Mark Millar pisząc „Wojnę Domową” stanął przed szansą zrobienia tego, co Alanowi Moore`owi udało się osiągnąć z całym superbohaterskim gatunkiem. W znakomitych „Strażnikach” Moore dekonstruując mit superbohaterszczyzny podniósł opowieści o ubranych w kolorowe trykoty na zupełnie nowy poziom tak realizmu, jak i artyzmu. Millar to samo (choć nie w takiej skali i tylko w pewnym stopniu) chciał zrobić z uniwersum Marvela, komiksowym światem zamieszkałym przez Iron-Mana, Avengers i Spider-Mana. Niestety, jego ambitny pomysł nigdy nie doczekał się pełnej realizacji...
Historia „Marvel Civil War” rozpoczyna się od tragicznych wydarzeń, które mają miejsce w Stamford. Poczynania grupy nieodpowiedzialnych młodych herosów doprowadzają do zniszczenia prowincjonalnego miasteczka i śmierci setek osób. Opinia publiczna zaczyna naciskać przedstawicieli władzy, aby w jakiś sposób usankcjonowali działalność zamaskowanych mścicieli, na których działalność do tej pory przymykano oczy. Dzięki wsparciu Iron-Mana opracowany zostaje Akt Rejestracyjny, który daje urzędującej administracji możliwość nie tylko rejestrowania, ale również kontrolowania herosów. Za jego sprawą ubrani w kolorowe trykoty ludzie muszą zrzec się swoich podwójnych tożsamości i znajdą się pod jurysdykcją S.H.I.E.L.D. Skojarzenia z ustawą Keane`a ze „Strażników” nasuwają się same...
Wprowadzenie Aktu w życie dzieli dotychczasowych przyjaciół i towarzyszy broni w walce ze złem. Na czele obozu pro-rządowego staje Iron-Man, które jest przekonany, że herosi w ramach obowiązującego prawa będą w stanie zachować swoją autonomię i nie dadzą się stłamsić establishmentowi, ale jak się okaże Tony Stark jest człowiekiem, który ma plan. Z jego poglądami zgadzają się marvelowscy „intelektualiści” – Hank Pym i Reed Richards – którzy widzą olbrzymi potencjał tkwiący we współpracy z S.H.I.E.L.D. i rządem. To pragmatycy, którzy są świadomi zachodzących zmian i zdają sobie sprawę z anachroniczności dotychczasowego modelu bohaterstwa. Są gotowi zgodzić się na zdradzenie swoich sekretnych tożsamości (o ile jeszcze je posiadają) i oddanie się pod kontrolę władzy, jeśli taka ma być cena odzyskania społecznego zaufania (nie mówiąc już o sutej pensyjce, na którą połasił się Spider-Man). Wiedzą, skąd wieje wiatr historii i nawet, jeśli nie są do końca przekonania do treści Aktu, to wiedzą, że jeśli nie oni, to ktoś inny będzie sprawował nad nimi nadzór. Jakiś inny „wielki brat” będzie pilnował tych, którzy postanowili pilnować innych. Bo niby dlaczego herosi mieliby stać ponad prawem?
Po drugiej stronie barykady staje Kapitan Ameryka. Uważa, że wprowadzenie ustawy regulującej działalność herosów w imię bezpieczeństwa gwałci podstawowe prawo każdego człowieka – jego wolność. Komiksowy symbol amerykańskiego patriotyzmu nie może zgodzić się na poświecenie wartości, o którą walczył całe życie. Po jego stronie staje między innymi Luke Cage oraz Daredevil, typowi, komiksowi vigilantes. Co ciekawe społeczność mutancka stara się za wszelką cenę uniknąć zaangażowania w ten konflikt. Nie dziwi to o tyle, że mają swoje problemy, ale Emma Frost mogłaby na współpracy z rządem ugrać. Choćby PRowo. Żałuje, że temu wątkowi poświęcono tak mało miejsca (a w mutanckich tie-inach ograniczono się głównie do bijatyk).
I tak przyjaciele stają się wrogami, a gdy zaczyna brakować argumentów w dyskusji w ruch idą pięści… „Wojna domowa” to komiks superbohaterski i trzeba się po nim spodziewać epickich scen walki z udział ubranych w kolorowe stroje herosów strzelających laserami z dupy, patetycznych przemów, niespodziewanych zwrotów akcji i dużego stopnia natężenia bohaterów na centymetr kwadratowy kadru. To wszystko oczywiście w nim jest i jest naprawdę epickie, ale wymowa komiksu stanowi komentarz do polityki George`a W. Busha, do kierunku, jaki Ameryka obrała po 9/11 i Patriot Act.
Trudno oczywiście spodziewać się po tej szytej grubymi nićmi alegorii jakieś pogłębionej refleksji. Nie sposób nie zgodzić się z Tomem Spurgeonem (jednym z najwybitniejszych amerykańskich komiksowych krytyków), który mówi o tym, że nie sposób brać Kapitana Amerykę zbierającego oddział superherosów, który zaraz skopie tyłki ekipie Iron-Mana na poważnie. Etyczne dylematy ubranych w pstrokate kostiumy herosów są po prostu niewiarygodne i momentami śmieszne. Szczególnie dla osób z drugiej strony Atlantyku, Polaków choćby, których powszechna świadomość i dyskurs o wartościach był kształtowany przez tradycję wysokoartystyczną, na przykład przez poezję romantyczną, przez literaturę wysokich lotów, a nie kiczowate komiksidła.
Ale jednak potęga superbohaterskiego mitu jest wielka. Komiks w Ameryce wzbudził liczne kontrowersje. Konflikt herosów podzielił środowisko fanów kolorowych zeszytów, którzy w komiksowych sklepach, w sieci czy na konwentach spierali się o to, kto w tej walce ma racje. Rzadko bywa, aby medium, które w swoją naturę ma wręcz wpisany eskapizm, stało się nośnikiem tak żywych i aktualnych kwestii. To sytuacja fenomenalna dla specyficznego rynku komiksu masowego, będącego kulturalnym gettem, którego autorzy nie zapuszczają się zwykle w rejony zarezerwowane dla „zwykłej” sztuki i literatury. Ta bardzo uproszczona, kiczowata z punktu widzenia literatury i w wielu miejscach infantylna opowieść potrafiła niezwykle trafnie nazwać społeczne emocje. Millar z papierowych (z reguły) postaci potrafił wykroić prawdziwie przekonujących bohaterów, wyposażając niektórych w prawdziwie dramatyczne rysy – przypadek Tony`ego Starka, którego ewolucja od beztroskiego miliardera i superherosa do technokraty o faszystowskich zapędach jest szczególnie frapujący. Fabuła skonstruowana jest z poszanowanie dramaturgii i naprawdę trzyma w napięciu. Znakomicie ze swoich obowiązków wywiązał się rysownik Steve McNiven, który ze swoją bardzo klasyczną kreską wspiął się na wyżyny swojego talentu.
Niestety, wywrotowe zapędy Marka Millara zostały storpedowane przez szefów wydawnictwa Marvela. Drżący o ciągle spadające wyniki sprzedaży bossowie bali się, że tak radykalne zmiany na Ziemie-616 mogą skutecznie odstraszyć nieco młodszych czytelników od ich komiksów. Z czasem kolejni redaktorzy i twórcy w dość bezceremonialny sposób wycofywali się z odważnych zmian zaproponowanych przez autora „Wojny Domowej”, na przykład wymazując pamięć Tony`ego Starka. wrabiając Petera Parkera w umowę z Mefisto czy przywracając Kapitana Amerykę zza grobu. Dziś, z rewolucji zaproponowanej przez Millara zostały tylko wspomnienia...
Historia „Marvel Civil War” rozpoczyna się od tragicznych wydarzeń, które mają miejsce w Stamford. Poczynania grupy nieodpowiedzialnych młodych herosów doprowadzają do zniszczenia prowincjonalnego miasteczka i śmierci setek osób. Opinia publiczna zaczyna naciskać przedstawicieli władzy, aby w jakiś sposób usankcjonowali działalność zamaskowanych mścicieli, na których działalność do tej pory przymykano oczy. Dzięki wsparciu Iron-Mana opracowany zostaje Akt Rejestracyjny, który daje urzędującej administracji możliwość nie tylko rejestrowania, ale również kontrolowania herosów. Za jego sprawą ubrani w kolorowe trykoty ludzie muszą zrzec się swoich podwójnych tożsamości i znajdą się pod jurysdykcją S.H.I.E.L.D. Skojarzenia z ustawą Keane`a ze „Strażników” nasuwają się same...
Wprowadzenie Aktu w życie dzieli dotychczasowych przyjaciół i towarzyszy broni w walce ze złem. Na czele obozu pro-rządowego staje Iron-Man, które jest przekonany, że herosi w ramach obowiązującego prawa będą w stanie zachować swoją autonomię i nie dadzą się stłamsić establishmentowi, ale jak się okaże Tony Stark jest człowiekiem, który ma plan. Z jego poglądami zgadzają się marvelowscy „intelektualiści” – Hank Pym i Reed Richards – którzy widzą olbrzymi potencjał tkwiący we współpracy z S.H.I.E.L.D. i rządem. To pragmatycy, którzy są świadomi zachodzących zmian i zdają sobie sprawę z anachroniczności dotychczasowego modelu bohaterstwa. Są gotowi zgodzić się na zdradzenie swoich sekretnych tożsamości (o ile jeszcze je posiadają) i oddanie się pod kontrolę władzy, jeśli taka ma być cena odzyskania społecznego zaufania (nie mówiąc już o sutej pensyjce, na którą połasił się Spider-Man). Wiedzą, skąd wieje wiatr historii i nawet, jeśli nie są do końca przekonania do treści Aktu, to wiedzą, że jeśli nie oni, to ktoś inny będzie sprawował nad nimi nadzór. Jakiś inny „wielki brat” będzie pilnował tych, którzy postanowili pilnować innych. Bo niby dlaczego herosi mieliby stać ponad prawem?
Po drugiej stronie barykady staje Kapitan Ameryka. Uważa, że wprowadzenie ustawy regulującej działalność herosów w imię bezpieczeństwa gwałci podstawowe prawo każdego człowieka – jego wolność. Komiksowy symbol amerykańskiego patriotyzmu nie może zgodzić się na poświecenie wartości, o którą walczył całe życie. Po jego stronie staje między innymi Luke Cage oraz Daredevil, typowi, komiksowi vigilantes. Co ciekawe społeczność mutancka stara się za wszelką cenę uniknąć zaangażowania w ten konflikt. Nie dziwi to o tyle, że mają swoje problemy, ale Emma Frost mogłaby na współpracy z rządem ugrać. Choćby PRowo. Żałuje, że temu wątkowi poświęcono tak mało miejsca (a w mutanckich tie-inach ograniczono się głównie do bijatyk).
I tak przyjaciele stają się wrogami, a gdy zaczyna brakować argumentów w dyskusji w ruch idą pięści… „Wojna domowa” to komiks superbohaterski i trzeba się po nim spodziewać epickich scen walki z udział ubranych w kolorowe stroje herosów strzelających laserami z dupy, patetycznych przemów, niespodziewanych zwrotów akcji i dużego stopnia natężenia bohaterów na centymetr kwadratowy kadru. To wszystko oczywiście w nim jest i jest naprawdę epickie, ale wymowa komiksu stanowi komentarz do polityki George`a W. Busha, do kierunku, jaki Ameryka obrała po 9/11 i Patriot Act.
Trudno oczywiście spodziewać się po tej szytej grubymi nićmi alegorii jakieś pogłębionej refleksji. Nie sposób nie zgodzić się z Tomem Spurgeonem (jednym z najwybitniejszych amerykańskich komiksowych krytyków), który mówi o tym, że nie sposób brać Kapitana Amerykę zbierającego oddział superherosów, który zaraz skopie tyłki ekipie Iron-Mana na poważnie. Etyczne dylematy ubranych w pstrokate kostiumy herosów są po prostu niewiarygodne i momentami śmieszne. Szczególnie dla osób z drugiej strony Atlantyku, Polaków choćby, których powszechna świadomość i dyskurs o wartościach był kształtowany przez tradycję wysokoartystyczną, na przykład przez poezję romantyczną, przez literaturę wysokich lotów, a nie kiczowate komiksidła.
Ale jednak potęga superbohaterskiego mitu jest wielka. Komiks w Ameryce wzbudził liczne kontrowersje. Konflikt herosów podzielił środowisko fanów kolorowych zeszytów, którzy w komiksowych sklepach, w sieci czy na konwentach spierali się o to, kto w tej walce ma racje. Rzadko bywa, aby medium, które w swoją naturę ma wręcz wpisany eskapizm, stało się nośnikiem tak żywych i aktualnych kwestii. To sytuacja fenomenalna dla specyficznego rynku komiksu masowego, będącego kulturalnym gettem, którego autorzy nie zapuszczają się zwykle w rejony zarezerwowane dla „zwykłej” sztuki i literatury. Ta bardzo uproszczona, kiczowata z punktu widzenia literatury i w wielu miejscach infantylna opowieść potrafiła niezwykle trafnie nazwać społeczne emocje. Millar z papierowych (z reguły) postaci potrafił wykroić prawdziwie przekonujących bohaterów, wyposażając niektórych w prawdziwie dramatyczne rysy – przypadek Tony`ego Starka, którego ewolucja od beztroskiego miliardera i superherosa do technokraty o faszystowskich zapędach jest szczególnie frapujący. Fabuła skonstruowana jest z poszanowanie dramaturgii i naprawdę trzyma w napięciu. Znakomicie ze swoich obowiązków wywiązał się rysownik Steve McNiven, który ze swoją bardzo klasyczną kreską wspiął się na wyżyny swojego talentu.
Niestety, wywrotowe zapędy Marka Millara zostały storpedowane przez szefów wydawnictwa Marvela. Drżący o ciągle spadające wyniki sprzedaży bossowie bali się, że tak radykalne zmiany na Ziemie-616 mogą skutecznie odstraszyć nieco młodszych czytelników od ich komiksów. Z czasem kolejni redaktorzy i twórcy w dość bezceremonialny sposób wycofywali się z odważnych zmian zaproponowanych przez autora „Wojny Domowej”, na przykład wymazując pamięć Tony`ego Starka. wrabiając Petera Parkera w umowę z Mefisto czy przywracając Kapitana Amerykę zza grobu. Dziś, z rewolucji zaproponowanej przez Millara zostały tylko wspomnienia...
2 komentarze:
I wielka szkoda CW miało szansę dać Marvelowi nowy lepszy początek ale rzeczywiście ktoś się w połowie przestraszył a Millar stracił kontrolę nad innym scenarzystami i zapanował bałagan. Vide robienie ze Starka faszysty przez JM, imho najbardziej właśnie po CW ucierpiał Tony Stark, którego strasznie wykastrowano i przerobiono na swój filmowy odpowiednik a bez RDJ to nie to samo. Honor Marvela jeszcze ratował przez długi czas ich kosmos ale to też ostatnio ukrócili.
Zapala mi się w głowie lampka "Kingdom Come".
Prześlij komentarz