Centrala staje się
powoli jednym z moich ulubionych polskich wydawnictw. Po serii tytułów,
które tematycznie lub gatunkowo z reguły nie trafiały w mój marny gust,
poznańscy maniacy komiksu zaczęli stawiać na większą różnorodność. I
kręcić nosem już nie mogę. Cudownie absurdalne "Wiktor i Wisznu", bezlitosne "Polaków uczestnictwo w kulturze", refleksyjny "Goliat", a teraz jeszcze "Za imperium" - nic, tylko kupować, czytać i reklamować.
Dzieło Merwana i Vivesa w pewnym stopniu jest spadkobiercą telewizyjnego Rzymu,
w którym tak samo często zobaczyć można było heroiczne pojedynki, co
porażającą degrengoladę, a którego sukces utorował drogę współczesnym
dziełom historycznym. Odbiorca serialu otrzymywał wprawdzie przekrój
przez społeczeństwo na poły legendarnego imperium, czego w niżej
recenzowanym komiksie nie uświadczymy, jednakże francuscy artyści swoje
danie przyprawiają częścią tych samych składników. Co nie znaczy, iż "Za imperium" nie można polecić tym, którym "Rzym" do gustu nie przypadł.
Tak
jak to miało miejsce we wspomnianym telewizyjnym przeboju, Merwan i
Vives uwypuklają zarówno niewątpliwe walory, jak i wady swoich
bohaterów. Z jednej strony możemy więc podziwiać odwagę, lojalność czy
wreszcie tytułowy honor kolejnych postaci, z drugiej jednak ich
chciwość, prostactwo oraz istna żądza mordu (a nawet, w pewnych
przypadkach, gwałtu) zwyczajnie odpychają. Na psychologię nie ma tu
jednak miejsca, a i moralizowanie autorów nie interesuje. Najważniejsza,
a przynajmniej jak na razie, jest bowiem sama przygoda.
Banalnie
prosta, lecz świetnie opowiedziana fabuła cechuje się prawdziwie
diabelską przewrotnością. Oto elitarny przecież oddział legionistów
wysłany zostaje poza granice imperium, aby podbić dlań nieznane ziemie,
jednakże główną atrakcją dla głodnych permanentnych pojedynków
wojowników okazuje się, o zgrozo, wędrówka sama w sobie oraz całkiem
osobliwe kontakty z prymitywnymi ludami. Tym samym akcja zamiast się
stopniowo zagęszczać - rozrzedza się.
Po drodze jednak, kiedy to z oddziałem
przyjdzie nam się zapoznać (a następnie kiedy przyjdzie nam obserwować
jak jest, niemalże niczym w "Parszywej dwunastce", kompletowany),
uświadczymy niemało przemocy. Niby o epatowaniu nią nie można mówić,
skoro malutko tu widoków bryzgającej krwi i ucinanych kończyn, a jednak
sceny walk rysowane są tak sugestywnie, iż "Honor" należałoby
ostatecznie nazwać pozycją dosyć brutalną. Strona wizualna jest zresztą
jej najmocniejszą stroną, skoro sama fabuła jawi się jako jedna wielka
ekspozycja, wyraźnie wskazując na to, iż prawdziwy rozwój akcji
zobaczymy dopiero w tomie drugim.
Scenariusz
jest bardzo skromny i trzeba przyznać, że - mimo interesujących
zabiegów narracyjnych (nagłe przeskoki czasowe przywołujące czasem na
myśl poetykę oniryzmu) - gdyby nie rysunki, to komiks francuskich
artystów nie byłby w połowie tak dobry, jak jest ostatecznie. Nieco
karykaturalna, miejscami prawie turpistyczna kreska w połączeniu z
przygasłymi kolorami tworzy nie tylko bardzo interesującą oprawę, ale
też całkiem mroczną i niepokojącą atmosferę opowieści. Opowieści, która
być może jest także spadkobiercą słynnego "Jądra ciemności".
Powieść Josepha Conrada doczekała się rozmaitych wariacji na temat i
zdaje się, że interesujący nas tu komiks położyć będzie można niedaleko
jednej z nich, a dokładniej - "Valhalla Rising", filmu
przedstawiającego (chrześcijańskich) Wikingów wyprawiających się na
podbój Jerozolimy, po drodze jednak błądzących i niechcący trafiających
do piekła...
Nie, żebym nie darzył legionistów z "Za imperium" sympatią,
gdyż, pomimo swoich wad, skonstruowani są tak, iż zwyczajnie nie da się
ich nie lubić, jednakże szczerze życzę im dokładnie tego samego.
Pierwszą część ich przygód czyta się znakomicie, ale ostatecznie ciężko
mi ją jednoznacznie ocenić, ponieważ zbyt wiele w niej niewiadomych.
Niecierpliwie czekam więc na tom drugi i liczę, iż ujrzę tam piekło,
dzięki któremu "Honor" okaże się faktycznie świetnym intro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz