W ósmym tomie "Baśni" na scenę wraca dość dawno nie widziany Bigby Wilk. Wraca w dobrym stylu, przywracając nieco blasku serii, która ostatnimi czasy goniła w piętkę. Szkoda, że tak niewiele. Od wydania "Marszu drewnianych żołnierzyków" historia popadła w pospolitość, straciła swój impet i pchana była do przodu siłą rozpędu. Trudno jednak powiedzieć, że wraz z premierą "Wilków" zaczyna go znowu nabierać. Bill Willingham nowy rozdział w dziejach Baśniogrodu napisał tak, aby specjalnie się nie wysilać.
Znowu razi fabularnym schematem i banałem, którego w pierwszych dwóch, trzech tomach tak zręcznie unikał. Ponowne zejście się złego wilka ze Śnieżką pomyślane zostało całkiem zgrabnie, podobnie zresztą, jak i misja "za liniami wroga" w wykonaniu najtwardszego bad-ass stąd do Gotham, ale całości wyraźnie brakuje polotu, błyskotliwości. Słowem tego wszystkiego, dzięki czemu "Fables" (między innymi) nagrodzone zostały siedmioma statuetkami Eisnera. Szczególnie bolą mnie toporne, publicystyczne zapędy Willinghama. O ile komentarz przy okazji zderzenia cywilizacji wschodu i zachodu w "Arabskich nocach" wyszedł jeszcze, jeszcze, o tyle nawiązywanie do skomplikowanej sytuacji Izraela (będącej samej w sobie tematem niezwykle zajmującym), zostało odmalowanie w sposób obrażający inteligencję przeciętnego czytelnika.
Dominik Szcześniak w swojej recenzji na łamach "Ziniola" zwrócił uwagę jak bardzo zmieniły się pozycje sygnowane logiem Vertigo przez ostatnie dziesięć, piętnaście lat. Niebywale celna to obserwacja. Z imprintu będącego azylem dla autorskich projektów, często niezwykle kontrowersyjnych, ale wartościowych ("Kaznodzieja" Gartha Ennisa), ambitnych serii ("Sandman" Neila Gaimana), miejsca nieskrępowanych graficznych poszukiwań, zrobiona kopię wydawnictwa-matki, DC Comics. Obecnie dużą część vertigowskiej produkcji to zwykła, ordynarna mainstreamowa sieczka. Tyle tylko różni się od papki superbohaterskiej, że jej bohaterowie nie występują w kolorowych trykotach. "Baśnie" niestety nie pozostały wyjątkiem od tej reguły.
"Popsucie" się marki Vertigo doskonale widać na przykładzie oprawy wizualnej. Niegdyś, o stylu Marka Buckinghama i Shawna McManusa dało się coś powiedzieć. Dziś nie da się powiedzieć więcej niż to, że ich kreska jest neutralna, bezstylowa, całkowicie podporządkowana wymogowi komunikacyjności. Obaj rzetelnie wykonują swoją robotę pozwalając błyszczeć Willinghamowi. Kolejne zeszyty "Baśni" muszą ukazywać się w terminie, zatem największą rysowniczą cnotą staje się punktualność. Tacy weterani, jak Buckingham i McManus umieją sobie świetnie poradzić z ględzącymi o deadline`ach redaktorami, wymagającymi od nich tylko tyle, żeby ich prace były czytelne. Nie muszą mieć charakteru, nie muszą stanowić wyzwania dla czytelnika – mają mu tylko nie przeszkadzać.
Zbierając to wszystko do kupy, obraz "Baśni" nie prezentuje się zbyt ciekawie. Z pomysłowo rozegranej reinterpretacji baśniowych motywów, delikatnie podlanych postmodernistycznym sosem, seria stała się zwykłym, tasiemcowym produkcyjniakiem, jakich dziesiątki zalega w amerykańskich sklepach komiksowych. Nietrudno stwierdzić, że Willingham jedzie na ogranych patentach, znacznie trudniej jednak orzec czy seria wróciła na właściwie tory i co będzie dalej. Ja, zrażony tanim melodramatyzmem ostatniego aktu nietypowego romansu Bigbiego i Snieżki, pozostaje raczej sceptyczny nastawiony. Czyżby "Fables" skończyły się na "Kill`em All"?
Znowu razi fabularnym schematem i banałem, którego w pierwszych dwóch, trzech tomach tak zręcznie unikał. Ponowne zejście się złego wilka ze Śnieżką pomyślane zostało całkiem zgrabnie, podobnie zresztą, jak i misja "za liniami wroga" w wykonaniu najtwardszego bad-ass stąd do Gotham, ale całości wyraźnie brakuje polotu, błyskotliwości. Słowem tego wszystkiego, dzięki czemu "Fables" (między innymi) nagrodzone zostały siedmioma statuetkami Eisnera. Szczególnie bolą mnie toporne, publicystyczne zapędy Willinghama. O ile komentarz przy okazji zderzenia cywilizacji wschodu i zachodu w "Arabskich nocach" wyszedł jeszcze, jeszcze, o tyle nawiązywanie do skomplikowanej sytuacji Izraela (będącej samej w sobie tematem niezwykle zajmującym), zostało odmalowanie w sposób obrażający inteligencję przeciętnego czytelnika.
Dominik Szcześniak w swojej recenzji na łamach "Ziniola" zwrócił uwagę jak bardzo zmieniły się pozycje sygnowane logiem Vertigo przez ostatnie dziesięć, piętnaście lat. Niebywale celna to obserwacja. Z imprintu będącego azylem dla autorskich projektów, często niezwykle kontrowersyjnych, ale wartościowych ("Kaznodzieja" Gartha Ennisa), ambitnych serii ("Sandman" Neila Gaimana), miejsca nieskrępowanych graficznych poszukiwań, zrobiona kopię wydawnictwa-matki, DC Comics. Obecnie dużą część vertigowskiej produkcji to zwykła, ordynarna mainstreamowa sieczka. Tyle tylko różni się od papki superbohaterskiej, że jej bohaterowie nie występują w kolorowych trykotach. "Baśnie" niestety nie pozostały wyjątkiem od tej reguły.
"Popsucie" się marki Vertigo doskonale widać na przykładzie oprawy wizualnej. Niegdyś, o stylu Marka Buckinghama i Shawna McManusa dało się coś powiedzieć. Dziś nie da się powiedzieć więcej niż to, że ich kreska jest neutralna, bezstylowa, całkowicie podporządkowana wymogowi komunikacyjności. Obaj rzetelnie wykonują swoją robotę pozwalając błyszczeć Willinghamowi. Kolejne zeszyty "Baśni" muszą ukazywać się w terminie, zatem największą rysowniczą cnotą staje się punktualność. Tacy weterani, jak Buckingham i McManus umieją sobie świetnie poradzić z ględzącymi o deadline`ach redaktorami, wymagającymi od nich tylko tyle, żeby ich prace były czytelne. Nie muszą mieć charakteru, nie muszą stanowić wyzwania dla czytelnika – mają mu tylko nie przeszkadzać.
Zbierając to wszystko do kupy, obraz "Baśni" nie prezentuje się zbyt ciekawie. Z pomysłowo rozegranej reinterpretacji baśniowych motywów, delikatnie podlanych postmodernistycznym sosem, seria stała się zwykłym, tasiemcowym produkcyjniakiem, jakich dziesiątki zalega w amerykańskich sklepach komiksowych. Nietrudno stwierdzić, że Willingham jedzie na ogranych patentach, znacznie trudniej jednak orzec czy seria wróciła na właściwie tory i co będzie dalej. Ja, zrażony tanim melodramatyzmem ostatniego aktu nietypowego romansu Bigbiego i Snieżki, pozostaje raczej sceptyczny nastawiony. Czyżby "Fables" skończyły się na "Kill`em All"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz