niedziela, 5 sierpnia 2018

#2444 - Łasuch tom pierwszy

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

Na "Łasucha" apetyt (nomen omen) miałem już od bardzo dawna, bo komiks ten regularnie przewijał się we wszelkiej maści topkach i polecajkach na stronach i blogach komiksowych, które czytam, i z opiniami których się liczę. Charakterystyczna grafika z trzymającym w rękach procę chłopcem o drobnym porożu, stojącym na tle leśnej gęstwiny rzucała mi się w oczy regularnie, ale jakoś nigdy nie miałem nastroju do sprawdzenia, o co ten cały hałas – dlatego bardzo się ucieszyłem, gdy Egmont postanowił wydać ten komiks, bo dało mi to szansę na nadrobienie zaległości. 




Po zakończeniu lektury pierwszego tomu (w którym zawiera się dwanaście pierwszych zeszytów serii) byłem dość skonfundowany? To o to cały ten hałas? "Łasuch" w żadnym razie nie jest komiksem wybitnym, nie jest nawet komiksem bardzo dobrym. To solidna rzecz na niezłym poziomie graficznym, ale… nic poza tym. 

Już na poziomie kreacji świata przedstawionego "Sweet Tooth" nie przedstawia niczego innowacyjnego – postapokalipsa w komiksie ani nie jest czymś nowym, ani odkrywczym, nie w czasach po "Żywych Trupach" Kirkmana, który w ciągu ostatnich piętnastu lat na przestrzeni ponad stu osiemdziesięciu numerów przerobił ten temat z chyba każdej możliwej strony. Nie oznacza to jednak, że nie da się dziś stworzyć czego interesującego w takiej konwencji – tej tezie przeczy choćby szalenie błyskotliwe "Animosity" autorstwa Marguerite Bennet – ale Jeff Lemire (scenarzysta i rysownik "Łasucha") nawet nie próbuje. 

Mamy tajemniczą chorobę, która dziesiątkuje ludzką populację, tajemnicze dzieci rodzące się z odpornością na epidemię i zniekształceniami cielesnymi upodabniającymi je do zwierząt oraz niemoralnych naukowców, którzy podejrzewają – niebezpodstawnie zresztą – związek jednego z drugim. To wszystko są motywy znane z innych tekstów kultury tego gatunku i gdyby Lemire zrobiłby z nich cokolwiek interesującego, nie narzekałbym. Tak się jednak nie dzieje – komiks jest w tym wymiarze szalenie zachowawczy, odnoszę zresztą wrażenie, że autor traktuje świat przestawiony wyłącznie jako obligatoryjny element fabuły, a nie coś, czemu należy się uwaga czy jakieś głębsze przemyślenia. 


I to nie byłoby takie złe, gdyby pozostałe elementy fabuły nadrabiały pomysłowością, oryginalnością czy pogłębieniem. Tak się jednak nie dzieje. Głównym bohaterem komiksu jest Gus – zwierzokształtny chłopiec wychowany w lesie przez swojego radykalnie religijnego ojca, po którego śmierci bohater zmuszony jest opuścić głuszę. Chłopca przygarnia Tom Jepperd, podstarzały włóczęga, którego żona zginęła w trakcie epidemii, a który nawiązuje z chłopcem emocjonalną więź. Więź ta jest oczywiście wystawiana na rozmaite próby, łącznie z tymi najbardziej dramatycznymi i wszystko rozgrywa się w sposób znany nam choćby z takich tekstów kultury jak gra video "The Last of Us", cykl "Mroczna Wieża" Kinga czy interaktywne seriale "The Walking Dead" od Telltale Games. Zero zaskoczeń, zero subwersji, żadnej próby interesującego wodzenia czytelnika za nos czy odważniejszych dekonstrukcji utartych schematów – "Łasuch" idzie punkt po punkcie według szablonu i jeśli w trakcie lektury wyda się wam, że jesteście w stanie dokładnie przewidzieć, co przytrafi się bohaterom albo jak się zachowają w kluczowym momencie – prawdopodobnie macie rację. 

To też byłoby do przełknięcia, gdyby wszystkie te zużyte fabularne komponenty rozegrano w wybitny sposób. Tak się jednak nie stało – Lemire jest bardzo dobrym scenarzystą, to nie ulega żadnym wątpliwościom, ale jest również scenarzystą bardzo zachowawczym. Jego dialogi są dobre – ale tylko dobre. Momenty nawiązywania relacji głównych bohaterów ukazane kompetentnie – ale tylko kompetentnie. Osobiste historie bohaterów mają wystarczający ładunek emocjonalny, by zaangażować czytelników, ale tylko wystarczający. I tak dalej, i tak dalej… mógłbym bardzo długo pisać o tym, co ten komiks ma zrobione dobrze, ale nie przychodzi mi do głowy nic, co ten komiks ma zrobione interesująco. 


To próżne narracyjne naczynie, niewypełnione żadną istotną zawartością. Z dwojga złego wolałbym, chyba by był to komiks słaby, ale przynajmniej starający się zrobić coś nietypowego. Póki co jednak "Sweet Tooth" jest… nawet nie rozczarowaniem, bo wyczerpuje wszystkie znamiona porządnie stworzonego komiksu… ale czymś, po przeczytaniu czego ma się bliżej nieokreślone poczucie zmarnowanego czasu. Bezpiecznie nijaki – to chyba najlepsze określenie. 

Warstwa graficzna to trochę inna bajka. Jeff Lemire samodzielnie zilustrował swój scenariusz, co pozwoliło mu na większą kontrolę nad procesem twórczym i lepszą integrację obrazu z fabułą. W rezultacie komiks przynajmniej na poziomie graficznym czyta się bardzo przyjemnie, szczególnie sceny, w których autor pozwala sobie na zabawy z kadrami. Jasne, duża część "Łasucha" to gadające głowy, na szczęście autor potrafi od czasu do czasu urozmaicić tę zachowawczą monotonię jakimś eksperymentem czy graficzną żonglerką. Tu jest zatem bez zarzutu. Ogółem jednak muszę napisać, że "Łasucha" spokojnie i bez żalu można sobie odpuścić, bo to historia wymyślona i napisana bez potencjału, po pewnym czasie nużąca i nieprzynosząca żadnych silniejszych bodźców intelektualnych czy emocjonalnych.

1 komentarz:

Anna Barańska pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.