W końcu udało mi się dobrnąć do ostatniego odcinka cyklu, w którym wraz z redaktorami CBR podsumowałem pierwszą dekadę nowego wieku. W kolejnych odcinkach starałem przybliżyć się najważniejsze wydarzenia zza Oceanu. W czterech odsłonach przedstawiłem kolejno lata 2000-2002, 2003-2006, rok 2007 i 2008-2009. Na deser Tim Callahan, Shaun Manning, Kiel Phegley, Dave Richards, Steve Sunu, Georege Traumontanas i Josh Wigler wskazali na kilka dominujących trendów w amerykańskim komiksie z początku XXI wieku oraz wybrali swoje "Best of…" ostatnich dziesięciu lat. Nie przedłużając zbytnio…
1. Scenarzyści gwiazdami komiksowego przemysłu!
W latach dziewięćdziesiątych w komiksie rysunek dominował nad scenariuszem. Po przełomowych dla super-hero latach osiemdziesiątych, kolejna dekada nie przyniosła żadnej rewolucji. Scenarzyści trzymali się ram konwencji i starali się nie wychylać. Trendy w mainstreamie wyznaczali tacy graficy, jak Jim Lee, Todd McFarlane czy Rob Liefeld. Komiksy ich współautorstwa zarabiały krocie i sprzedawały się w rekordowych nakładach, które dziś są nie do pomyślenia. Efektowna oprawa wizualna "sprzedawała" komiks, nawet jeśli miał marną fabułę. Taki mniej więcej obraz ostatnich dziesięciu lat poprzedniego stulecia w amerykańskim komiksie proponują redaktorzy CBR.
Nie wdając się w jałowe dyskusje o wyższości grafiki nad tekstem w komiksowym medium, warto wspomnieć o efektownym wzlocie i rychłym upadku Image Comics, będącym synonimem stylu lat 90-tych. Magnesem dla czytelników komiksów tej stajni mieli być najpopularniejsi rysownicy, co z czasem się zmieniło. Z drugiej strony trzeba przywołać przykład Vertigo, które w latach dziewięćdziesiątych przepięknie rozkwitło, właściwie wyłącznie dzięki znakomitym scenarzystom - Neilowi Gaimanowi, Warrenowi Ellisowi, Grantowi Morrisonowi, czy Peterowi Milliganowi. Bardzo często oprawa graficzna komiksów tego imprintu była na drugim planie, więc nie do końca lata dziewięćdziesiąte upłynęły pod znakiem dominacji obrazu nad słowem (o ile taki sąd w przypadku komiksu można w ogóle wydawać!).
Nie można jednak odmówić trafności osądowi redaktorów CBR, bo rzeczywiście komiksy teraz są sprzedawane przez gorące nazwiska scenarzystów. Wydawcy pchają na afisz wspomnianego Morrisona, Geoffa Johnsa, Briana M. Bendisa, Roberta Kirkmana czy Eda Brubakera i to nie ulega wątpliwościom. Ich rola w przemyśle wzrosła. Jak sądzę, jest to spowodowane osłabieniem pozycji redaktorów odpowiadających za prowadzenie konkretnej serii bądź rodziny tytułów i rozszerzeniem kompetencji niektórych piszących komiksowe skrypty, a nie poprzez odstawienie na boczny tor grafików.
2. Inwazja (z) Hollywood
Na komiksach zarabia się coraz mniej, sprzedaż z roku na rok spada, a rynek się kurczy. Wybawieniem dla ogarniętej kryzysem branży okazało się Hollywood, które z kolei zmaga się z brakiem dobrych scenariuszy. Tych pod dostatkiem można znaleźć w komiksach. Amerykański przemysł filmowy miał pieniądze, a komiksowe wydawnictwa pomysły i dziesiątki tysięcy fanów gotowych wyłożyć pieniądze na bilety do kina na filmy ze swoimi ulubionymi herosami. Związek idealny.
Masowe ekranizacje komiksowe to trend utrzymujący się już od dłuższego czasu, natomiast tendencja odwrotna pojawiła się dopiero niedawno. Scenarzyści filmowi czy serialowi, a także pisarze, biorą się za tworzenie komiksów. Kevin Smith z J. Michealem Straczynskim przetarli szlaki, a ich tropem poszli Duane Swierczynski, Charlie Huston, Victor Gischler, Tyrese Gibson i Joss Wheadon. Nieśmiało dołączają do nich także muzycy (Rob Zombie, Gerard Way, Scott Ian). Czyżby modnym było pochwalenie się w tzw. "towarzystwie" własnym komiksem? Kto więc następny - aktorzy, modelki, prezenterzy pogody?
3. Konwenty komiksowe stają się pop-kulturowymi festynami
Minęły już te czasy, kiedy konwent komiksowy kojarzył się ze spotkaniem przebranych za swoje ulubione postacie pryszczatych okularników, którzy zebrali się na by pogadać o komiksach, spotkać się z autorami, posłuchać, co do powiedzenia mają wydawcy, wziąć udział w panelu dyskusyjnym. Tradycja przebieranek wciąż trzyma się mocno, ale na konwentach obok komiksów pojawiają się gwiazdy filmowe promujące najnowsze blockbustery, geekowi celebryci czy producenci technologicznych zabawek. Komiksy toną wśród gier komputerowych, figurek, plakatów, kubków, koszulek i innego tałatajstwa.
4. Chroniczne opóźnienia premier komiksowych
Zawalanie terminów, mniejsze lub większe obsuwy premier i składanie obietnic bez pokrycia nie jest tylko specjalnością polskich wydawców. Nic tak nie irytuje fanów za Oceanem jak opóźnienia sięgające często kilku miesięcy. I o ile polski czytelnik może mieć jeszcze jakąś nadzieję, że za dany tytuł weźmie się inny wydawca, tak w Stanach nie ma żadnej pewności, że niektóre serie nie zostaną porzucone w połowie. Pół biedy, kiedy poślizgi dotykają mini-serie (niesławne "Ultimate Wolverine vs. Hulk"), czy serie z niecierpliwością wyczekiwane przez czytelników (rekordowe opóźnienia "Ultimates" czy "Astonishing X-Men"), znacznie gorzej jest w przypadku tytułów, które decydują o radykalnych zmianach w całym wydawnictwie/uniwersum ("Final Crisis" i "Civil War" świecą tu niechlubnym przykładem).
Innym niesławnym zwyczajem na amerykańskim rynku jest zastępowanie rysownika permanentnie borykającego się z deadline'ami, przez innego w połowie serii. Strasznie mnie to irytuje, kiedy w połowie trade'a ktoś przejmuje pałeczkę rysownika. Często fatalnie to wychodzi.
5. Wydania zbiorcze wypierają zeszyty
Niektórzy jednak nie przejmują się kolejnymi obsuwami, bo spokojnie czekają sobie na wydanie zbiorcze, które niepostrzeżenie wypierają tradycyjne zeszyty. Sprzedaż tych ostatnich z roku na roku systematycznie maleje i tradycyjnemu "kolorowemu zeszytowi" zaczyna grozić wyginięcie. W dodatku wyrasta mu dodatkowy konkurent w walce o klienta - komiks cyfrowy. W Ameryce nikt jednak nie zamierza tęsknić za cieniutką, 24-stronicową broszurką, okraszoną nawet dwunastoma stronami reklam, kosztującą cztery dolce. Mniej więcej od czasów przejęcia sterów w Marvelu przez Joe Quesadę, rozpoczął się proces masowego zbierania poszczególnych odcinków w grubsze albumy. Zaraz potem pojawiły się wydania twardo okładkowe, w których umieszczono zawartość dwóch tradycyjnych wydań zbiorczych, a potem limitowane nakłady omnibusów, które zbierały nawet po cztery paperbacki, zwyczajowo w nieco wyższym standardzie wydawniczym (liczne bonusy, powiększony format, obwoluta). Wszystkie te formaty spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem.
Czytanie wydań zbiorczych ma same zalety. Nie trzeba miesiącami czekać na kolejny odcinek ulubionego serialu, który musi skończyć się cliffhangerem. Nie trzeba za każdym razem przeglądać poprzednich numerów, żeby być na bieżąco i nie trzeba się martwić, że przegapiło się jakiś tie-in czy któryś z odcinków. No i wydania zbiorcze wyglądają ślicznie na półce!
Niestety, przerzucenie się na trade'y ma również swoje ciemne strony. Nie jest tak, ze czytelnik jest w stanie kupić więcej (komiksów/albumów), za mniej (pieniędzy). Dawniej scenarzyści potrafili zmieścić w jednym zeszycie fabułę, która miała swój początek i koniec, a teraz fabuły są o wiele bardziej zdekompresowane, rozpisane na większą ilość stron.
6. Komiks cyfrowy szturmuje rynek
I nie mam tu na myśli Zudy czy marvelowego DCU, tylko web-komiksy, których nikt już nie określa, jako substytutu papierowych historyjek obrazkowych, gorszej odmiany klasycznego komiksu czy traktowanych z pogardą "braci mniejszych". Publikowane w Internecie komiksy, takie jak "Achewood", "Penny Arcade" czy "PvP" przez czytelników i krytyków traktowane są na równi ze "zwykłymi" trade'ami czy zeszytami.
Kiel Phegley zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę. Dziesięć lat temu nikomu nie śniło się, że sieć będzie wyglądała tak, jak wygląda obecnie. Dziesiątki serwisów, setki stron tematycznych, tysiące blogów, olbrzymia baza tekstów, publikacji, materiałów, jak i samych komiksów. Dyskusje, wywiady, twittery, fejsbuki - jak światek komiksowy i sama sieć będą wyglądały za dziesięć lat?
Najlepsi w ostatniej dekadzie:
Redaktorzy CBR zadali sobie również trud, aby wskazać kilka "naj…", "naj…", "naj…" z pierwszej dekady XXI wieku. Kończąc, pokrótce przedstawię ich wybory.
Najlepszą postacią komiksową został wybrany większością głosów Spider-Man, który w pierwszej dekadzie XXI wieku dostał trzy kasowe hity kinowe, dwie przebojowe serie komiksowe ("Ultimate Spider-Man" Bendisa i "Amazing Spider-Man" Straczynskiego), dołączył do Avengers, ujawnił swoją tożsamości i się rozwiódł. Sporo tego. Dwóm komiksowym ikonom, Kapitanowi Ameryce i Supermanowi, dla których lata dziewięćdziesiąte okazały się fatalne (szczególnie dla Człowieka ze Stali) zostały świetnie odświeżone przez utalentowanych artystów. Warto wspomnieć również o Halu Jordanie i Bucky'm Barnesie, którzy efektownie powrócili zza grobu, by stać się kolejno najfajniejszą Zieloną Latarnią i symbolem Ameryki godnym XXI wieku. W wyborach najlepszej serii królowały… komiksy niezależne. Trzy głosy dostały uwielbiane za Oceanem "Żywe Trupy", a dwa - "Strangers in Paradise". Z bardziej superbohaterskich rzeczy, Dave Richards docenił jedynie run Granta Morrisona w "JLA", który trwał od 1997 do 2000 roku, uznając go za prototyp nowoczesnych komiksów drużynowych ("New Avengers", "Authority", "Ultimates").
Jeśli chodzi o powieść graficzną, to właściwie każdy z redaktorów wskazał swojego faworyta i przyznam, że byłem nimi mocno zaskoczony. O "Creature Tech." Douga TenNapela nigdy nie słyszałem, a "Human Target: Final Cut" Petera Milligana i Javiera Pulido ledwie obiło mi się o uszy, podobnie jak "Alice in Sunderland" Bryana Talbota. Dużo dobrego słyszałem natomiast o "Asterios Polyp" Davida Mazzucchiellego, a kultowego Scotta Pilgrima będę miał okazję wkrótce przetestować osobiście.
Równie urozmaicone były wybory najlepszych twórców dekady. Wśród rysowników powszechne uznanie budzi talent nieznanego w Polsce JH Williamsa III (drogi Egmoncie, "Promethea" do scenariusza Alana Moore'a), tuż za nim wymieniani są Frank Quitely i Bryan Hitch, mistrzowie efektownej kreski. Pewnie długo będę musiał czekać na rodzime wydania komiksów autorstwa Darwyna Cooke'a ("New Frontier" i "Parker") i Micheala Larka (praca przy "Daredevilu" i "Gotham Central"), dwóch kolejnych artystów, docenionych przez redaktorów CBR. Wśród scenarzystów zacięty bój stoczyli król Marvela Brian M. Bendis i szalony Szkot Grant Morrison i nieznacznie wygrał łysy Żyd z Cleveland. Pod koniec dekady zabłysnął jeszcze Geoff Johns i albo bardzo szybko zgaśnie, ale stanie się Bendisem drugiej dekady XXI wieku.
2 komentarze:
"O "Creature Tech." Douga TenNapela nigdy nie słyszałem, a "Human Target: Final Cut" Petera Milligana i Javiera Pulido ledwie obiło mi się o uszy, podobnie jak "Alice in Sunderland" Bryana Talbota. Dużo dobrego słyszałem natomiast o "Asterios Polyp" Davida Mazzucchiellego"
panie redaktorze, chyba nie warto się przyznawać. :)
Eee tam, co ja się będę doktoryzował z komiksów o których ledwo co słyszałem. o "HT" teraz jest głośno, bo robią serial, a w sumie o Alice in Sunderland pisałem jeszcze na BR
Prześlij komentarz