W mojej wędrówce w przeszłość dotarłem do roku 2007, kiedy w komiksowym światku sporo się działo. Zresztą, jak w każdym. Według redaktorów Comic Book Resources ten rok był wyjątkowy, a może wręcz przełomowy. Ukazało się mnóstwo świetnych albumów/zeszytów i sporo dużych filmów, a w komiksowym przemyśle doszło do kilku zmian. No cóż, moim zdaniem o wiele bardziej znaczące były lata 2008-2009, o których napiszę za tydzień, ale w 2007 również nie można było narzekać na nudę.
1. Spider-Mana powrót do kawalerstwa
Spider-Man znalazł się w bardzo ciekawym położeniu na początku 2007 roku. Jego tożsamość była powszechnie znana, jego życie osobiste stało się dość skomplikowane, scenarzysta głównej serii z jego udziałem ("The Amazing Spider-Man") J.M. Straczynski mocno pomieszał przy jego pajęczych zdolnościach. A do tego dobijał trzydziestki. Jednym słowem – pisanie kolejnych przygód Człowieka Pająka dawało wielkie pole do popisu dla potencjalnego następcy Straczynskiego. Niestety, nic z tego nie wyszło, bo Joe Quesadzie i szychom z Marvela nie odpowiadało, że losy najbardziej rozpoznawalnego herosa ich wydawnictwa się tak poplątały. W historii "One More Day" postanowili dosłownie wykasować ostatnie dwadzieścia lat z życia Petera Parkera, wymazując jego małżeństwo, a jego samego cofając do intelektualnego i emocjonalnego poziomu liceum. Jak rozumiem intencją włodarzy Domu Pomysłów było przywrócenie pająka-nastolatka (patrz: "Ultimate Spider-Man"), bardziej przystępnego dla młodszych czytelników (patrz: "Marvel Age Spider-Man") w 616-tce. O pomstę do Boga woła jednak brutalny sposób, w jaki potraktowano wszystkich twórców, którzy pisali i rysowali Spider-Mana przez ostatnie kilkadziesiąt lat.
W 2010 roku wszystkie tajemnice związane z "One More Day" i "Brand New Day" moją zostać wyjaśnione. Ponoć. Niektórzy pogodzili się z nowym status-quo Pająka, inni nie. Jedni z przyjemnością śledzą "nowe" historie, dla innych to heretyckie elseworldy, albo w najlepszym przypadku – bardzo słabe komiksy. Mnie można zaliczyć do tej drugiej grupy, choć nie żebym regularnie zaglądał do najnowszych numerów "Spidera".
2. "Oh my God! They killed Captain America! You bastards!"
Śmierć Kapitana Ameryki zaskoczyła wszystkich. Co prawda niektórzy spodziewali się, że tak właśnie może skończyć się "Civil War", ale zabójstwo Rogersa w jubileuszowym, 25 numerze jego serii regularnej było prawdziwym szokiem dla wszystkich czytelników. Chwała Marvelowi, że udało mu się do właściwie ostatniej chwili utrzymać w tajemnicy plany Eda Brubakera. Zgon komiksowego symbolu Ameryki bardzo szybko stał się tematem dnia w mediach, docierając także do polskiej telewizji. Morderstwo Kapitana Ameryki mogło stać się symbolicznym wydarzeniem dla jego rodaków i końcem pewnej ery w komiksowym światku. Co prawda tarczę mógł dzierżyć ktoś inny, ale śmierć Steve'a Rogersa bardzo dosadnie uosabiała upadek klasycznych, amerykańskich wartości.
Byłem i jestem wielkim przeciwnikiem przywracana oryginalnego Capa do życia, nawet jeśli biorą się za to takie komiksowego tuzy, jak Brubaker i Hitch. Bardzo chciałbym, aby jego śmierć, która była świetnie napisana, miała mocną wymowę i znaczenie. Niestety, zgon Rogersa dzięki "Rebornowi", z którego pierwsze wrażenia są raczej negatywne, zamiast być podobną do poświęcenia Barry'ego Allena, będzie bliższa groteskowemu przedstawieniu z "ginącym" i "powracającym" Batmanem.
3. Marvel i DC wchodzą do sieci.
Początek nowego wieku to najwyższy czas, aby komiksowi giganci w znaczący sposób zaznaczyli swoją obecność w sieci. Jako miłośnik komiksu na papierze, pachnącego farbą drukarską, którego można poczytać w wannie czy na przystanku, problem digitalizacji historyjek obrazkowych nie dotyczy tak bardzo, jak przeciętnego czytelnika za Oceanem. Amerykanie mają duże parcie na jak najszybszy rozwój technologii cyfrowych pozwalających na swobodny dostęp do obszernych archiwaliów i najnowszych publikacji. W 2007 ani Marvel, ani DC nie zapewnili im takiej możliwości.
W ramach Marvel Digital Comics Unlimited oferowana jest płatna biblioteka pozycji on-line, która z poniedziałku, na poniedziałek rośnie w bardzo wolnym tempie. Niestety, MDCU nieco rozmija się z oczekiwaniami czytelników, którzy chcieliby móc przeczytać większość z bogatej oferty klasyków Domu Pomysłów, a nie kilka wybranych na chybił trafił archiwaliów i zeszło sezonowych nowości. Innym pomysłem na komiks w sieci ma DC, które wystartowało z projektem Zuda Comics. W swoich założeniach miała to być platforma, w której nowi twórcy mogliby zaprezentować swoje pracę. Najlepsze z nich, wybierane przez czytelników, byłyby wydawane drukiem w ramach osobnego imprintu. W ten sposób chciano wyłowić najbardziej utalentowanych twórców, którzy potem mogliby pracować przy regularnych tytułach DC. Trudno mi jednak stwierdzić, czy Zuda się sprawdziła, bo na razie żaden z autorów, biorących udział w projekcie nie zwróciła na siebie mojej uwagi.
4. Finał "Strangers in Paradise"
Kolejna ważna seria autorska z kręgu komiksu niezależnego w podsumowaniu CBR, w większości ukazała się sumptem własnym Terry'ego Moore'a. W sumie ukazało się dokładnie 90 odcinków, zebranych w dziewiętnastu trejdach. O "Obcych w raju" wspomnieć warto choćby z tego powodu, że była to seria skierowana głównie do kobiet (kobiet, a nie dziewczyn i nastolatek zaczytanych w mangach odpowiednich dla ich wieku), które raczej nie uchodzą za typową komiksową publiczność. Tramountanas zauważa, że opowieść ukazała się w licznych wersjach edytorskich – oprócz wspomnianych wydań albumowych, pojawiła się również edycja kieszonkowa, wydanie z twardym grzbietem i klasyczny omnibus w limitowanym nakładzie. Tytuł Terry'ego Moore'a wciąż pozostaje w orbicie zainteresowań wydawnictwa Taurus Media i istnieje niewielka szansa, że ujrzymy polską wersję tego komiksu.
Nagrodzona Eisnerem historia opowiada o trudnych relacjach pomiędzy dwoma przyjaciółkami Helen Francine Peters (w skrócie Francine) i Katinie Marie Choovanski, pseudo "Katchoo" oraz ich znajomych – Davidem i Casey. I, jeśli dobrze cytuję opis komiksu – "Katchoo" kocha się w Francine, David miłuje tą pierwszą, a Casey Davida. Zwyczajowy, romantyczny groch z kapustą. Mam nadzieję, że nic nie poplątałem.
5. Premiera filmowych "300"
Jestem nieco zdziwiony, że w poprzednich podsumowaniach brakło filmowej adaptacji "Sin City" Franka Millera, bo rzecz jasna film może się podobać, lub nie (rzecz gustu), może być dobry, lub kiepski (rzecz krytyków), ale nie ulega wątpliwościom, że wywarł spory wpływ na Hollywood, ustalając jedną z metod filmowania komiksów. "Miasto Grzechu" z kart komiksowych na kadry filmowe zostało przeniesione w skali jeden do jednego, i jeśli nie liczyć uroków Nancy, stało się chyba najwierniejszą adaptacją powieści graficznej, jaka powstała. Ingerencja filmowców ograniczała się jedynie do kompozycji całości.
Inna praca Millera, czyli "300", która nieco później wylądowała w kinach starała się być równie wierna wobec swojego oryginału, co "Sin City", choć tym razem dodano kilka wątków i postaci (względnie – potworów). Komiksowo-filmowa opowieść o bitwie pod Termopilami okazała się sporym sukcesem. Zarobiła na kontynuację, wzbudziła poruszenie pośród krytyków, którzy interpretowali efektowną siekę w kategoriach politycznych czy doczytując się najróżniejszych podtekstów seksualnych. Dzięki "300" Zack Snyder mógł zrobić "Strażników".
Moim skromny zdaniem kompletnie podczas adaptacji zgubiono ducha oryginału, ślepo kopiując komiksową grafikę. Majestatyczne i posągowe kadry zostały zamienione na tanie efekciarstwo, sztuczną krew i slow-motion. Wierność ojczyźnie, obowiązek i wolę walki spartiatów spłycono do bitewnej gorączki, żądzy mordowania i taniego splendoru. Znamienna dla fabuły scena podarowania ziemi i wody perskiemu posłańcowi, oddana z taką dokładnością w kinowym obrazie, w komiksie jest zupełnie inna. Z tragicznego w skutkach, wiejącego grozą złamania odwiecznych praw, mamy lekkomyślną decyzję aroganckiego wodzą, który chce udowodnić swoje przewagi na polu bitwy. Paradoksalnie, kicz i przerysowanie, nieodłączne cechy historyjek obrazkowych, o wiele bardziej były widoczne w filmie.
1. Spider-Mana powrót do kawalerstwa
Spider-Man znalazł się w bardzo ciekawym położeniu na początku 2007 roku. Jego tożsamość była powszechnie znana, jego życie osobiste stało się dość skomplikowane, scenarzysta głównej serii z jego udziałem ("The Amazing Spider-Man") J.M. Straczynski mocno pomieszał przy jego pajęczych zdolnościach. A do tego dobijał trzydziestki. Jednym słowem – pisanie kolejnych przygód Człowieka Pająka dawało wielkie pole do popisu dla potencjalnego następcy Straczynskiego. Niestety, nic z tego nie wyszło, bo Joe Quesadzie i szychom z Marvela nie odpowiadało, że losy najbardziej rozpoznawalnego herosa ich wydawnictwa się tak poplątały. W historii "One More Day" postanowili dosłownie wykasować ostatnie dwadzieścia lat z życia Petera Parkera, wymazując jego małżeństwo, a jego samego cofając do intelektualnego i emocjonalnego poziomu liceum. Jak rozumiem intencją włodarzy Domu Pomysłów było przywrócenie pająka-nastolatka (patrz: "Ultimate Spider-Man"), bardziej przystępnego dla młodszych czytelników (patrz: "Marvel Age Spider-Man") w 616-tce. O pomstę do Boga woła jednak brutalny sposób, w jaki potraktowano wszystkich twórców, którzy pisali i rysowali Spider-Mana przez ostatnie kilkadziesiąt lat.
W 2010 roku wszystkie tajemnice związane z "One More Day" i "Brand New Day" moją zostać wyjaśnione. Ponoć. Niektórzy pogodzili się z nowym status-quo Pająka, inni nie. Jedni z przyjemnością śledzą "nowe" historie, dla innych to heretyckie elseworldy, albo w najlepszym przypadku – bardzo słabe komiksy. Mnie można zaliczyć do tej drugiej grupy, choć nie żebym regularnie zaglądał do najnowszych numerów "Spidera".
2. "Oh my God! They killed Captain America! You bastards!"
Śmierć Kapitana Ameryki zaskoczyła wszystkich. Co prawda niektórzy spodziewali się, że tak właśnie może skończyć się "Civil War", ale zabójstwo Rogersa w jubileuszowym, 25 numerze jego serii regularnej było prawdziwym szokiem dla wszystkich czytelników. Chwała Marvelowi, że udało mu się do właściwie ostatniej chwili utrzymać w tajemnicy plany Eda Brubakera. Zgon komiksowego symbolu Ameryki bardzo szybko stał się tematem dnia w mediach, docierając także do polskiej telewizji. Morderstwo Kapitana Ameryki mogło stać się symbolicznym wydarzeniem dla jego rodaków i końcem pewnej ery w komiksowym światku. Co prawda tarczę mógł dzierżyć ktoś inny, ale śmierć Steve'a Rogersa bardzo dosadnie uosabiała upadek klasycznych, amerykańskich wartości.
Byłem i jestem wielkim przeciwnikiem przywracana oryginalnego Capa do życia, nawet jeśli biorą się za to takie komiksowego tuzy, jak Brubaker i Hitch. Bardzo chciałbym, aby jego śmierć, która była świetnie napisana, miała mocną wymowę i znaczenie. Niestety, zgon Rogersa dzięki "Rebornowi", z którego pierwsze wrażenia są raczej negatywne, zamiast być podobną do poświęcenia Barry'ego Allena, będzie bliższa groteskowemu przedstawieniu z "ginącym" i "powracającym" Batmanem.
3. Marvel i DC wchodzą do sieci.
Początek nowego wieku to najwyższy czas, aby komiksowi giganci w znaczący sposób zaznaczyli swoją obecność w sieci. Jako miłośnik komiksu na papierze, pachnącego farbą drukarską, którego można poczytać w wannie czy na przystanku, problem digitalizacji historyjek obrazkowych nie dotyczy tak bardzo, jak przeciętnego czytelnika za Oceanem. Amerykanie mają duże parcie na jak najszybszy rozwój technologii cyfrowych pozwalających na swobodny dostęp do obszernych archiwaliów i najnowszych publikacji. W 2007 ani Marvel, ani DC nie zapewnili im takiej możliwości.
W ramach Marvel Digital Comics Unlimited oferowana jest płatna biblioteka pozycji on-line, która z poniedziałku, na poniedziałek rośnie w bardzo wolnym tempie. Niestety, MDCU nieco rozmija się z oczekiwaniami czytelników, którzy chcieliby móc przeczytać większość z bogatej oferty klasyków Domu Pomysłów, a nie kilka wybranych na chybił trafił archiwaliów i zeszło sezonowych nowości. Innym pomysłem na komiks w sieci ma DC, które wystartowało z projektem Zuda Comics. W swoich założeniach miała to być platforma, w której nowi twórcy mogliby zaprezentować swoje pracę. Najlepsze z nich, wybierane przez czytelników, byłyby wydawane drukiem w ramach osobnego imprintu. W ten sposób chciano wyłowić najbardziej utalentowanych twórców, którzy potem mogliby pracować przy regularnych tytułach DC. Trudno mi jednak stwierdzić, czy Zuda się sprawdziła, bo na razie żaden z autorów, biorących udział w projekcie nie zwróciła na siebie mojej uwagi.
4. Finał "Strangers in Paradise"
Kolejna ważna seria autorska z kręgu komiksu niezależnego w podsumowaniu CBR, w większości ukazała się sumptem własnym Terry'ego Moore'a. W sumie ukazało się dokładnie 90 odcinków, zebranych w dziewiętnastu trejdach. O "Obcych w raju" wspomnieć warto choćby z tego powodu, że była to seria skierowana głównie do kobiet (kobiet, a nie dziewczyn i nastolatek zaczytanych w mangach odpowiednich dla ich wieku), które raczej nie uchodzą za typową komiksową publiczność. Tramountanas zauważa, że opowieść ukazała się w licznych wersjach edytorskich – oprócz wspomnianych wydań albumowych, pojawiła się również edycja kieszonkowa, wydanie z twardym grzbietem i klasyczny omnibus w limitowanym nakładzie. Tytuł Terry'ego Moore'a wciąż pozostaje w orbicie zainteresowań wydawnictwa Taurus Media i istnieje niewielka szansa, że ujrzymy polską wersję tego komiksu.
Nagrodzona Eisnerem historia opowiada o trudnych relacjach pomiędzy dwoma przyjaciółkami Helen Francine Peters (w skrócie Francine) i Katinie Marie Choovanski, pseudo "Katchoo" oraz ich znajomych – Davidem i Casey. I, jeśli dobrze cytuję opis komiksu – "Katchoo" kocha się w Francine, David miłuje tą pierwszą, a Casey Davida. Zwyczajowy, romantyczny groch z kapustą. Mam nadzieję, że nic nie poplątałem.
5. Premiera filmowych "300"
Jestem nieco zdziwiony, że w poprzednich podsumowaniach brakło filmowej adaptacji "Sin City" Franka Millera, bo rzecz jasna film może się podobać, lub nie (rzecz gustu), może być dobry, lub kiepski (rzecz krytyków), ale nie ulega wątpliwościom, że wywarł spory wpływ na Hollywood, ustalając jedną z metod filmowania komiksów. "Miasto Grzechu" z kart komiksowych na kadry filmowe zostało przeniesione w skali jeden do jednego, i jeśli nie liczyć uroków Nancy, stało się chyba najwierniejszą adaptacją powieści graficznej, jaka powstała. Ingerencja filmowców ograniczała się jedynie do kompozycji całości.
Inna praca Millera, czyli "300", która nieco później wylądowała w kinach starała się być równie wierna wobec swojego oryginału, co "Sin City", choć tym razem dodano kilka wątków i postaci (względnie – potworów). Komiksowo-filmowa opowieść o bitwie pod Termopilami okazała się sporym sukcesem. Zarobiła na kontynuację, wzbudziła poruszenie pośród krytyków, którzy interpretowali efektowną siekę w kategoriach politycznych czy doczytując się najróżniejszych podtekstów seksualnych. Dzięki "300" Zack Snyder mógł zrobić "Strażników".
Moim skromny zdaniem kompletnie podczas adaptacji zgubiono ducha oryginału, ślepo kopiując komiksową grafikę. Majestatyczne i posągowe kadry zostały zamienione na tanie efekciarstwo, sztuczną krew i slow-motion. Wierność ojczyźnie, obowiązek i wolę walki spartiatów spłycono do bitewnej gorączki, żądzy mordowania i taniego splendoru. Znamienna dla fabuły scena podarowania ziemi i wody perskiemu posłańcowi, oddana z taką dokładnością w kinowym obrazie, w komiksie jest zupełnie inna. Z tragicznego w skutkach, wiejącego grozą złamania odwiecznych praw, mamy lekkomyślną decyzję aroganckiego wodzą, który chce udowodnić swoje przewagi na polu bitwy. Paradoksalnie, kicz i przerysowanie, nieodłączne cechy historyjek obrazkowych, o wiele bardziej były widoczne w filmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz