"Scientia Occulta" to trzeci album z wydawnictwa Mroja Press za który odpowiedzialni są rodzimi twórcy. Po Mateuszu Skutniku ("Rewolucje. Dwa dni"), Bartoszu Sztyborze i Piotrze Nowackim ("Tainted") przyszedł czas na najmłodszych w tym gronie - Roberta Sienickiego i Łukasza Okólskiego, którzy postanowili zaprezentować lekką, popkulturową opowieść o magii i odwiecznej walce dobra ze złem, której kolejna potyczka ma miejsce w naszych czasach. Brzmi banalnie? A wcale takie nie jest!Duet Sienicki-Okólski może być znany co poniektórym z odcinkowej serii science-fiction "Recours", która pojawiła się w kilku ostatnich "Kolektywach". Jak widać panom współpracuje się na na tyle dobrze, że postanowili wziąć się za coś dłuższego. Początkowy pomysł web-komiksu ewoluował w stronę samodzielnego albumu i tak oto, za sprawą imprintu timof comics, wędruje właśnie na czytelnicze półki. Dynamiczny duet - że tak pozwolę sobie na komiksowy wtręt - pomimo niewielkiego doświadczenia w publikacjach na papierze pokazuje, że na swojej robocie się zna i w przyszłości ma szansę jeszcze sporo ku chwale polskiego komiksu namieszać.
Rozgrywająca się na stu stronach historia, to doskonały przykład na tzw. komiks środka. Sienicki skonstruował fabułę z dobrze znanych i ogranych motywów - mamy więc Kate Cooper, sceptyczną co do nienaukowych zjawisk panią detektyw, cwaniakowatego iluzjonistę Claytona Howarda czy Gregora, chcącego podbić świat oponenta owej dwójki (z obowiązkową czarną kozią bródką!). Pomimo zamierzonej sztampy, scenarzyście udało się stworzyć wciągający świat i zainteresować intrygą w taki sposób, że po zamknięciu albumu ma się ochotę na więcej. Utrzymana w dosyć luźnym klimacie historia o nieprzypadkowym spotkaniu dwóch głównych bohaterów, prowadzonym przez nich śledztwie i prawdziwej magii kończy się jednak zbyt szybko i przynajmniej w moim przypadku pozostał lekki niedosyt. Nie jest to bynajmniej związane z jakimiś brakami w fabule, tylko taką zabawę jaką miałem przy lekturze chętnie bym jeszcze przeciągnął na 5-10 stron. Ale to tylko moje fanaberie. Prawdziwym zgrzytem było natomiast kilka przekleństw pojawiających się na kartach powieści, które nijak nie pasowały mi do kształtu całości i na krótką chwilę nieco psuły radość z obcowania komiksem Sienickiego i Okólskiego. To jednak drobnostki - ogólne wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Przy okazji warto wspomnieć, że Bele "odrobił lekcje", a raczej mając za sobą setki godzin spędzonych na oglądaniu filmów i seriali, dobrze wykorzystał znane z nich chwyty - jak chociażby początek historii, pokazujący fragment ze środka komiksu, aby stronę później wrócić do punktu o nazwie "A wszystko zaczęło się tak...".
Na osobny akapit zasługują rysunki Łukasza Okólskiego. Dla należącego do najmłodszego pokolenia rysowników praca nad "SO" była pierwszym tego typu dokonaniem, polegającym na codziennej pracy z tymi samymi bohaterami. W zamieszczonym u nas kilka dni temu wywiadzie wspomina on, że "człowiek robi w takim trybie pracy największy progres". I rzeczywiście - im dalej, tym lepiej; kreska jest bardziej naturalna, swobodna i wyrobiona. Nie są to jednak na tyle widoczne zmiany, żeby różnica pomiędzy początkiem, a końcem historii powodowała jakieś zgrzyty. Styl jakim operuje Okólski to cartoonowa kreska, która przypomina mi nieco dokonania Michaela Avona Oeminga ("Powers") i która świetnie koresponduje z lekkim (zazwyczaj) klimatem historii rozpisanej przez Sienickiego. Biało-czarne plansze to klasa sama w sobie i nawet jeśli kogoś nie porwie sama fabuła, to nie powinien żałować wydanej kwoty właśnie ze względu na rysunki urodzonego w Kielcach rysownika.
Pierwsze dwa rozdziały (z pięciu) od dłuższego czasu wiszą na oficjalnej stronie projektu, tak więc każdy potencjalnie zainteresowany ma szansę zapoznać się ze sporą częścią materiału, zanim jeszcze sięgnie do portfela. Zabieg wcześniejszej publikacji całych rozdziałów zastosowano przy okazji "Łaumy" Karola Kalinowskiego, co - być może - przyczyniło się do rynkowego sukcesu. Czas pokaże, czy podobnie pod tym względem będzie w przypadku albumu "Scientia Occulta" (chociaż ten broni się sam). Autorzy zrobili ze swojej strony już wszystko, teraz czas na reakcje czytelników.
Na stu stronach Sienicki i Okólski zaprezentowali historię, którą z czystym sumieniem można zaliczyć do tak zwanego komiksu środka. Pytanie tylko czy jest u nas potrzeba na tego typu komiksy i czy znajdzie się odpowiednia ilość czytelników, aby duet twórców miał siły i motywację kontynuowania losów Claytona Howarda i spółki w kolejnych publikacjach? Mam nadzieję, że tak. I na zachętę powiem:
Rozgrywająca się na stu stronach historia, to doskonały przykład na tzw. komiks środka. Sienicki skonstruował fabułę z dobrze znanych i ogranych motywów - mamy więc Kate Cooper, sceptyczną co do nienaukowych zjawisk panią detektyw, cwaniakowatego iluzjonistę Claytona Howarda czy Gregora, chcącego podbić świat oponenta owej dwójki (z obowiązkową czarną kozią bródką!). Pomimo zamierzonej sztampy, scenarzyście udało się stworzyć wciągający świat i zainteresować intrygą w taki sposób, że po zamknięciu albumu ma się ochotę na więcej. Utrzymana w dosyć luźnym klimacie historia o nieprzypadkowym spotkaniu dwóch głównych bohaterów, prowadzonym przez nich śledztwie i prawdziwej magii kończy się jednak zbyt szybko i przynajmniej w moim przypadku pozostał lekki niedosyt. Nie jest to bynajmniej związane z jakimiś brakami w fabule, tylko taką zabawę jaką miałem przy lekturze chętnie bym jeszcze przeciągnął na 5-10 stron. Ale to tylko moje fanaberie. Prawdziwym zgrzytem było natomiast kilka przekleństw pojawiających się na kartach powieści, które nijak nie pasowały mi do kształtu całości i na krótką chwilę nieco psuły radość z obcowania komiksem Sienickiego i Okólskiego. To jednak drobnostki - ogólne wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Przy okazji warto wspomnieć, że Bele "odrobił lekcje", a raczej mając za sobą setki godzin spędzonych na oglądaniu filmów i seriali, dobrze wykorzystał znane z nich chwyty - jak chociażby początek historii, pokazujący fragment ze środka komiksu, aby stronę później wrócić do punktu o nazwie "A wszystko zaczęło się tak...".
Na osobny akapit zasługują rysunki Łukasza Okólskiego. Dla należącego do najmłodszego pokolenia rysowników praca nad "SO" była pierwszym tego typu dokonaniem, polegającym na codziennej pracy z tymi samymi bohaterami. W zamieszczonym u nas kilka dni temu wywiadzie wspomina on, że "człowiek robi w takim trybie pracy największy progres". I rzeczywiście - im dalej, tym lepiej; kreska jest bardziej naturalna, swobodna i wyrobiona. Nie są to jednak na tyle widoczne zmiany, żeby różnica pomiędzy początkiem, a końcem historii powodowała jakieś zgrzyty. Styl jakim operuje Okólski to cartoonowa kreska, która przypomina mi nieco dokonania Michaela Avona Oeminga ("Powers") i która świetnie koresponduje z lekkim (zazwyczaj) klimatem historii rozpisanej przez Sienickiego. Biało-czarne plansze to klasa sama w sobie i nawet jeśli kogoś nie porwie sama fabuła, to nie powinien żałować wydanej kwoty właśnie ze względu na rysunki urodzonego w Kielcach rysownika.
Pierwsze dwa rozdziały (z pięciu) od dłuższego czasu wiszą na oficjalnej stronie projektu, tak więc każdy potencjalnie zainteresowany ma szansę zapoznać się ze sporą częścią materiału, zanim jeszcze sięgnie do portfela. Zabieg wcześniejszej publikacji całych rozdziałów zastosowano przy okazji "Łaumy" Karola Kalinowskiego, co - być może - przyczyniło się do rynkowego sukcesu. Czas pokaże, czy podobnie pod tym względem będzie w przypadku albumu "Scientia Occulta" (chociaż ten broni się sam). Autorzy zrobili ze swojej strony już wszystko, teraz czas na reakcje czytelników.
Na stu stronach Sienicki i Okólski zaprezentowali historię, którą z czystym sumieniem można zaliczyć do tak zwanego komiksu środka. Pytanie tylko czy jest u nas potrzeba na tego typu komiksy i czy znajdzie się odpowiednia ilość czytelników, aby duet twórców miał siły i motywację kontynuowania losów Claytona Howarda i spółki w kolejnych publikacjach? Mam nadzieję, że tak. I na zachętę powiem:
Chcę więcej!
1 komentarz:
Miałem podobne odczucie po skończonej lekturze i przeczucie, że będzie więcej ;-)
Prześlij komentarz