Shanna, to trzecioligowa bohaterka Marvela, stworzona na początku lat 70-tych przez Carole Seuling, Steve'a Gerbera i Georga Tuskę na "zlecenie" Stana Lee, który wprowadzając do świata Marvela nowe żeńskie postaci (oprócz królowej dżungli była to jeszcze Night Nurse i Tigra), chciał zyskać nieco więcej czytelniczek. Najlepiej na tym wyszła Tigra - co prawda nie stoi ona w pierwszym rzędzie superherosów Marvela, ale jej losy na bieżąco można śledzić w serii "Avengers: The Initiative". Pozostałe dwie panie występują na łamach komiksów epizodycznie, ale to właśnie Shanna doczekała się kilka lat temu dwóch mini-serii i jako tako odświeżyła pamięć o sobie w czytelniczych (głównie męskich) głowach.
W 2005 roku Frank Cho, na łamach siedmiu numerów serii "Shanna, The She-Devil", za namową Alexa Alonso, przedstawił autorską wizję powstania i przygód skąpo ubranej wojowniczki. Tym razem, główna bohaterka jest efektem nazistowskich eksperymentów, które miały miejsce podczas II Wojny Światowej na zapomnianej wyspie, po której hasają raptory i tyranozaury. Brzmi kiczowato? Tak. Fabuła trąci nieco słabym kinem klasy Z? Oczywiście. Mimo to historię tą czyta się z przyjemnością, czemu w dużej mierze pomaga warstwa graficzna za którą odpowiedzialny jest również Cho. Komiks ten rozpoczyna się w momencie, gdy amerykański oddział rozbitków odnajduje na wyspie niemieckie laboratoria, a w nich osiem "słojów" z kobietopodobnymi stworzeniami w środku. Nie będzie zaskoczeniem, kiedy napiszę, że siedem "obiektów" jest martwych, a tylko jeden daje oznaki życia i szybko wydostaje się z inkubatora, akurat w chwili gdy pojawiają się tam żołnierze. Tak prezentuje się początek historii wojowniczki, która później, przygarnięta przez mężczyzn, zamieszkuje wraz z nimi w ich obozie (taki mini Biskupin) i staje się podstawową rozrywką i obiektem westchnień ocalałych z katastrofy lotniczej mężczyzn. Oprócz względów czysto estetycznych, bohaterka jest dla nich również najlepszym obrońcą przed nacierającymi dinozaurami - "zupełnie niespodziewanie" okazuje się, że na skutek eksperymentów genetycznych stała się ona niezwykle silna, zwinna i wytrzymała. Co w takiej, a nie innej sytuacji sprawia, że staje się kobietą idealną.
Shanna, nie jest jednak jedynym znaleziskiem, który zawędrował do osady rozbitków - drugim jest wirus niszczący układ oddechowy, który zabija po ośmiu dniach od infekcji, i którym zaraża się połowa osadników. Jedynym wyjściem jest ponowna wycieczka do laboratorium, odnalezienie antidotum i bezpieczny powrót do "Biskupina". Dokonać tego ma czteroosobowy zespół w składzie: Shanna, pan Doktor (będący też narratorem komiksu) i mięso armatnie razy dwa, którzy muszą stawić czoła setkom raptorów, oraz nie mniejszej ilości większych czy mniejszych gadów.
Jak widać fabuła nie prezentuje się nadzwyczajnie. Chociaż przyznam, że połączenie nazistowskich eksperymentów, zagubionej wyspy, dinozaurów i seksownej Shanny potrafi pobudzić wyobraźnię. Podobnie jak strona graficzna za którą odpowiada Frank Cho - wielbiciel rysowania ponętnych bohaterek, prezentowanych najlepiej w jak najbardziej skąpym odzianiu. W przypadku "Shanna, the She-Devil" miał on duże pole do popisu. Oprócz niej, sporo miejsca w całej historii zajmują prehistoryczne gady, które kiedy nie ma w pobliżu człekokształtnych, walczą z nudą atakując siebie nawzajem, i które z anielską cierpliwością Cho wrysowywał w kolejne kadry, często umieszczając po kilkanaście, kilkadziesiąt na jednej stronie.
Byłaby jeszcze większą, gdyby Marvel zdecydował się na opublikowanie nieocenzurowanej wersji komiksu, która to pierwotnie miała ukazać się w imprincie MAX. Brak cenzury miał się w tym wypadku sprowadzać do prezentowania Shanny tak, jak ją nazista stworzył, czyli bez zbędnych sznurków i kawałków materiału umieszczonych w strategicznych miejscach, czy też bez "przypadkowych" elementów zasłaniających "to i owo". Decyzja o łagodniejszej wersji zapadła nagle, kiedy Frank Cho miał narysowanych już pięć całych numerów serii. Jak wspominał w jednym z wywiadów, przypuszcza on, że spowodowane to było zmianą na wysokich stołkach w wydawnictwie. Po zwolnieniu Billa Jemasa, który dał zielone światło Shannie XXI wieku, dziwnym trafem starano się zahamować wszystkie zaakceptowane przez niego projekty i padło też na serię Cho, który zamiast w MAXie, opublikował swój komiks w ramach Marvel Knights. Jednak cenzura nie była jedyną zmianą - serię planowaną na początku na osiem zeszytów skrócono do siedmiu i tym samym przedostatnia część historii, która miała być niemal niemą 22 stronicową sceną walki bohaterów z raptorami, musiała zostać skrócona do mniej niż dziesięciu stron i wciśnięta gdzieś pomiędzy pozostałe wydarzenia.
Wracając jeszcze do samej Shanny - na łamach owych siedmiu numerów, z postaci wyglądającej i działającej jak dobrze zaprogramowany robot, w której narrator dostrzega "wzrok mordercy", staje się ona bohaterką z ludzkimi odruchami, walczącą do upadłego za "swoich", skłonną do poświęceń i podejmowania własnych decyzji. Na początku wykorzystywana przez żołnierzy (sto "pajacyków" za podarcie ubrania), stała się pełnoprawnym, szanowanym członkiem oddziału, a nie tylko obiektem seksualnym o ponętnych kształtach, będącym miłą odskocznią od kolegów i wszędobylskich gadów. A jeśli chodzi o samo jej imię, to nadane zostało przez jednego z wojaków, ze względu na "uderzające podobieństwo do jednej z komiksowych postaci". Tak oto "puścił oko" czytelnikom Frank Cho, który przyznał później, że cała ta historia pierwotnie miała należeć do Cavewoman - bohaterki bliźniaczo podobnej do Shanny.
O komiksie pewnie szybko by zapomniano, gdyby nie rozpalające wyobraźnię czytelników zapowiedzi mówiące o planowanym wydaniu przygód Shanny pozbawionych cenzorskich nożyczek, które co jakiś czas pojawiają się na przy okazji wywiadów z Cho, czy też ludźmi z Marvela. Na razie jednak, jedyne co pozostaje fanom spragnionym golizny w Marvelu, to buszowanie po sieci w poszukiwaniu umieszczonych na różnych stronach plansz z golutką wojowniczką (co nieco znajduje się we wpisie o cenzurze w komiksach, jak również w tym miejscu), bowiem na "Shanna, the She Devil MAX" trzeba będzie jeszcze poczekać.
I tak bohaterka, która miała przyciągnąć do Marvela więcej kobiet, paradoksalnie, po prawie czterdziestu latach od powstania, może sprawić, że to akurat mężczyźni będą lgnąć do komiksowych sklepów w poszukiwaniu reedycji jej przygód.
W 2005 roku Frank Cho, na łamach siedmiu numerów serii "Shanna, The She-Devil", za namową Alexa Alonso, przedstawił autorską wizję powstania i przygód skąpo ubranej wojowniczki. Tym razem, główna bohaterka jest efektem nazistowskich eksperymentów, które miały miejsce podczas II Wojny Światowej na zapomnianej wyspie, po której hasają raptory i tyranozaury. Brzmi kiczowato? Tak. Fabuła trąci nieco słabym kinem klasy Z? Oczywiście. Mimo to historię tą czyta się z przyjemnością, czemu w dużej mierze pomaga warstwa graficzna za którą odpowiedzialny jest również Cho. Komiks ten rozpoczyna się w momencie, gdy amerykański oddział rozbitków odnajduje na wyspie niemieckie laboratoria, a w nich osiem "słojów" z kobietopodobnymi stworzeniami w środku. Nie będzie zaskoczeniem, kiedy napiszę, że siedem "obiektów" jest martwych, a tylko jeden daje oznaki życia i szybko wydostaje się z inkubatora, akurat w chwili gdy pojawiają się tam żołnierze. Tak prezentuje się początek historii wojowniczki, która później, przygarnięta przez mężczyzn, zamieszkuje wraz z nimi w ich obozie (taki mini Biskupin) i staje się podstawową rozrywką i obiektem westchnień ocalałych z katastrofy lotniczej mężczyzn. Oprócz względów czysto estetycznych, bohaterka jest dla nich również najlepszym obrońcą przed nacierającymi dinozaurami - "zupełnie niespodziewanie" okazuje się, że na skutek eksperymentów genetycznych stała się ona niezwykle silna, zwinna i wytrzymała. Co w takiej, a nie innej sytuacji sprawia, że staje się kobietą idealną.
Shanna, nie jest jednak jedynym znaleziskiem, który zawędrował do osady rozbitków - drugim jest wirus niszczący układ oddechowy, który zabija po ośmiu dniach od infekcji, i którym zaraża się połowa osadników. Jedynym wyjściem jest ponowna wycieczka do laboratorium, odnalezienie antidotum i bezpieczny powrót do "Biskupina". Dokonać tego ma czteroosobowy zespół w składzie: Shanna, pan Doktor (będący też narratorem komiksu) i mięso armatnie razy dwa, którzy muszą stawić czoła setkom raptorów, oraz nie mniejszej ilości większych czy mniejszych gadów.
Jak widać fabuła nie prezentuje się nadzwyczajnie. Chociaż przyznam, że połączenie nazistowskich eksperymentów, zagubionej wyspy, dinozaurów i seksownej Shanny potrafi pobudzić wyobraźnię. Podobnie jak strona graficzna za którą odpowiada Frank Cho - wielbiciel rysowania ponętnych bohaterek, prezentowanych najlepiej w jak najbardziej skąpym odzianiu. W przypadku "Shanna, the She-Devil" miał on duże pole do popisu. Oprócz niej, sporo miejsca w całej historii zajmują prehistoryczne gady, które kiedy nie ma w pobliżu człekokształtnych, walczą z nudą atakując siebie nawzajem, i które z anielską cierpliwością Cho wrysowywał w kolejne kadry, często umieszczając po kilkanaście, kilkadziesiąt na jednej stronie.
Jednak to żeńska bohaterka jest główną atrakcją komiksu.
Byłaby jeszcze większą, gdyby Marvel zdecydował się na opublikowanie nieocenzurowanej wersji komiksu, która to pierwotnie miała ukazać się w imprincie MAX. Brak cenzury miał się w tym wypadku sprowadzać do prezentowania Shanny tak, jak ją nazista stworzył, czyli bez zbędnych sznurków i kawałków materiału umieszczonych w strategicznych miejscach, czy też bez "przypadkowych" elementów zasłaniających "to i owo". Decyzja o łagodniejszej wersji zapadła nagle, kiedy Frank Cho miał narysowanych już pięć całych numerów serii. Jak wspominał w jednym z wywiadów, przypuszcza on, że spowodowane to było zmianą na wysokich stołkach w wydawnictwie. Po zwolnieniu Billa Jemasa, który dał zielone światło Shannie XXI wieku, dziwnym trafem starano się zahamować wszystkie zaakceptowane przez niego projekty i padło też na serię Cho, który zamiast w MAXie, opublikował swój komiks w ramach Marvel Knights. Jednak cenzura nie była jedyną zmianą - serię planowaną na początku na osiem zeszytów skrócono do siedmiu i tym samym przedostatnia część historii, która miała być niemal niemą 22 stronicową sceną walki bohaterów z raptorami, musiała zostać skrócona do mniej niż dziesięciu stron i wciśnięta gdzieś pomiędzy pozostałe wydarzenia.
Wracając jeszcze do samej Shanny - na łamach owych siedmiu numerów, z postaci wyglądającej i działającej jak dobrze zaprogramowany robot, w której narrator dostrzega "wzrok mordercy", staje się ona bohaterką z ludzkimi odruchami, walczącą do upadłego za "swoich", skłonną do poświęceń i podejmowania własnych decyzji. Na początku wykorzystywana przez żołnierzy (sto "pajacyków" za podarcie ubrania), stała się pełnoprawnym, szanowanym członkiem oddziału, a nie tylko obiektem seksualnym o ponętnych kształtach, będącym miłą odskocznią od kolegów i wszędobylskich gadów. A jeśli chodzi o samo jej imię, to nadane zostało przez jednego z wojaków, ze względu na "uderzające podobieństwo do jednej z komiksowych postaci". Tak oto "puścił oko" czytelnikom Frank Cho, który przyznał później, że cała ta historia pierwotnie miała należeć do Cavewoman - bohaterki bliźniaczo podobnej do Shanny.
O komiksie pewnie szybko by zapomniano, gdyby nie rozpalające wyobraźnię czytelników zapowiedzi mówiące o planowanym wydaniu przygód Shanny pozbawionych cenzorskich nożyczek, które co jakiś czas pojawiają się na przy okazji wywiadów z Cho, czy też ludźmi z Marvela. Na razie jednak, jedyne co pozostaje fanom spragnionym golizny w Marvelu, to buszowanie po sieci w poszukiwaniu umieszczonych na różnych stronach plansz z golutką wojowniczką (co nieco znajduje się we wpisie o cenzurze w komiksach, jak również w tym miejscu), bowiem na "Shanna, the She Devil MAX" trzeba będzie jeszcze poczekać.
I tak bohaterka, która miała przyciągnąć do Marvela więcej kobiet, paradoksalnie, po prawie czterdziestu latach od powstania, może sprawić, że to akurat mężczyźni będą lgnąć do komiksowych sklepów w poszukiwaniu reedycji jej przygód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz