Jeśli miałbym odpowiedzieć na pytanie jakie wg mnie filmy są symbolem amerykańskiego kina, to bez namysłu powiedziałbym, że monumentalne historyczne produkcje takie jak "Kleopatra" z pamiętną rolą Elizabeth Taylor, czy też oscarowy "Ben Hur". Filmy te są doskonałym przykładem tego dlaczego na hollywoodzkie wytwórnie filmowe mówi się fabryki snów. Tysiące statystów, kostiumów, kolosalne scenografie, wielkie nazwiska w czołówce. Efekt, który po 50 latach od powstania tych obrazów jest nie do osiągnięcia.
Oczywiście, kino od początku swojego istnienia szło za pan brat z tego typu produkcjami, wystarczy wspomnieć nowatorską pod względem formalnym, jak i narracyjnym "Nietolerancje" w reżyserii D.W. Griffitha. Lecz dopiero technicolor pozwolił tym "snom" nabrać należytego, im wizerunku. I mimo tego, że dla wielu osób pewnie te produkcje teraz mogą wydawać się archaiczne, czy to ze względu na sposób opowiadania historii, scenariuszowych zagrywek, czy samych manier aktorów, to każdy w momencie oglądania takich scen jak klasyczny już wyścig rydwanów z wcześniej wspomnianego "Ben Hura" jest bez wyjątku oszołomiony sposobem jej realizacji.
Filmy spod znaku miecza i sandałów, to filmy wymierające, gatunek kina, po którego filmowcy praktycznie wcale nie sięgają. Ostatnim obrazem, który można wymienić jednym tchem z produkcjami pokroju "Spartacusa" Kubricka, czy też biblijnej historii "Dziesięcioro przykazań" z znakomitymi rolami Charltona Hestona i Yul Brynnera jest "Gladiator" Ridleya Scotta. Film, który i tak powstał kilka dekad później po tamtych monumentalnych dziełach .
Dzisiejsze kino, jeśli już nawet wybiera się w podróż do czasów starożytnych jest bardziej wyprawą w stylistyczne wariacje na temat "300" Zacka Snydera, którego jak wiemy pierwowzorem był komiks Franka Millera pod tym samym tytułem. Kino to nastawione jest na bardziej sensacyjną fabułę, której towarzyszą hektolitry krwi, chociażby serialowy "Spartacus: Krew i Piach", czy "Centurion" z Michaelem Fassbenderem. Niestety, wg mnie filmy te nie tylko nie mają do zaoferowania ciekawej fabuły, ale także ich strona formalna w żadnym przypadku nie przypomina wielkich epickich filmów (oczywiście nie chodzi mi tutaj o brak kartonowej scenografii). Ratunkiem dla gatunku może być właśnie realizowany "Noah" w reżyserii Darrena Aronofsky'ego, a także zapowiadany przez Ridley'a Scotta film o Mojżeszu. Pytanie tylko, czy widzom tęskno do tego typu opowieści?
Starożytność w komiksie ma się dużo lepiej. Oczywiście, nie tylko w przygodach dzielnego Gala Asteriksa, francuski rynek komiksowy oferuje wiele serii, których wydarzenia umiejscowione są w czasach starożytnego Rzymu. Wiele z tych tytułów odnalazło czytelników także i w Polsce. Mamy "Murene" z Egmontu (teraz z Taurusa). W lipcu na półkach sklepowych mają pojawić się "Orły Rzymu" Enrico Mariniego, a wydawnictwo Centrala właśnie zaprezentowało pierwszy tom "Za imperium" autorstwa Merwana oraz Bastien Vivès'a. Niesamowicie narysowaną historię o wyprawie pewnej grupy elitarnych rzymskich legionistów na niepodbite przez rzymskie imperium tereny.
"Za imperium, tom 1: Honor", to komiks, który urzeka już przy pierwszym kontakcie. Co ciekawe nie jest to aż taka zasługa rysunków, a bardziej zdobiących ich kolorów. Kolorystka Sandra Desmazières wykorzystała barwy, których na próżno szukać w innych komiksach. Turkus, amarant, oliwka, wszelakie odcienie czerwieni i fioletu wpływają na odbiór komiksu bardziej niż opowiadana historia. Oczywiście, nie zamierzam odbierać laurów rysunkom, ponieważ ich minimalizm i styl niebagatelnie sportretowanych bohaterów prezentuje się mistrzowsko, lecz po prostu nie wyobrażam sobie ich pozbawionych towarzystwa tak ciekawej kolorystyki. Wpatrując się w szatę graficzną tego albumu nasze myśli automatycznie zmierzają w kierunku starożytnych fresków, które zdobiły zasypane popiołem domy po wybuchu Wezuwiusza w Pompei. Te kolory nadają całości większy i bardziej zamierzony efekt aniżeli technicolor na taśmie celuloidowej z filmami spod znaku peplum.
To nietuzinkowe podejście do przedstawienia tej historii nie tylko zauważalne jest pod względem plastycznym, ale również i narracyjnym. Komiks Marwana i Vives'a wypełniony jest ciągłymi przeskokami czasowymi, które przypominają filmowe wręcz cięcia akcji. Ten zabieg nadaje całości pewien oniryczny nastrój, który wpływa także na nasz odbiór bohaterów. Grupa najlepszych rzymskich wojowników to grupa ludzi, którzy są omamieni wojennymi regułami gry, dzielni a zarazem zdolni do prymitywnych czynów. Autorzy komiksu tę grupę legionistów wysyłają w przygodę, która na przekór gatunkowi, zamiast niezwykłych wydarzeń, przysparza bohaterom nudy. Lecz nie jest to nuda, która udziela się czytelnikowi. I mimo tego, że tom pierwszy trylogii "Za imperium" dopiero wprowadza nas w brutalny świat rzymskich podbojów, to oddajemy mu się w pełni i razem z grupą pod dowództwem Glorima Cortisa pragniemy rozlewu krwi, wina i dziczyzny. Francuscy artyści z serialowym zacięciem zasadzili w komiksie ziarno niepewności i tajemnicy przez co jestem niesamowicie ciekaw co przyniosą dwie kolejne części tej trylogii.
Nowy komiks Centrali ugruntowuje im pozycję najciekawszego polskiego wydawcy. "Za Imperium" to nie tylko zjawiskowo pięknie narysowany i pokolorowany album, ale także nietuzinkowa historia, która łagodzi moją tęsknotę do dobrych opowieści o starożytności. Jestem spokojny - jeśli moda na tego typu historie nie powróci na dobre do kina, to na szczęście będę mógł ich poszukać w świecie komiksów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz