Dziś, na łamach Kolorowych Zeszytów gościmy Michała Ochnika, znanego lepiej jako Misiael. Pod tym nickiem wyżywa się na różnej maści komiksowych agorach, a także na swoim blogu. Zapowiada się, że nie będzie to ostatni jego występ u nas, dlatego powitajcie Michała ciepło. Natomiast wkrótce pojawi się inny tekst gościnny... A na razie zapraszamy do lektury recenzji "NYX"!
Kiedy w 1963 roku ukazał się pierwszy numer komiksowej serii "X-Men", właściwie od razu zauważono czytelną analogie pomiędzy mutantami, a mniejszościami etnicznymi, które w latach sześćdziesiątych wciąż musiały radzić sobie z licznymi aktami dyskryminacji. U progu nowego tysiąclecia sytuacja kolorowych mieszkańców Ameryki uległa zmianie. I do tego właśnie nawiązuje "NYX", którego fabuła rozgrywa się na brudnych, zapuszczonych przedmieściach Nowego Jorku, w świecie brutalnych starć gangów ulicznych i szukających łatwego zarobku prostytutek.
Ta siedmioczęściowa miniseria kręci się wokół kilku mieszkających na slumsach Nowego Jorku dziewcząt, których losy splatają się w przedziwny, ale logiczny sposób. Pierwsze skrzypce gra outsiderka Kiden, która w dzieciństwie była świadkiem zabójstwa swojego ojca. Od tego czasu w jej życiu nie układa się najlepiej – nie potrafi dogadać się z matką ani rodzeństwem, zaś smutki tłumi za pomocą narkotyków i conocnych wypadów do dyskoteki. Jedynie nauczycielka Kiden, Cameron, interesuje się dziewczyną i stara się sprowadzić ją na dobrą drogę. Wszystko diametralnie zmienia się w chwili, gdy bohaterka popada w konflikt z kolegą z klasy Hektorem, będącym członkiem lokalnego gangu. Podczas bójki na szkolnym korytarzu uaktywniają się jej moce – Kiden potrafi spowalniać czas i robi to, by uniknąć kuli wystrzelonej z przemyconego przez Hektora pistoletu. Od tego momentu zmuszona jest uciekać. Na wskutek zaskakujących splotów okoliczności dołączają do niej kolejne bohaterki. Tajemnicza, pogrążona w traumie prostytutka to nikt inny, jak żeński klon Wolverine’a, X-23, dla której występ w "NYX" był komiksowym debiutem (wcześniej pojawiła się w kreskówce "X-Men Evolution"). Kolejną postacią jest sympatyczna Tatiana, dla której cała ta sytuacja jest jakimś złym snem. Dziewczyny nie są jednak skazane na błądzenie po omacku – widmo ojca Kiden ciąż stara się chronić córkę.
Trzeba przyznać, że scenarzysta – Joe Quesada znany w Marvelu jako szef wszystkich szefów – naprawdę się postarał. Wątków jest dużo, jednak łączą się one w przemyślany sposób, dzięki czemu historię śledzi się z naprawdę dużą przyjemnością. Co prawda może denerwować deus ex machina w postaci ducha ojca głównej bohaterki. Świętej pamięci Tyler Nixon zawsze w odpowiednim momencie ostrzeże ją przed niebezpieczeństwem lub podpowie, dokąd powinna się udać. Początkowo bardzo mi to przeszkadzało, po namyśle stwierdzam jednak, że w tym konkretnym przypadku sprawdza się do całkiem znośnie. Bez tego elementu fabuła mogłaby stać się niepotrzebnie zagmatwana.
Ta siedmioczęściowa miniseria kręci się wokół kilku mieszkających na slumsach Nowego Jorku dziewcząt, których losy splatają się w przedziwny, ale logiczny sposób. Pierwsze skrzypce gra outsiderka Kiden, która w dzieciństwie była świadkiem zabójstwa swojego ojca. Od tego czasu w jej życiu nie układa się najlepiej – nie potrafi dogadać się z matką ani rodzeństwem, zaś smutki tłumi za pomocą narkotyków i conocnych wypadów do dyskoteki. Jedynie nauczycielka Kiden, Cameron, interesuje się dziewczyną i stara się sprowadzić ją na dobrą drogę. Wszystko diametralnie zmienia się w chwili, gdy bohaterka popada w konflikt z kolegą z klasy Hektorem, będącym członkiem lokalnego gangu. Podczas bójki na szkolnym korytarzu uaktywniają się jej moce – Kiden potrafi spowalniać czas i robi to, by uniknąć kuli wystrzelonej z przemyconego przez Hektora pistoletu. Od tego momentu zmuszona jest uciekać. Na wskutek zaskakujących splotów okoliczności dołączają do niej kolejne bohaterki. Tajemnicza, pogrążona w traumie prostytutka to nikt inny, jak żeński klon Wolverine’a, X-23, dla której występ w "NYX" był komiksowym debiutem (wcześniej pojawiła się w kreskówce "X-Men Evolution"). Kolejną postacią jest sympatyczna Tatiana, dla której cała ta sytuacja jest jakimś złym snem. Dziewczyny nie są jednak skazane na błądzenie po omacku – widmo ojca Kiden ciąż stara się chronić córkę.
Trzeba przyznać, że scenarzysta – Joe Quesada znany w Marvelu jako szef wszystkich szefów – naprawdę się postarał. Wątków jest dużo, jednak łączą się one w przemyślany sposób, dzięki czemu historię śledzi się z naprawdę dużą przyjemnością. Co prawda może denerwować deus ex machina w postaci ducha ojca głównej bohaterki. Świętej pamięci Tyler Nixon zawsze w odpowiednim momencie ostrzeże ją przed niebezpieczeństwem lub podpowie, dokąd powinna się udać. Początkowo bardzo mi to przeszkadzało, po namyśle stwierdzam jednak, że w tym konkretnym przypadku sprawdza się do całkiem znośnie. Bez tego elementu fabuła mogłaby stać się niepotrzebnie zagmatwana.
Komiks narysowano w stylu realistycznym. Rysownicy darowali sobie przesycenie ilustracji szczegółami na rzecz czytelności. Do czwartego numeru włącznie warstwą graficzną zajmował się Joshua Middleton, którego czysta, estetyczna kreska doskonale wpasowała się w klimat tej specyficznej opowieści. Potem ołówek przejmuje Rob Teranishi, który stara się dorównać poprzednikowi – niestety, ze zmiennym skutkiem. Początkowo rysownik ma spore problemy z anatomią twarzy – na jednym z kadrów seksowna do tej pory Cameron wygląda niczym disnejowski Quasimodo. Na szczęście podobne wpadki należą raczej do rzadkości. Mimo to jednak szkoda, że nie udało się utrzymać spójnej oprawy graficznej. Za to należy pochwalić kolorystę – zdobiące rysunki barwy są ciepłe i żywe, choć w żadnym wypadku kiczowate.
Jeśli chodzi o dodatki do twardookładkowego wydania, nie jest najlepiej. Nie uświadczymy żadnych wywiadów, wypowiedzi autorów czy choćby przedmowy, zaś sketchbook ograniczony jest do raptem kilku stron. Najciekawszą rzeczą są pierwsze projekty okładek, niekiedy bardzo różniące się od produktu finalnego.
"NYX" nie jest typowym komiksem superhero. Bohaterki nie walczą ze złem, ani nie ratują świata, tylko usiłują odnaleźć się w niewesołej sytuacji, w którą rzucił je przewrotny los. Nie ma tu trykotów, kosmicznych wojen, epickich walk – są wykrywacze metalu przy wejściu do szkoły, brudny zaułek, całodobowa knajpa i gangsterskie porachunki. Głównym atutem komiksu jest to, że lektura jest bardzo przyjemna – o ile zgodzimy się przyjąć taką konwencję. Polecam – naprawdę warto.
Jeśli chodzi o dodatki do twardookładkowego wydania, nie jest najlepiej. Nie uświadczymy żadnych wywiadów, wypowiedzi autorów czy choćby przedmowy, zaś sketchbook ograniczony jest do raptem kilku stron. Najciekawszą rzeczą są pierwsze projekty okładek, niekiedy bardzo różniące się od produktu finalnego.
"NYX" nie jest typowym komiksem superhero. Bohaterki nie walczą ze złem, ani nie ratują świata, tylko usiłują odnaleźć się w niewesołej sytuacji, w którą rzucił je przewrotny los. Nie ma tu trykotów, kosmicznych wojen, epickich walk – są wykrywacze metalu przy wejściu do szkoły, brudny zaułek, całodobowa knajpa i gangsterskie porachunki. Głównym atutem komiksu jest to, że lektura jest bardzo przyjemna – o ile zgodzimy się przyjąć taką konwencję. Polecam – naprawdę warto.
2 komentarze:
Witam Misiaela serdecznie. My się już znamy z portalu pisarskiego :)
Jeszcze raz gratulacje z powodu bycia odkryciem strony fantastyka.pl :D
Grzybiarz.
O, w takim razie przyłączam się do gratsów Grzyba!
Prześlij komentarz