niedziela, 11 stycznia 2009

#108 - Dwa Zero Zero Osiem (część 2)

10) „Misterium” (Grant Morrison i Jon J. Muth, Manzoku, USA)

Grant Morrison zrobił komiks, na którego kartach sacrum spotyka się z profanum, niskie dotyka wysokiego, a czarny kryminał miesza się ze średniowieczną tradycją religijnego przedstawienia. To wreszcie Morrison na jakiego czekałem i po bełkotliwym „Azylu Arkham”, słabym „New X-Men” i trochę surowym „WE3” pokazał cały swój komiksowy kunszt, o który go posądzałem. Dodatkowym atutem „Misterium” są przepiękne ilustracje autorstwa Jon J. Mutha. Dostosowując się do poziomu obu autorów, nawet złą sławą owiany Krzysztof Uliszewski stanął na wysokości zadania.


9) „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza” (Daniel Clowes, Kultura Gniewu, USA)

Daniel Clowes dał upust swoim lękom, fobiom i nie do końca chyba zdrowej wyobraźni na kartach „Rękawicy…”. To zdecydowanie najbardziej efektowny z komiksów, które wyszły spod jego ręki i chyba najpłytszy w tym gronie, przynajmniej według mnie. Chociaż nie wiem czy określenie „płytki” jest w przypadku komiksów Clowesa odpowiednie, bo im dłużej czytałem o przygodach Claya Laudermilka, tym bardziej jego autor zasługiwał (trochę na wyrost, przyznam) na miano amerykańskiego Witolda Gombrowicza. Kulturo, chcemy „Davida Boringa”, najbardziej pytującego komiksu Clowesa!


8) „Dziadek Leon” (Sylvain Chomet i Nicolas de Crecy, Egmont, EU)

To jedyny komiks, który powtarza się w zestawieniu moim i arcza, więc siłą rzeczy w dziele Chometa i de Crecy`ego coś musi być. Chwała obu autorom, że potrafili znaleźć złoty środek między zaangażowaniem w krytykę społeczeństwa postindustrialnego, a czysto artystyczną jakością swojego komiksu. Te dwie sfery są doskonale pogodzone na odpychających i agresywnych kartach „Dziadka Leona”. Właściwie takiego komiksu powinniśmy spodziewać się bardziej po Kulturze Gniewu, gustującej w tytułach niszowych i artystycznych, niż po Egmoncie, który celuje raczej w cieszący się uznaniem mainstream. Wielki plus dla Tomka Kołodziejczaka, czekam na drugi tom z niecierpliwością.


7)„ Calvin i Hobbes: To magiczny świat!” (Bill Watterson, Egmont, USA)

To był dziwny rok dla „Calvina i Hobbesa”. Egmont od ósmego z kolei zbioru pasków przywrócił komiksowi Billa Wattersona odpowiedni format i barwy, wydał sporo, bo aż cztery tomiki w tym roku, mieszając trochę w ich kolejności. Więcej komiksów z niepokornym ośmiolatkiem (proszę o poprawkę, jeśli w tym miejscu się mylę) i jego pluszowym tygrysem nie uświadczymy. I właściwie nie wiem czy dobrze to, czy źle – przyznam, że chyba większej dawki „Calvina…” bym nie zniósł, bo zaczynał mnie powolutku, powolutku męczyć.


6) „Dynia z majonezem” (Kiriko Nananan, Hanami, JAP)

Obyczajowe mangi stały się znakiem rozpoznawczym wydawnictwa Hanami, a „Dynia z majonezem” jest najlepszą w tym doborowym gronie. Komiks Kiriko Nananan jest gorzką pigułą do przełknięcia. To opowieść o miłości wypranej z miłości, pozbawionej romantyzmu, która mieni się wieloma uczuciami, ale miłością na pewno nie jest. Nananan opowiada o ludziach epoki postromantycznej, którzy kochać się już nie umieją, a Miho i Seiichi, głównym bohaterom „Dyni”, bardzo daleko od Romea i Julii.


5) „Józek” (Nicolas Robel, Ladida Books, EU?)

Potencjalny zwycięzca w kategorii największego zaskoczenia roku. Chciałoby się powiedzieć, ze „Józek” jest może i mały formatem i liczbą stron, ale wielki treścią. Opowieść Nicolasa Robela o chłopcu z nienaturalnie wielkimi dłońmi obudziła we mnie spektrum najróżniejszych emocji, a wcale nie jest to łatwe zadanie, bo im więcej człowiek czyta, tym staje się twardszy. „Józek” to mały majstersztyk, pełen przewrotnej ironii, dziecięcej naiwności i rubasznego humoru. Komiks o dzieciach, ale raczej dla dorosłych.


4) „Fistaszki zebrane: 1950 – 1952” (Charles Schulz, Nasza Księgarnia, USA)

Tak się dziwnie złożyło, że w roku, w którym ukazał się ostatni pasek z „Calvinem i Hobbesem”, rozpoczęto publikację innego, równie wyśmienitego, jeśli nie lepszego nawet, komiksu prasowego. Mowa oczywiście o „Fistaszkach” Charlesa Schulza, którego pierwszy tom zbierający paski z lat 1950-52 został opublikowany przez Naszą Księgarnie. Ot, taka symboliczna zmiana warty – można mieć tylko nadzieję, że z ogromnego dzieła, jakiego się podjęła NK będzie wywiązywała się równie sumiennie, co wydawcy oryginału, czyli Fantagraphics.

3) „Berlin#1: Miasto kamieni” (Jason Lutes, Kultura Gniewu, USA)

Szkoda byłoby pominąć w moim podsumowaniu komiks, który ukazał się na początku roku, bo Jason Lutes wykonał kawał solidnej roboty na kartach pierwszego tomu „Berlinu”. „Miasto Kamieni” to historia o niemieckiej stolicy z lat Republiki Weimarskiej, nakreślona z wielką dbałością o historyczny i obyczajowy szczegół. Ale to nie wielka historia znana z podręczników odgrywa tu główną rolę, tylko ludzie, o losach których „Berlin” traktuje. Lutes znowu dał nam się pokazać jako sprawny komiksiarz, tym razem nawiązując w swoim komiksie do najlepszych tradycji wielkiej, europejskiej powieści realistycznej.


2) „Trzy paradoksy” (Paul Hornschemeier, Kultura Gniewu, USA)

Grupę pościgową zamyka Paul Hornschmeier. Za pośrednictwem Kultury Gniewu możemy poznać kolejną, jedną z najjaśniej świecących gwiazd amerykańskiego komiksu niezależnego. „Trzy Paradoksy” to obrazkowy quest w poszukiwaniu własnej tożsamości, to próba rekonstrukcji siebie samego ze wspomnień i przeszłości za pomocą komiksu. Liczę, że to pierwsze z wielu dzieł Hornschmeiera w Polsce i Szymon Holcman ze swoimi współpracownikami już negocjują zasady, na jakich sprowadzą do Polski „Mother, Come Home” tego autora.


1) „Prosto z piekła” (Alan Moore i Eddie Campbell, Timof i cisi wspólnicy, USA)

Typowany na przebój roku, takim też przebojem się stał. Monumentalne dzieło Alana Moore`a i Eddiego Campbella okazało się nie tylko najlepszym komiksem mijającego roku, lecz jednym z najlepszych komiksów wydanych w Polsce w ogóle. I doskonale potwierdza opinię, jaką miałem o jego autorze – „człowiek genialny, lecz pycha szalona”, cytat niedokładny z pewnego klasyka polskiej literatury. Nie chce się za bardzo w tym miejscu rozpisywać o komiksie, nad którego recenzją intensywnie pracuje, dodam jeszcze tylko, że Timof wraz ze swoimi „cichymi” wykonał kawał świetnej roboty przy opracowywaniu polskiej edycji. Pozycja obowiązkowa, niekoniecznie w twardej oprawie.

7xUSA, 2xEU, 1xJAP
3xKG, 2xEgmont, 1xTimof, 1xNasza, 1xLadida, 1xHanami, 1xManzoku


Tuż poza dychą uplasował się wielki klasyk komiksu europejskiego, czyli „Arzach. Czy człowiek jest dobry?” (Moebius, Egmont, EU). Wreszcie mogłem się przekonać, że Moebius rzeczywiście „wielkim komiksiarzem jest”, mimo sporej warstwy mieszanki patyny i kurzu, która pokrywa jego dzieła. „Arzach” zestarzał się bardzo szlachetnie i oderwany od pierwotnego kontekstu, wciąż broni się jako swobodna gra wyobraźni swojego autora, narracyjna zagadka i śmiałe poszukiwanie komiksowych granic wyrazu. Z miejsca awansował na moją ulubioną pozycje w dorobku Moebiusa, dystansując „Feralnego majora/Hermetyczny Garaż” i „Szalonego Erektomana”, wydanego zresztą również w 2008 roku.

Niestety, nie udało mi się przeczytać do tej pory „Niewinnego pasażera” od Ladidy, ale wnosząc po zapowiedziach i pierwszych recenzjach jest bardzo prawdopodobne, że znalazłby się na liście, spychając w otchłań dzieło Moebiusa. Rok 2008 obfitował w znakomite tytuły i bardzo wiele z tych, które przypadły mi do gustu, nie zmieściły się na liście. W tym miejscu warto wspomnieć o czterech komiksach od Kultury Gniewu, na które ostrzyłem sobie zęby w ubiegłym roku. Kontynuacje wielkich przebojów roku 2007, czyli drugi tom „Na Szybko Spisane” Śledzia, nowe straszydło Otta, „Możemy zostać przyjaciółmi” Mawila i travelog Delisle`a z Birmy były w komplecie świetnymi komiksami, ale nie aż tak dobrymi, jak ich poprzednicy. A może się mylę i brakło im tylko elementu zaskoczenia, który wybornie wykorzystali ich poprzednicy? Może za rok będą podobać mi się bardziej?

I jeszcze kilka wyróżnień oraz przegląd najważniejszych wydarzeń mijającego roku:

Najlepszą serią mijającego roku jest „Suppli” (Mari Okazaki, Hanami, JAP). W pierwszej kategorii absolutnie bezkonkurencyjna, w drugiej wyprzedziła nieznacznie „Baśnie” i „Y”. Trochę wstyd się przyznać, ale w zeszłe wakacje próbowałem dociec, co miliony Polek, z połową krakowskiej polonistyki na czele, widzi w „Magdzie M.” I tak po prawdzie, cytując klasyka, „chuja widzi”, bo to straszna kupa jest. Ale wszystkim tym, czym „Magda M.” mogłaby się stać za sto milionów lat świetlnych, jest seria Marii Okazaki. „Suppli” to opowieść o kobiecie poszukującej miłości w ponowoczesnej rzeczywistości. Z jednej strony to wzruszający i trochę naiwny i sentymentalny romans biurowy, ale z drugiej to bardzo celna i inteligenta analiza procesów, w jakie uwikłany jest człowiek dnia dzisiejszego. Balzak się kłania w pas.


Daniel Chmielewski zaliczył najlepszy debiut na komiksowej scenie, wyprzedzając faworytów arcza, Mazola i Głowonuka. Jego „Zostawiając powidok wibrującej czerni” (Timof, PL) sporo namieszały na polskim ryneczku i chyba jest jeszcze za wcześnie by ogłaszać narodziny nowego, komiksowego artysty. Daniel dał się poznać jako twórca, który naprawdę widzi, jaki potencjał drzemie w komiksie i ma głowę pełną niebanalnych pomysłów, jak wykorzystać te możliwości. Jeszcze usłyszymy o świetnych komiksach, które wyszły spod ręki autora „Powidoku”.




Najlepszy mainstream – „Hellboy: Zew Ciemności” (Mike Mignola i Duncan Fegredo, Egmont, USA). Mocno się zdziwiłem, że taki miłośnik Rogatego, jak arcz w swoim podsumowaniu przedłożył skądinąd bardzo dobre „Authority”, które swój szczyt powinno osiągnąć w następnym albumie, nad znakomitego „Hellboy`a”. Przyznam szczerze, że co najmniej od „Zdobywcy Czerwa”, przygody En Anung Ramy zaczynały mnie nudzić, tak graficznie, jak scenariuszowo. „Zew Ciemności” zapowiada wreszcie poważne zmiany w hellbojowym uniwersum – Mignola oddał ołówek w ręce nie mniej utalentowanego Duncana Fegredo i Piekielny Chłopiec nigdy nie wyglądał tak dobrze, a sam skupił się na scenariuszu. „Hellboy” wyraźnie ciąży ku dynamicznej akcji delikatnie powleczoną estetyką horroru i, cholera, to się czyta świetnie!


Upadek Mandragory – agonia wrocławskiego edytora trwająca, co najmniej od 2007 roku zakończyła się w mijającym roku. Zapewne niewielu czytelników już pamięta, że niegdyś wydawnictwo Przemysława Wróbla, jak równy z równym, rywalizowało z Egmontem o komiksowy prymat na polskim rynku. Ba! Miało nawet własne subforum wydzielone na świętej pamięci WAKu. Popularna „Mandra” zostanie chyba zapamiętana jako oficyna, która co i rusz zmieniała swoją „politykę wydawniczą”. A zaczynała od trade`ów na licencji Top Cow, by potem, kiedy komiks amerykański był na czasie, uderzyć z kilkoma dobrymi pozycjami („100 Naboi” czy „Transmetropolitan"). Przy dobrej koniunkturze na japońszczczyznę zainwestowali w kupę średnich manhw i „Kozure Okami”, próbowali zawojować rynek „zeszytami za piątaka” i grając na sentymentach wielu czytelników zabrali się za czarno-białe reprinty klasycznych „marvelów” w twardych okładkach. Chyba tylko komiksu europejskiego się nie tykali. Groch z kapustą, Gawronkiewicz z Crainem, Ennis z Kim Byung-Jinem.

Hanami w bardzo krótkim czasie wyrobiło sobie u mnie markę, na jaką przez kilka dobrych lat pracowała choćby Kultura Gniewu. Komiksy oznaczone logiem wydawnictwa Radosława Bolałka, łykam jak pelikan, po kolei, jak leci. Jedne podobają mi się bardzo („Suppli”, „Dynia z Majonezem”), inne trochę mniej („Ikar”, „Balsamista”), a jeszcze inne – w ogóle („Wędrowiec z Tundry”, „Duds Hunt"). Na rynku pojawiła się wreszcie manga, która w pełni mieści się w zakresie moich komiksowych zainteresowań, której na rynku brakowało. Co więcej, Hanami wydaje swoje komiksy terminowo i w wysokim standardzie edytorskim, ale dodając łyżkę dziegciu do tej beki miodu – musi mocno poprawić kulejące tłumaczenie.

Portugalska inwazja pod banderą Taurus Media, której dowodził Kuba Jankowski. Z tą inwazją to może trochę przesada, bo opublikowano zaledwie dwa pełnometrażowe albumy – „Najgorszą Kapelę Świata” Jose Carlosa Ferndandesa i „Kobieta mego życia, kobieta moich snów” Pedra Brito i Joao Fazendy oraz kilka szorciaków, które można znaleźć w „Splocie” i „Ziniolu”. Muszę przyznać, że przybysze z krainy fado zafundowali naprawdę znakomite kąski, które powinny smakować miłośnikom komiksów niezależnych. I poczułem jakieś pokrewieństwo między wciąż małym i rozwijającym się komiksem w Portugalii, a jego polskim odpowiednikiem.


Seria Słynnych Polskich Olimpijczyków w moim podsumowaniu mogłaby się znaleźć najbliżej kategorii „rozczarowanie roku” (w której, nota bene, nikogo nie wyróżniłem), jednak chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie przypuszczał, że „olimpijczycy” okażą się komercyjnym czy artystycznym sukcesem. Fajnie jest móc kupować, co środę w kiosku nowy komiks i to właściwie wszystko, co dobrego, można napisać o obrazkowym projekcie „Gazety Wyborczej”.

Odejście Janusza Christy. W Sopocie, 15 listopada 2008, w wieku 78 lat roku zmarł Janusz Christa. Powszechnie zaliczany do klasyków polskiego komiksu, debiutował w 1957 roku na łamach magazynu „Przygoda”. Publikował również na łamach „Wieczora Wybrzeża”, gdzie po raz pierwszy pojawili się Kajtek-Majtek, a także w „Relaxie” i w „Świecie Młodych”, gdzie debiutowali Kajtek i Koko. Z bardziej znanych bohaterów, których wykreował Christa warto jeszcze wymienić Gucka i Rocha oraz Kajko i Kokosza. Autor ponad 30 komiksowych albumów. 31 maja 2007 roku Janusz Christa został odznaczony medalem Gloria Artis.

Za sprawą Timofa i jego milczących pomagierów na rynek powrócił odmieniony „Ziniol”. Magazyn Dominika Szcześniaka nie jest już kserowanym zinem, tylko pełnokrwistym „kwartalnikiem kultury komiksowej”. I bardzo dobrze, że taki magazyn pojawił się na polskim rynku, bo jest on zwyczajnie potrzebny. Nie zmienia to faktu, że przed Dominikiem i jego ekipą jeszcze sporo pracy, choć z numeru na numer (w mojej opinii) „Ziniol” robi się coraz lepszy. Miejmy nadzieję, że zdąży zrobić się jeszcze lepszy, zanim przestanie się go opłacać wydawać, bo pojawiły się takie głosy i to w kręgach zbliżonych do wydawcy.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Po pierwsze - będzie "David Boring", również moim zdaniem najlepszy komiks Clowesa. W przypadku tego autora świadomie zastosowaliśmy metodę "save the best for last" :-)

Po drugie - zdecydowanie wolałbym "kultura gniewu" zamiast "Szymon Holcman ze swoimi współpracownikami".

Po trzecie - nie wiem, jak może Ci się nie podobać "Wędrowiec z tundry" a podoba się "Dynia".

Dominik Szcześniak pisze...

ooo, super dobra wiadomość! Przychylam opinię, że to najlepszy komiks Clowesa.

Kuba Oleksak pisze...

No cóż, Szymon Holcman czy tego chce, czy nie chce robi za twarz KG i jest najleiej kojarzonym nazwiskiem tego wydawnictwa, tak jak Wróbel, Bolałek, czy Pietrasik, bez wzegeldu na to, jakie stanowiska piastują.

No coż, "Dynia" mi się podobało, a "Wędrowiec" mniej. Taki już jestem.

carlos pisze...

To otwarte zaproszenie dla was wszystkich, aby stać się częścią największej organizacji na świecie i osiągnąć szczyt kariery. Gdy rozpoczyna się tegoroczny program rekrutacyjny, a nasza coroczna impreza żniwna jest już blisko. Wielki Mistrz dał nam mandat, aby zawsze docierać do ludzi takich jak Ty, więc skorzystaj z okazji i dołącz do wielkiej organizacji Illuminati, dołącz do naszej globalnej jednostki. Przyprowadź biednych, potrzebujących i utalentowanych do
Ważność sławy i bogactwa. Zdobądź pieniądze, sławę, moce, bezpieczeństwo, zdobądź.
uznany w swoim biznesie, karierze politycznej, awansuj na najwyższy poziom w tym, co robisz
Chroniony duchowo i fizycznie! Wszystko to osiągniesz w
błysk oczu

Iluminaci nie mają żadnego związku z satanizmem, lucyferyzmem ani żadną religią. Podczas gdy nasi poszczególni członkowie mogą podążać za dowolnym wybranym przez siebie bóstwem, działamy wyłącznie dla dobra i ochrony gatunku ludzkiego.

Czy akceptujesz przynależność do nowego porządku światowego Illuminati?
Call & WhatsApp +19735567426
📩 carlosmacdonald234@gmail.com

carlos pisze...

To otwarte zaproszenie dla was wszystkich, aby stać się częścią największej organizacji na świecie i osiągnąć szczyt kariery. Gdy rozpoczyna się tegoroczny program rekrutacyjny, a nasza coroczna impreza żniwna jest już blisko. Wielki Mistrz dał nam mandat, aby zawsze docierać do ludzi takich jak Ty, więc skorzystaj z okazji i dołącz do wielkiej organizacji Illuminati, dołącz do naszej globalnej jednostki. Przyprowadź biednych, potrzebujących i utalentowanych do
Ważność sławy i bogactwa. Zdobądź pieniądze, sławę, moce, bezpieczeństwo, zdobądź.
uznany w swoim biznesie, karierze politycznej, awansuj na najwyższy poziom w tym, co robisz
Chroniony duchowo i fizycznie! Wszystko to osiągniesz w
błysk oczu

Iluminaci nie mają żadnego związku z satanizmem, lucyferyzmem ani żadną religią. Podczas gdy nasi poszczególni członkowie mogą podążać za dowolnym wybranym przez siebie bóstwem, działamy wyłącznie dla dobra i ochrony gatunku ludzkiego.

Czy akceptujesz przynależność do nowego porządku światowego Illuminati?
Call & WhatsApp +19735567426
📩 carlosmacdonald234@gmail.com