysty, zachęcam Was tym bardziej do sięgnięcia po "The Wicked and the Divine", która stanowi prawdziwy popis jego umiejętności. Warto również podkreślić znakomita współpracę między rysownikiem, a kolorystą - McKelvie świetnie dogaduje się z Matthew Wilsonem, choć oczywiście jego praca nie jest wolna od wad. Niezbyt chętnie przykłada się na przykład do drugiego planu. Momentami pasuje to do opowiadanej historii, ale czasami aż prosi się o jedną, dwie dodatkowe kreski.

Dużym zaskoczeniem in plus było dla mnie umieszczenie całkiem sporej liczby dodatków do tomu, którego cena okładkowa wynosi zaledwie dziesięć dolarów. W Image normą jest raczej oszczędzanie na bonusach w tego typu wydaniach, ale pierwszy album z serii "The Wicked and the Divine" wyłamuje się z tej reguły. Kompletna galeria variant coverów, przedruki publikowanego w internecie poradnika "jak zamówić pierwszy numer komiksu?", dwustronicowa zapowiedź serii, pierwszy oficjalny teaser oraz rysunek, który w niepełnej okazałości pojawia się na jednej ze stron komiksu. W sumie osiemnaście stron lekkiego deseru po lekturze. Bardzo miła sprawa.


Premierowa odsłona "The Wicked and the Divine" to ciekawa historia opowiedziana z perspektywy zupełnie nieinteresującej postaci. W komiksie przeważają plusy, jednak nie są one na tyle mocne, by kompletnie przykryć ten jeden, ale za to bardzo poważny minus. Uważam, że mocna czwórka będzie odpowiednią oceną dla tego komiksu.

Brak komentarzy: