„Pierwszy polski superbohater” doczekał się swojego pierwszego (nie mnie superbohaterskiego) trejda. Premierowa opowieść „Pierwszy lot” prezentuje początek jego heroicznej kariery i zamyka pierwszy rozdział jego historii. Wraz z zeszytem czwartym i Rexem Lokusem bracia Kmiołkowie otwierają kolejny…
W pierwszej historii jest wszystko, co być powinno w genezie rasowego superherosa. Czające się w cieniu nemezis, motyw utraconego rodzica, tajemnica z przeszłości i pierwsze kroki w kolorowym kostiumie. Maciej Kmiołek bardzo sprawnie przeplata wątki z przeszłości Aleksa Poniatowskiego z jego obecnymi przygodami. Szkoda tylko, że całość wydaje się potraktowana nieco skrótowo – „Pierwszy lot” zamknął się w zaledwie trzech zeszytach i czuć w nim pewną skrótowość. Kiedy dotarłem do ostatniej strony chciałem, żeby historia jeszcze trwała. Szczególnie, że zaczynająca się w czwartym numerze nowa, dwuczęściowa historia zatytułowana „Wielka draka w stolicy”, prezentuje się znacznie mniej okazale.
W Warszawie pojawiają się dwie niezwykle potężne istoty – Pan Pyta i Pan Odpowiada. Dwie siły, które od zarania dziejów kształtowały dzieje całego wszechświata. I właśnie przybyły do naszego kraju, a wraz z nimi inwazja dziwacznych stworów, zwanych zalewiakami. Fabuły służy właściwie przedstawieniu dwóch kolejnych herosów – Obywatela (kopia Punishera) i Syreny (kopia Fathom) – i sprowadza się koniec końców do klasycznego schematu team-upu. Nic specjalnego.
Materiałów dodatkowych w wydaniu zbiorczym jest tyle, co kot napłakał. Galeria postaci, garść szkiców, studium kolorów przed i po, kolekcja okładek, korespondencja „Tomka Janiszewskiego” i wstęp Krzysztofa Paplińskiego – niewiele. Nic, czym można by kupić czytelników, którzy posiadają komplet pierwszych trzech zeszytów. I do nich Wizuale nie kierują te edycji - ten zgrabny trejdzik ma kusić w Empiku nowych odbiorców. Nęci niską ceną (mniej niż 20 złotych) i pełnowartościową (z początkiem i końcem) historią, przystępną dla zielonych w temacie. I szkoda tylko, że okładka jakaś tak niezbyt zachęca do wyłożenia kasy na ladę…
Nowością w czwarty zeszycie są kolory nałożone przez Rexa Lokusa. O jego pracy trzeba wypowiadać się wyłącznie w superlatywach. Wydobyły one z kreski Adama Kmiołka wszystko, co najlepsze. Porównując edycję zeszytową z wydaniem zbiorczym gołym okiem widać, że zarobkujący w Ameryce artysta znakomicie zna się na swoim fachu. Przed rysownikiem „Orła” jeszcze sporo pracy, zanim z czystym sumieniem można będzie powiedzieć o nim, że to solidny wyrobnik. Najgorzej wychodzą mu chyba postacie kobiece, niekiedy ma problem z twarzami i oddaniem mimiki (ale to chyba schorzenie większości rysujących w estetyce superbohaterskiego mainstreamu rysowników), ale umie rysować stopy, więc nie jest z nim źle. Jego styl określiłbym, jako wypadkową inspiracji Jimem Lee i Robem Liefeldem.
Problem z „Białym Orłem” polega na tym, że nie ma w tym komiksie nic, co mogłoby mnie do niego przyciągnąć na dłużej. Zupełnie nie przekonuje mnie „swojskość” tego komiksu, zlokalizowanie jego akcji w naszym kraju, uczynienie go „polskim”, w takim sam sposób, jak taki Kapitan Ameryka jest komiksem „amerykańskim”. Nie kupiłem odwzorowania „lokalnego kolorytu” w stylu Tomka Janiszewskiego czy przygłupich dresiarzy, co więcej – momentami mnie to strasznie raziło. To tylko (albo aż?) solidna mainstreamowi robota, ale niestety nic ponad to. Fabuła jest dość zgrabnie ułożona (w pierwszej historii lepiej, w drugiej już gorzej), nie ma żadnych podstaw, aby przyczepić się do warstwy formalnej, a pod względem wizualnym, choć nie zachwyca, lektura przebiega bez większych zgrzytów. Takich komiksów za Oceanem wydaje się na kopy. Własnym sumptem, przez Kickstartera, w barwach niewielkich, niezależnych wydawnictw, sprzedając na konwentowym stoliku lub próbując się załapać do sieci dystrybucyjnej Diamonda. I w tym morzu historyjek o ubranych w trykoty herosach każdy chce się wyróżnić. Komiks braci Kmiołków wyróżnia się na razie tym, że jest… polski.
W pierwszej historii jest wszystko, co być powinno w genezie rasowego superherosa. Czające się w cieniu nemezis, motyw utraconego rodzica, tajemnica z przeszłości i pierwsze kroki w kolorowym kostiumie. Maciej Kmiołek bardzo sprawnie przeplata wątki z przeszłości Aleksa Poniatowskiego z jego obecnymi przygodami. Szkoda tylko, że całość wydaje się potraktowana nieco skrótowo – „Pierwszy lot” zamknął się w zaledwie trzech zeszytach i czuć w nim pewną skrótowość. Kiedy dotarłem do ostatniej strony chciałem, żeby historia jeszcze trwała. Szczególnie, że zaczynająca się w czwartym numerze nowa, dwuczęściowa historia zatytułowana „Wielka draka w stolicy”, prezentuje się znacznie mniej okazale.
W Warszawie pojawiają się dwie niezwykle potężne istoty – Pan Pyta i Pan Odpowiada. Dwie siły, które od zarania dziejów kształtowały dzieje całego wszechświata. I właśnie przybyły do naszego kraju, a wraz z nimi inwazja dziwacznych stworów, zwanych zalewiakami. Fabuły służy właściwie przedstawieniu dwóch kolejnych herosów – Obywatela (kopia Punishera) i Syreny (kopia Fathom) – i sprowadza się koniec końców do klasycznego schematu team-upu. Nic specjalnego.
Materiałów dodatkowych w wydaniu zbiorczym jest tyle, co kot napłakał. Galeria postaci, garść szkiców, studium kolorów przed i po, kolekcja okładek, korespondencja „Tomka Janiszewskiego” i wstęp Krzysztofa Paplińskiego – niewiele. Nic, czym można by kupić czytelników, którzy posiadają komplet pierwszych trzech zeszytów. I do nich Wizuale nie kierują te edycji - ten zgrabny trejdzik ma kusić w Empiku nowych odbiorców. Nęci niską ceną (mniej niż 20 złotych) i pełnowartościową (z początkiem i końcem) historią, przystępną dla zielonych w temacie. I szkoda tylko, że okładka jakaś tak niezbyt zachęca do wyłożenia kasy na ladę…
Nowością w czwarty zeszycie są kolory nałożone przez Rexa Lokusa. O jego pracy trzeba wypowiadać się wyłącznie w superlatywach. Wydobyły one z kreski Adama Kmiołka wszystko, co najlepsze. Porównując edycję zeszytową z wydaniem zbiorczym gołym okiem widać, że zarobkujący w Ameryce artysta znakomicie zna się na swoim fachu. Przed rysownikiem „Orła” jeszcze sporo pracy, zanim z czystym sumieniem można będzie powiedzieć o nim, że to solidny wyrobnik. Najgorzej wychodzą mu chyba postacie kobiece, niekiedy ma problem z twarzami i oddaniem mimiki (ale to chyba schorzenie większości rysujących w estetyce superbohaterskiego mainstreamu rysowników), ale umie rysować stopy, więc nie jest z nim źle. Jego styl określiłbym, jako wypadkową inspiracji Jimem Lee i Robem Liefeldem.
Problem z „Białym Orłem” polega na tym, że nie ma w tym komiksie nic, co mogłoby mnie do niego przyciągnąć na dłużej. Zupełnie nie przekonuje mnie „swojskość” tego komiksu, zlokalizowanie jego akcji w naszym kraju, uczynienie go „polskim”, w takim sam sposób, jak taki Kapitan Ameryka jest komiksem „amerykańskim”. Nie kupiłem odwzorowania „lokalnego kolorytu” w stylu Tomka Janiszewskiego czy przygłupich dresiarzy, co więcej – momentami mnie to strasznie raziło. To tylko (albo aż?) solidna mainstreamowi robota, ale niestety nic ponad to. Fabuła jest dość zgrabnie ułożona (w pierwszej historii lepiej, w drugiej już gorzej), nie ma żadnych podstaw, aby przyczepić się do warstwy formalnej, a pod względem wizualnym, choć nie zachwyca, lektura przebiega bez większych zgrzytów. Takich komiksów za Oceanem wydaje się na kopy. Własnym sumptem, przez Kickstartera, w barwach niewielkich, niezależnych wydawnictw, sprzedając na konwentowym stoliku lub próbując się załapać do sieci dystrybucyjnej Diamonda. I w tym morzu historyjek o ubranych w trykoty herosach każdy chce się wyróżnić. Komiks braci Kmiołków wyróżnia się na razie tym, że jest… polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz