niedziela, 8 grudnia 2013

#1451 - Rebel Blood vol.1

Zombie tu, zombie tam, zombie krzywdę zrobią nam. Od czasów sukcesu „The Walking Dead” komiksów z żywymi trupami w roli głównej pojawiło się na rynku całe mnóstwo. Któregoś dnia także i samo wydawnictwo Image ogłosiło, iż studio Shadowline opublikuje czteroczęściową miniserię utrzymaną w tym klimacie, a nawet idącą kilka kroków dalej. Nikt wówczas nie spodziewał się, że za około pół roku każdy z czytelników zostanie po prostu oszukany, ponieważ podobnie jak dzieło Roberta Kirkmana, tak i ta pozycja zombie używać będzie tylko jako pretekst do pokazania czegoś innego. I mimo to większość z nich będzie piać z zachwytów. Panie i panowie, oto króciutka geneza komiksu „Rebel Blood” Alexa Linka i Riley’a Rossmo.



Głównym bohaterem komiksu jest niejaki Charlesa Neville. Mężczyznę poznajemy ukrywającego się w lesie i żyjącego w świecie opanowanym przez zombie. Jednakże tym razem infekcja nie dotyczy tylko ludzi – wirus atakuje wszystkie żywe organizmy. Pierwsze sceny z udziałem Charlesa to walka z zombie-wilkami, a po drodze napotkamy jeszcze wiele innych zmutowanych zwierząt. Mężczyzna walczy o swoje życie, lecz cały czas myślami jest przy swojej ukrywającej się w mieście rodziny. Jego jedynym towarzyszem jest nieznajomy głos, który słyszy przez CB Radio. W końcu Charles postanawia postawić wszystko na jedna kartę i ruszyć do mieściny, by uratować żonę i dzieci, przetrzymywane przez zombie...

...ale że co? No właśnie, już pierwszy zeszyt „Rebel Blood” pokazuje nam, że nie będzie to typowa historia z udziałem żywych trupów. Nie tylko widzimy także zainfekowane zwierzęta, ale także dość inteligentne zombie i bardzo nietypowo zachowujących się ludzi. Od samego początku lektury komiksu czujemy, że coś tu zdecydowanie nie gra i z każdą kolejną stroną chcemy się dowiedzieć co dokładnie. Tu już pojawia się pierwsza zdecydowana zaleta „Rebel Blood”. Scenarzysta Alex Link najpierw bardzo sprawnie i umiejętnie pokazuje nam świat, w którym dzieją się przedstawione wydarzenia, a następnie bardzo szybko roztacza mgłę tajemnicy. W efekcie dostajemy nie tylko survival-horror, ale także konkretną fabułę, którą trudno do czegoś porównać. Dotąd, gdy w komiksie pojawiały się zombie zachowujące inteligencję, były to raczej parodie pokroju „Marvel Zombies”. Link zdecydowanie pokazuje, że ma pewien pomysł do przekazania i z całą pewnością jest on poważny, śmiem nawet rzec, że śmiertelnie.

W „Rebel Blood” świetnie nakreślono postać głównego bohatera. Nie jest to jednowymiarowa postać. Charles jest mocno nieprzewidywalny w swych działaniach, ale jednocześnie jest to typ uparcie dążący do uratowania swojej rodziny. Jako że to właśnie z nim spędzamy 90% lektury komiksu, ważne jest by bohater nas nie nudził. Neville’owi udaje się być interesującą postacią, pomimo tego iż teoretycznie jest tylko strażnikiem lasu.


Największą zaletą „Rebel Blood” jest niesamowita końcówka tomu. Dopiero wtedy wszystkie wskazówki dawane przez scenarzystę stają się jasne. Nie będę spoilerował, aby nie zepsuć Wam przyjemności z czytania komiksu, ale jeśli przyjrzycie się początkowym rozdziałom „Rebel Blood” to zauważycie, że Charles przynajmniej kilkukrotnie zostaje ugryziony i się nie przemienia. Ujawnienie powodu takiego zachowania mężczyzny sprawiło, że uznałem komiks ten za zdecydowanie najlepszą mini-serię roku 2012 i z całą pewnością jedną z najlepszych pozycji wydanych na dwudziestolecie Image Comics. Alex Link położył nawet Rilley’a Rossmo, a właśnie „Rebel Blood” stało się komiksem, za który uwielbiam tego rysownika.

No właśnie, Riley Rossmo. Jest to rysownik który bardzo rzadko publikuje coś poza Image Comics. Jednocześnie potrafi odnaleźć się w w wielu komiksowych gatunkach i konwencjach. W sumie przeczuwam, że prędzej czy później poświęcę mu na blogu trochę miejsca, ale teraz nie czas i miejsce na to. Rossmo w „Rebel Blood” daje kolejny popis swoich umiejętności, świetnie bawiąc się kompozycją i kolorami poszczególnych kadrów. Nie jest to artysta który aspiruje do miana następcy Alexa Rossa, ale jego charakterystyczny styl idealnie nadaje się do tworzenia wszelkiej maści zmutowanych stworów, które z jednej strony wydają się być obrzydliwe, ale z drugiej nie przekraczają granicy dobrego smaku. Po „Rebel Blood” nie oczekujcie więc ogromnej ilości flaków latających na każdej stronie, ani przesadnego stosowania barwy czerwonej podczas procesu kolorowania.

W przeciwieństwie do wielu posiadanych przeze mnie tomów zbiorczych od Image, w „Rebel Blood” znajduje się niemal dwadzieścia stron rozmaitych dodatków. Zdecydowana większość z nich to kolejne prace Rossmo, tylko utwierdzające mnie w przekonaniu, że jest to artysta niesamowity. Na dodatki te składają się kompletna galeria okładek wszystkich zeszytów, wczesne szkice, concept-arty, projekty zwierząt w wersji zombie, dwa gościnne pin-upy oraz seria traserów wypuszczonych przez Image, zapowiadających ukazanie się „Rebel Blood”. Jako osoba lubująca się właśnie w tego typu bonusach, jestem szczerze usatysfakcjonowany dodatkami z tego komiksu. Szkoda tylko, że „Rebel Blood” kosztuje tak dużo. Za komiks w miękkiej oprawie i liczący dokładnie 120 stron musimy zapłacić niemal piętnaście dolarów. To sporo, zwłaszcza że kupując mini-serię w pojedynczych zeszytach zapłacilibyśmy mniej.


Mimo tego drobnego minusa, uważam że „Rebel Blood” jest zdecydowanie pozycją wartą uwagi i przeczytać ją powinien każdy wielbiciel dobrego, komiksowego horroru. Moja ocena może być tylko jedna – piątka z dużym plusem.

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie został on opublikowany na blogu poświęconym Image Comics.

2 komentarze:

Tomek pisze...

Najniższe zarobki w USA to około 2500 dolców brutto/miesiąc. U nas 1600-2000 brutto. Wszystko w teorii oczywiście. Czyli ten komiks dla nich to 10 PLN dla nas, drogo? .U nas za taki album polskiej produkcji trzeba dać dobrze ponad 40 PLN.

Tomek pisze...

Ps: a tak z ciekawości, idąc takim tokiem litr paliwa kosztuje 0,7 PLN :)