W naszym kraju Alejandro Jodorowsky znany jest przede wszystkim jako eksperymentalny filmowiec związany z kinem magicznym i klasyk komiksu europejskiego. Jego związki z teatrem odchodzą na dalszy plan. Oprócz garstki oddanych miłośników mało kto zdaje sobie też sprawę, że w innych krajach ma status badacza historii tarota, terapeuty i w końcu mistrza duchowego blisko związanego z buddyzmem. Najnowsza publikacja z katalogu Okultury umożliwia nam wejrzenie właśnie w tę część jego życia.
Sugerując się notkami wydawcy podchodziłem do książki myśląc, że będę obcował z quasi-biografią. Sądziłem, że dowiem się dużo o rzeczach, które działy się np. na planie filmowym, czy w bogatym życiu prywatnym autora. Okazuje się jednak, że nie do końca jest to książka o Jodorowskim. Raczej o jego drodze duchowej związanej z praktykowaniem buddyzmu i ludziach, których na niej spotykał. Narracja, uchwycenie myśli w ramy powieści, wspomnień, staje się tu dla Jodorowskiego pretekstem do przybliżenia czytelnikowi koanów - związanych z zen paradoksalnych pytań, mających ukazywać słabość racjonalnego myślenia, które według zwolenników tej szkoły buddyzmu przeszkadza człowiekowi w osiągnięciu oświecenia. Znajdziemy tu jednak też inne nurty duchowe i filozoficzne - co ciekawe, czasem dość od siebie oddalone. Jednak nie ma w tym wszystkim jakiegoś synkretyzmu czy religii, brak tu też właściwie filozofii zachodu, a jeśli nawet byśmy jej szukali, to jej jedynym przedstawicielem byłby chyba sam Jodorowsky.
To, że autor odchodzi od formy eseju, ma na pewno korzystny wpływ na poszerzenie grona odbiorców, jednak patrząc na tę książkę od strony warsztatu, trudno jest ją w jakiś rozsądny sposób ocenić. Posługuje się kilkoma stylami literackimi, niekiedy przypisanymi do różnych postaci występujących w kolejnych rozdziałach. Najlepiej wychodzi mu chyba surrealizm we fragmentach o związanej z tym nurtem brytyjskiej malarce Leonorze Carrington. Nie ma co ukrywać - odrealnienie to najmocniejsza strona prozy Jodorowskiego. Takie elementy, jak opowieści o waginach śpiewających pieśni Pradawnej Matki, nie pozwalają nam zapomnieć czyją książkę czytamy. Trzeba też przyznać, że autor sprawnie żongluje atmosferą i że potrafi zabrać czytelnika czy to do ubogiego zendo, w meksykańskie slumsy, gmachy burleskowych teatrów, czy w medytacyjną podróż wgłąb swojej jaźni. Jednak zbyt często i zbyt intensywnie przygniata fabułę długimi filozoficznymi wywodami, które zdecydowanie źle wpływają na rytm opowieści - choć z drugiej strony są przecież jej duszą. Również opisy zachowań ludzkich nieraz nie robią dobrego wrażenia, bo bywają zbyt ekspresyjne. Malkontent powiedziałby, że jest to pisane jak sceny dla mimów czy sytuacje rodem z komiksu... ale warto wtedy pamiętać o tym, że Jodorowsky jest mimem i pisze komiksy.
Dla mnie jednak nie w tym leży główny problem tej książki. Jodorowsky we wstępie kpi ze współczesnych zachodnich "mędrców" zen - prezentujących ten system filozoficzny jako bezbolesny, miły, new age'owy sposób na życie - gdy sam przez niemal całą książkę posuwa się do tanich, postmodernistycznych sztuczek. Każdy rozdział zaczyna cytatem z westernu, stylizuje jeden z rozdziałów na coś, co mogłoby posłużyć Mario Bavie na scenariusz do filmu, w końcu przedrukowuje swój artykuł, w którym interpretuje komiks z Kaczorem Donaldem w kontekście koanów. Jodorowsky zawsze łączył sacrum z profanum i ja bardzo dobrze rozumiem jego intencje, ale niestety, z racji tego, że atakuje innych, wyczuwam w tej - jakby nie patrzeć - komercyjnej postawie wobec zen sporo hipokryzji i egocentryzmu (który Jodorowsky w książce świadomie obnaża kilka razy).
Oczywiście, jak to w przypadku tego autora, trudno tu krzesać z recenzenta jakiś obiektywizm. Pewne jest natomiast to, że dla ludzi zainteresowanych jego twórczością jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. "Mistrz i czarownice" stanowi dopełnienie jego projekcji na inne media - w książce odnajdujemy te same motywy i symbole, które prześladują jego wszelkie artystyczne kreacje. Przekazane w formie literackiej pozwalają Jodorowskiemu dopowiedzieć wiele szczegółów, a nam - widzom i czytelnikom - pełniej rozumieć, łatwiej odczytywać to, z czym obcujemy na ekranie czy na kartach komiksu. Jestem pewien, że dzięki lekturze tej książki inaczej spojrzycie na "Białego Lamę", "Świętą Krew" czy "Oczy Kota". Co ciekawe, nie tyczy się to tylko jego twórczości. Dzięki tej pozycji popatrzyłem diametralnie inaczej na obecny ostatnio w kinach film "Drive" Nicolasa Winding Refna. Sam reżyser mówił, że spotykał się ostatnio z Jodorowskim, któremu zresztą dedykował ten obraz. Teraz dopiero widzę, jak bardzo odbiło się to na jego fabule.
Sugerując się notkami wydawcy podchodziłem do książki myśląc, że będę obcował z quasi-biografią. Sądziłem, że dowiem się dużo o rzeczach, które działy się np. na planie filmowym, czy w bogatym życiu prywatnym autora. Okazuje się jednak, że nie do końca jest to książka o Jodorowskim. Raczej o jego drodze duchowej związanej z praktykowaniem buddyzmu i ludziach, których na niej spotykał. Narracja, uchwycenie myśli w ramy powieści, wspomnień, staje się tu dla Jodorowskiego pretekstem do przybliżenia czytelnikowi koanów - związanych z zen paradoksalnych pytań, mających ukazywać słabość racjonalnego myślenia, które według zwolenników tej szkoły buddyzmu przeszkadza człowiekowi w osiągnięciu oświecenia. Znajdziemy tu jednak też inne nurty duchowe i filozoficzne - co ciekawe, czasem dość od siebie oddalone. Jednak nie ma w tym wszystkim jakiegoś synkretyzmu czy religii, brak tu też właściwie filozofii zachodu, a jeśli nawet byśmy jej szukali, to jej jedynym przedstawicielem byłby chyba sam Jodorowsky.
To, że autor odchodzi od formy eseju, ma na pewno korzystny wpływ na poszerzenie grona odbiorców, jednak patrząc na tę książkę od strony warsztatu, trudno jest ją w jakiś rozsądny sposób ocenić. Posługuje się kilkoma stylami literackimi, niekiedy przypisanymi do różnych postaci występujących w kolejnych rozdziałach. Najlepiej wychodzi mu chyba surrealizm we fragmentach o związanej z tym nurtem brytyjskiej malarce Leonorze Carrington. Nie ma co ukrywać - odrealnienie to najmocniejsza strona prozy Jodorowskiego. Takie elementy, jak opowieści o waginach śpiewających pieśni Pradawnej Matki, nie pozwalają nam zapomnieć czyją książkę czytamy. Trzeba też przyznać, że autor sprawnie żongluje atmosferą i że potrafi zabrać czytelnika czy to do ubogiego zendo, w meksykańskie slumsy, gmachy burleskowych teatrów, czy w medytacyjną podróż wgłąb swojej jaźni. Jednak zbyt często i zbyt intensywnie przygniata fabułę długimi filozoficznymi wywodami, które zdecydowanie źle wpływają na rytm opowieści - choć z drugiej strony są przecież jej duszą. Również opisy zachowań ludzkich nieraz nie robią dobrego wrażenia, bo bywają zbyt ekspresyjne. Malkontent powiedziałby, że jest to pisane jak sceny dla mimów czy sytuacje rodem z komiksu... ale warto wtedy pamiętać o tym, że Jodorowsky jest mimem i pisze komiksy.
Dla mnie jednak nie w tym leży główny problem tej książki. Jodorowsky we wstępie kpi ze współczesnych zachodnich "mędrców" zen - prezentujących ten system filozoficzny jako bezbolesny, miły, new age'owy sposób na życie - gdy sam przez niemal całą książkę posuwa się do tanich, postmodernistycznych sztuczek. Każdy rozdział zaczyna cytatem z westernu, stylizuje jeden z rozdziałów na coś, co mogłoby posłużyć Mario Bavie na scenariusz do filmu, w końcu przedrukowuje swój artykuł, w którym interpretuje komiks z Kaczorem Donaldem w kontekście koanów. Jodorowsky zawsze łączył sacrum z profanum i ja bardzo dobrze rozumiem jego intencje, ale niestety, z racji tego, że atakuje innych, wyczuwam w tej - jakby nie patrzeć - komercyjnej postawie wobec zen sporo hipokryzji i egocentryzmu (który Jodorowsky w książce świadomie obnaża kilka razy).
Oczywiście, jak to w przypadku tego autora, trudno tu krzesać z recenzenta jakiś obiektywizm. Pewne jest natomiast to, że dla ludzi zainteresowanych jego twórczością jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. "Mistrz i czarownice" stanowi dopełnienie jego projekcji na inne media - w książce odnajdujemy te same motywy i symbole, które prześladują jego wszelkie artystyczne kreacje. Przekazane w formie literackiej pozwalają Jodorowskiemu dopowiedzieć wiele szczegółów, a nam - widzom i czytelnikom - pełniej rozumieć, łatwiej odczytywać to, z czym obcujemy na ekranie czy na kartach komiksu. Jestem pewien, że dzięki lekturze tej książki inaczej spojrzycie na "Białego Lamę", "Świętą Krew" czy "Oczy Kota". Co ciekawe, nie tyczy się to tylko jego twórczości. Dzięki tej pozycji popatrzyłem diametralnie inaczej na obecny ostatnio w kinach film "Drive" Nicolasa Winding Refna. Sam reżyser mówił, że spotykał się ostatnio z Jodorowskim, któremu zresztą dedykował ten obraz. Teraz dopiero widzę, jak bardzo odbiło się to na jego fabule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz