piątek, 4 stycznia 2019

#2469 - Waleczni

Szykując się do lektury "Walecznych" poczułem się znowu jak ten kilkunastoletni dzieciak, który każdego miesiąca wydawał w pobliskim kiosku swoje całe kieszonkowe na komiksy Semika. Człowiek po latach liczonych w dekadach wmawia sobie, że zdążył wyrosnąć z "promieni z dupy", że teraz to już tylko ambitne, wyrafinowane, czarno-białe powieści graficzne o przysłowiowych pasterzach kóz w Iranie.




Prawda jest jednak taka, że gdzieś tam głęboko miłość do super-hero zawsze będzie tkwić. I podczas mojego pierwszego zetknięcia z uniwersum Valianta nie potrafiłem powściągnąć ekscytacji. Trochę głupio się przyznać, ale jarałem się. Bo nowe, wszystkie było takie świeże i nieznane - uniwersum, historia, bohaterowie...

No, ale dość o mnie - "Waleczni" (w oryginale "The Valiant") jest czteroczęściową mini-serią z 2015 roku w swoich założeniach będącą znakomitym starting pointem dla czytelników zielonych w temacie wydawnictwa Valiant. Opowieść osnuta jest wokół pradawnego konfliktu Wiecznego Wojownika z przedwiecznym złem ucieleśnionym w Nieśmiertelnym Wrogu. Heros staje w obronie całej ziemi oraz Geomantów, czyli tych którzy mówią w jej imieniu. Konflikt ten trwa już od tysięcy lat, a Gilen ponosząc klęskę za klęską wierzy, że tym razem jest wreszcie gotowy i uda mu się powstrzymać Wroga.


Odwieczna (dosłownie!) walka dobra ze złem - trudno o bardziej banalny motyw w komiksie super-hero, ale w przypadku "Walecznych" został on tak rozegrany przez duet scenarzystów, Jeffa Lemire`a i Matta Kindta, że z miejsca go kupiłem. Ujął mnie fatalizm ujęcia tematu - Wieczny Wojownik ciągle zawodzi. Na nic zdają się setki lat doświadczenia, mistrzostwo we władaniu bronią wszelaką i staranne przygotowania. Nieśmiertelny Wróg za każdym razem okazuje się mocniejszy, przybierając nową, jeszcze bardziej przerażającą i potężną formę. Czuć beznadzieję tej sytuacji, bohaterowie toczą walkę, której tak naprawdę nie mają prawa wygrać - dawno nie spotkałem się z podobnym poczuciem tragizmu we współczesnych komiksach DC lub Marvela. W dodatku całość została delikatnie podlana klimatem grozy, co świetnie podkreśla tą sytuację. Lemire z Kindtem bardzo sprawnie pożenili trykoty z horrorem.

Pod względem graficznym album prezentuje wysoki poziom. Paolo Rivera oraz Joe Rivera odwalili kawał dobrej roboty. Pierwszy z artystów, zdobywca dwóch statuetek Eisnera, jest odpowiedzialny za szkic. Paolo dysponuje bardzo klarowną i precyzyjną, czystą i elegancką kreską, na wskroś nowoczesną, ale mocno zapatrzoną w amerykańskich klasyków. Ciekawostka - urodzony w Florydzie artysta podczas studiów na Rhode Island School of Design komiksowej narracji uczył się od samego Davida Mazzucchelliego. Nie będę ukrywał, że jestem fanem takiej estetyki, więc wizualnie "Waleczni" robili mi naprawdę dobrze. Całość została narysowana na równym poziomie, a niektóre sekwencje (jak ta, z Ninjakiem skradającym się w śniegu) robią naprawdę duże wrażenie.


Zaprezentowana w "The Valiant" historia była miękkim restartem uniwersum, więc trudno się dziwić, że opowieść o Walecznych kładzie nacisk na ekspozycje swoich bohaterów. Odbywa się ona kosztem samej fabuły. Z jednej strony cierpi na tym dramaturgia samej opowieści. Miałem wrażenie, że leci ona złamanie karku i zabrakło jednego zeszytu, żeby całość odetchnęła, nabrała odpowiedniego rozmachu, ale to może tylko ja.

Z drugiej strony na zdrowie wyszło to głównym aktorom widowiska - Wiecznemu Wojownikowi, młodej Geomantce Kay oraz Bloodshotowi, który kilkoma one-linerami wjeżdża na pełnej. Lemire i Kindt sięgnęli po sprawdzone rozwiązania. Przepis na herosa, któremu daleko do doskonałości i zmaga się nie tylko ze złowieszczymi villainami, ale także ze swoją przeszłością, ze strachem, z jakimś bólem po stracie jest znany przynajmniej od czasów Srebrnej Ery. Jednak w "Walecznych" został naprawdę dobrze rozegrany, szczególnie w przypadku ostatniego z wymienionych herosów.


W zasadzie wniosek ten można rozszerzyć na cały album - Lemire z Kindtem nie próbują wynaleźć koła na nowo, to nie "Czarny Młot", tylko kompetentnie i z serduchem zrobiona opowieść super-hero. Scenarzyści nie tylko świetnie rozumieją konwencję w której się poruszają, ale czują chwyty, do których się uciekają. Efektem jest więcej, niż solidnie zrobiony komiks super-hero, który nie gwałci inteligencji czytelnika i czyta się go więcej, niż przyjemnie. "Waleczni", jako alternatywa dla robionych na pół gwizdka, niedopracowanych i zjadających swój ogon półproduktów DC i Marvela sprawdza się naprawdę dobrze.

Brak komentarzy: