Daisuke Igarashi w antologii "Pitu Pitu" tworzy fantastyczne uniwersum dzieci i zwierząt, piękna przyrody i zgiełku miasta, w którym codzienność miesza się z niezwykłością, a hipnotyzująca rutyna - z magią i sennymi fantasmagoriami. W tym splocie nowoczesnej kultury koty ze zdziwienie oglądają ludzi, pożerających kanarki, a burze wysyłają pioruny, aby kobiecie wybranej na narzeczoną, związać wszystkie włosy na ciele. Dziwaczne, poetyckie i niezrozumiałe - tak w skrócie można by określić ten zbiorek.
Bardzo mocne zakorzenienie w tradycyjnym folklorze japońskim i w kontekście wschodniej kultury sprawia, że biedny czytelnik, ukształtowany w kulturze zachodniej, jest właściwie pozbawiony jakichkolwiek szans w starciu z "Pitu Pitu". Dla mnie oznacza to skazanie na lekturę naiwną, nie pogłębioną. Z podobnym przypadkiem miałem już do czynienia, kiedy czytałem "Dwie poduszki" od Hanami, ale wtedy Hinako Sugiura (autorka komiksu) wcielała się w przewodniczkę po egzotycznym świecie wschodniej etyki, dawnej obyczajowości i wartości, które zostały pogrzebane przez czas. Tamtą obcość dało się jakoś oswoić. W przypadku mangi Igarashiego jest to znacznie trudniejsze.
Nie potrafię znaleźć w "Pitu Pitu" żadnego punktu zaczepienia, żadnego miejsca, gdzie mógłbym spróbować rozpocząć rozpracowywanie sensu lub sensów utworu. Żaden z posiadanych przeze mnie kluczy nie pasuje. Modna w naszym kręgu kulturowym problematyka ekologiczna i etyka posthumanistyczna w duchu Petera Singera odpada w przedbiegach. Napięcie pomiędzy naturą, a cywilizacją to niezwykle istotny element, ale chyba nie zasadniczy. Wszelkie skojarzenia, na czele z najbardziej oczywistymi, takimi jak metaforyczne znaczenia pewnych zwierząt czy motywów nie mają raczej racji bytu, ponieważ są warunkowane zachodnią kulturą.
Czyżbym był zatem skazany na klucz autorski, dość prostodusznie wyłożony na ostatnich stronach "Pitu Pitu", zamiast posłowania? Autorskie pouczenie Igarashiego kojarzą mi się antyinterpretacyjnym sposobem czytania zaproponowanym przez Rolanda Barthesa. Wybitny teoretyk literatury, najważniejszy spośród poststrukturalistów, to ten sam, który zasłynął szokującą tezą o śmierci autora. Według Barthesa dzieło, czy raczej tekst, nie jest pudełkiem, depozytem czy strukturą znaczeń, dającą się w prosty (lub całkiem skomplikowany) sposób deszyfrować na drodze czytelniczej interpretacji, która buduje jakiś spójny obraz utworu. W takiej perspektywie lektura nie jest dążeniem do uchwytywania sensów, podporządkowywaniem poszczególnym elementów jakiemuś nadrzędnemu projektowi zrozumienia tekstu. Powinna być działaniem wręcz przeciwnym – to jest niezrozumieniem. Jeśli dobrze odczytuje Barthes`a czytanie to prostu czytanie, a nie poszukiwanie "prawdy" ukrytej w tekście. Niemożliwym jest pogodzenie ze sobą całej, nieskończonej galaktyki signifiants obecnej na kartach utworu w jednej, spójnej interpretacji. Zarówno francuski literaturoznawca, jak i japoński mangaka, zdają się mówić – "cieszcie się po prostu tekstem", a Igarashi idzie jeszcze dalej i chce powiedzieć "cieszcie się po prostu życiem, bo jest ono pełne magii, niezwykłości i niesamowitości, tak jak mój komiks".
I w ten sposób dziwaczny duet Barthes-Igarashi rozrasta się o osobę Neila Gaimana, któremu jak sądzę "Pitu Pitu" przypadłoby do gustu, właśnie ze względu na tą kryjąca się zakamarkach codzienności niezrozumiałą fantastyczność rodem z marzeń sennych. Zwierzęca estetyka i sposób konstruowania opowieści delikatnie przywodzi na myśl "Stwory nocy". Wydaje mi się, że tercet egzotyczny w składzie Igarashi-Barthes-Gaiman gra w miarę czysto i spójnie, ale wciąż nie jestem pewien, ż jest to melodia akurat odpowiednia dla "Pitu Pitu".
5 komentarzy:
A może zamiast szukać klucza i siódmego dna warto cieszyć się tymi opowieściami? Są wciągające, pełne urokliwego folkloru i nawet, jeśli czasem nie całkiem zrozumiałe, to tym bardziej zaczarowane.
A dlaczego nie można szukać?
Nie mówię, że nie można. Mówię, że może nie warto? Bo dla ciebie, jak czytam w recenzji, lektura była niesatysfakcjonująca i frustrująca. A dla mnie Igarashi to odkrycie ostatnich miesięcy.
A chyba, nie wiem, komiksy mają jednak cieszyć, a nie frustrować :D
No widzisz Bartku, dla mnie Igarashi to też świetna lektura właśnie dlatego, że mnie frustruje, że jest trudny, niezrozumiały, że budzi we mnie mnótwo pytań i wątpliwości, że nie wiem o co chodzi, że czuje się w całej tej lekturze zagubiony... i dlatego jest taki świetny.
Jeśli idzie o to "yntelektualistyczne" podejście do komiksów, na które niekiedy tak alergicznie reagujesz. Gdyby nie ten cały bagaż teorii literatury, to ponad to, o czym ty mówisz, nic więcej nie mógłbym napisać. A w komiksie pewne rzeczy mi się mocno rzuciły w oczy pod tym kątem.
A temat podejścia do lektury to chyba kwestia na zupełnie inną dyskusję... Ale mnie osobiście wydaje się, że komiks będzie traktowany z pobłażaniem dopóki nie dorobi się solidnego zaplecza krytycznego w środowiskach, które taką refleksją się zajmują.
Ale pewnie przez to zdanie dla wielu wyjdę na buca...
Komiks będzie traktowany poważnie, kiedy będzie miał czytelników. Krytycy to nie jest coś, co się zwykłemu zjadaczowi chleba przydaje. Czy literatura ma w tym kraju jakieś poważanie? Czy istnienie silnej krytyki literackiej sprawia, że statystyczny Polak czyta dwie książki na rok, zamiast jednej?
A istnienie krytyki, aczkolwiek bez wątpienia potrzebne, przynajmniej dla niektórych kręgów, niewiele zmieni. Ot, będzie. Będzie wtedy można wieszać psy na profesjonalistach, zamiast zwalać wszystko na ich amatorkę.
Tak na serio, to talmudyczne rozważania też są fajne - jak kto lubi. Ja tam wolę czytać bez teorii.
I lubię, jak mnie lektura nie frustruje. Bawi, zmusza do refleksji czy zadumy - to owszem. Dołuje nawet. Ale nie wprawia we frustrację. Ot.
Prześlij komentarz