Wygląda na to że, wśród
złodziei też jest jakaś ekstraklasa. Nie są to zwykli bandyci –
nie napadają na bezbronne staruszki, a włamania do banków i
sklepów jubilerskich to dla nich zwykła dziecinada. Aby znaleźć
sobie poczesne miejsce w złodziejskim rankingu przyjmują tylko
naprawdę lukratywne zlecenia. Nie są też brutalami – plan
kradzieży jest dla nich czymś więcej niż działaniem popartym
przemocą i bezmyślnym machaniem strzelbą. Zdecydowanie bardziej
wolą finezyjne, inteligentne rozwiązania godne wytrawnego
szachisty. "Thief of Thieves: I Quit" jest
historią o takim właśnie złodzieju.
Conrad
Paulson alias Redmond niewątpliwie należy topowej złodziejskiej
ligi. Zdaje się, że ukradł już wszystko, co było do ukradzenia. W
zawodzie jest perfekcjonistą, który zdaje się więcej analizować,
niż działać. Od brudnej roboty ma zresztą swój dream team i
Celię – dość jeszcze nieopierzoną, ale cwaną i zadziorną
adeptkę złodziejskiego fachu. Po ostatniej akcji, nieoczekiwanie
dla wszystkich Conrad decyduje się przejść na „emeryturę”.
Problem tylko w tym, że tak jak perfekcyjny w swoim zawodzie jest
Redmond, tak w życiu prywatnym idzie mu znacznie gorzej. Kiedy do
aresztu trafia jego syn, Augustus, powrót do normalności komplikuje
się jeszcze bardziej, a deklaracje Conrada o porzuceniu zawodu z
czasem okazują się zdecydowanie przedwczesne.
Thief of Thieves to zgrabnie skonstruowana sensacja, przemyślana od początku do
końca, przepleciona dramatycznymi akcentami – pod tym względem
trudno cokolwiek autorom, Robertowi Kirkmanowi i Nickowi Spencerowi, zarzucić. Podstawowym problemem
scenarzystów jest jednak fakt, że wybrali sobie temat mocno
wyeksploatowany, w którym trudno będzie zaskoczyć czytelnika czymś
nowatorskim i nieprzeciętnym, a co pozwoliłoby na długo zapaść
odbiorcy w pamięć. I Quit jakby na potwierdzenie tych słów pokazuje, że nie zamierza się
silić na niebanalną fabułę, czy oryginalne spojrzenie na
bohaterów. Komiksowi wyraźnie przez to brakuje świeżości i
niestety ten mankament przesłania dobre strony komiksy. A
oprócz brawurowego scenariusza mocnym elementem jest również Redmond,
dla którego komiks tworzy dużo miejsca i stara się wykreować go
na coś więcej, niż złodzieja w eleganckim garniturze. Thief
of Thieves miał być zresztą
dziełem mocno skupionym na tym bohaterze i jego powrocie do
zwyczajnego życia. Jeśli istotnie w tym kierunku zmierzała będzie
fabuła w kolejnych częściach, przy zachowaniu sensacyjnego
charakteru opowieści – to seria ma szansę na jakąś pozytywną
ewolucję.
Do
narysowania komiksu zaproszony został Shawn Martinbrough. Jego
kreska prezentuje się okazale i jest dobrze wpasowana w klimat
historii. Rysunek przede wszystkim świetnie oddaje postacie oraz
ich emocje. Co jednak najbardziej zadziwia w Thief fo Thieves to sposób kadrowania – komiks ten na ogół operuje wyłącznie
kadrem poziomym, czasem dla odmiany pojawia się jedynie splash page.
Żonglerka formą, czy bardziej złożone plansze są temu komiksowi
obce. Twórcy dali sporo przestrzeni do wyeksponowania postaci, ale
jednocześnie powstała z tego bardzo jednostajna geometrycznie
kompozycja. O ile taki „montaż” jest bezbolesny na krótką metę,
to po kilkudziesięciu stronach zaczyna nieco nużyć.
W
przypadku pierwszej części pracą nad scenariuszem podzielili się Kirkman i Spencer – przy czym wiadomo już, że ta
lista nie jest zamknięta. Każdy kolejny cykl będzie przejmował
nowy scenarzysta, oczywiście wszystko pod czujnym okiem autora The
Invincible. Taktyka to interesująca. Czy przyniesie efekty?
Wszyscy dowiemy się dopiero po kilkunastu co najmniej zeszytach. Jak
dotąd Thief of Thieves pokazał kawał rzetelnie zbudowanej
historii, którą można doceniać, ale trudniej się nią zachwycać.
Warto jednak mieć ten komiks na oku – z perspektywy innego
scenarzysty historia o Redmondzie może nabrać zupełnie nowego,
lepszego wymiaru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz