piątek, 11 stycznia 2019

#2472 - X-O Manowar tom 1: Żołnierz

X-O Manowar to jeden z klasycznych herosów Valianta. Bohater wymyślony przez duet scenarzystów Jim Shooter-Steve Englehart oraz rysowników Boba Laytona i Barry`ego Windsor-Smitha zadebiutował we własnym on-goingu w lutym 1992 roku. Jego komiksową "karierę" z perspektywy czasu trzeba uznać za całkiem udaną.




Trzy rebooty, około 8 milionów sprzedanych egzemplarzy, ponad 150 numerów na liczniku, międzynarodowa kariera (przygody Arika z Dacji przetłumaczono między innymi na niemiecki, włoski, hiszpański, filipiński, chiński czy norweski), wspólny występ z Tony`m Starkiem w (dość nieudanej) grze wideo "Iron Man and X-O Manowar in Heavy Metal" wydanej przez Acclaim Entertainment, a do tego spora biblioteka fan-fików - przyznaje, że takie CV robi wrażenie. A sam komiks?

W Polsce przygodę z X-O Manowarem zaczynamy od premierowego albumu otwierającego cykl autorstwa Matta Kindta, który wystartował w styczniu 2017 roku. Pisząc w prostych - nomen omen -żołnierskich słowach - album "Żołnierz" to bardzo porządnie zrobiony produkt komiksowy. Jednak podczas jego konsumpcji czegoś mi brakowało... 



Nie zrozumcie mnie źle, tu wszystko jest na swoim miejscu, trudno jest mi zarzucić cokolwiek konkretnego odpowiedzialnemu za napisanie scenariusza Kindtowi czy rysownikowi Tomasowi Giorello. Obaj ze swoich obowiązków wywiązali się bardzo sumiennie, ale właśnie... Tylko tyle i nic ponad to. Pierwszy tom "X-O Manowar" to tylko solidne super-hero głównego nurtu z wizygockim barbarzyńcą z IV w. p.n.e uzbrojonym w futurystyczną "żywą" zbroję nawalającym się ufoludkami w kosmosie, które w żadnym momencie nie sprawiło, że moje serducho zabiło choć trochę mocniej.

No bo co mu tu właściwie mamy? Wyświechtany motyw zmęczonego nieustannym rozlewem krwi wojownika, który odkłada miecz, aby wieść spokojny żywot u boku ukochanej kobiet i uprawiać ziemię jest... wyświechtany. Dylematy, jakie są jego udziałem są boleśnie papierowe. Fabuła poprowadzona jest równiutko od sztancy - Arik z Dacji zostaje wciągnięty w globalny konflikt wbrew swojej woli. Nie mogąc uciec od swego przeznaczenia robi to, w czym jest najlepszy, a to, w czym jest najlepszy, nie jest zbyt piękne, parafrazując klasyka. No i wojna, "wojna nigdy się nie zmienia". 


Fabuła biegnie wartko, akcja rozwija się szybko, ale Kindt nie zapomina przy tym o odpowiedniej, choć dość powściągliwej, ekspozycji zarówno świata przedstawionego, jak i bohaterów. Warsztatowo trudno w tej kwestii mu coś wytknąć, a podobnie rzecz ma się z oprawą wizualną. Giorello operuje konkretną i mięsistą kreską, w której znajduje echa wczesnego Andy`ego Kuberta, dobrze czuje obrazkową narrację, potrafi zagrać detalem. Ponownie - to po prostu fachowa robota, od pierwszego do ostatniego kadru, ale nic ponad to. W tym miejscu chciałbym również dodać, że doceniam nawiązanie do klasycznego plakatu "Nowej Nadziei" na okładce. 

Świat przedstawiony na kartach "Manowara" nie ma do zaoferowania nic innowacyjnego, nic wychodzącego poza schemat. Setting samej historii najłatwiej podsumować sformułowaniem "Conan w kosmosie" i jest to zestawienie bardzo trafne. Z tego też powodu mimowolnie nasunęło mi się skojarzenie z marvelowskim klasykiem, "Planet Hulk". 


Wydaje mi się, że epicka przygoda zielonoskórego siłacza na Sakaarze jest dobrym punktem odniesienia dla historii Matta Kindta. Gregowi Pakowi z utartych schematów za pomocą paru pomysłowych sztuczek udało się stworzyć historię, która trzymała w napięciu do samego końca, a kolejne strony po prostu pożerałem chcąc dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. W opowieści zapoczątkowanej "Żołnierzem" dostrzegam podobny potencjał. Zobaczymy tylko, jak Kindt to rozegra...

Brak komentarzy: