Wycieczki dużych wydawnictw z branży księgarskiej w stronę komiksu są w ostatnich latach bardzo rzadkie, ale o dziwo zazwyczaj przemyślane i udane. W 2010 "Księga Genesis" Roberta Crumba trafiła na szczyty rankingów podsumowujących rok w komiksie. W 2011 "Logikomiks: W poszukiwaniu prawdy" też by na nie trafił, gdyby tylko ukazał się trochę wcześniej...
Tym wszystkim, którzy pominęli "Logikomiks" myśląc, że będą mieli do czynienia z pozycją dydaktyczną, od razu śpieszę donieść, że popełnili błąd. Gdyby zrobić komiks o życiu, twórczości i myśli Charlesa Baudelaire'a, nikt nie ośmieliłby się nazwać tego dydaktyzmem. Porównanie Bertranda Russella - matematyka, filozofa, działacza społecznego - do Baudelaire'a jest zapewne dość ryzykowne, ale podoba mi się pewna analogia jaką tu znajduję - obaj wymienieni próbowali poszerzać granice poznania, opisać nieopisane i docierali do punktów niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Zastanawiające jest to, że tego typu próby - czy chodzi o duszę, umysł ludzki, czy matematykę - są jednakowo niebezpieczne i wiodą często do szaleństwa. Jednak twórcy nie nadużywają tego romantycznego obrazu geniusza. "Logikomiksowi" daleko do infantylnych tworów w rodzaju "Pięknego Umysłu". Poetyka opowieści, mimo pewnej dozy epickości, stroni od epatowania tanim efekciarstwem. Mimo kojarzonej z popkulturą formy powieści graficznej, ważna jest tu przede wszystkim myśl Russella, a nie granie na uczuciach czytelników, czy sprzyjanie masowym gustom.
Inną ważną postacią w opowiadanej historii jest Ludwig Wittgenstein - człowiek, który wychodząc z teorii opracowanych przez Russella - podważa je, lecz zarazem popycha filozofię i logikę dalej. Jego życiu i pracy przyjrzał się w jednym ze swoich ostatnich filmów Derek Jarman. Warto o tym wspomnieć - choćby po to, by stwierdzić, że komiks poradził sobie z tym zagadnieniem lepiej. Nie mam tu oczywiście na myśli wartości artystycznej, po prostu zaskakuje to, że forma i możliwości medium sprawdzają się idealnie przy historii, w której celem nadrzędnym jest przekazanie jakiejś idei. Jest taka scena w filmie "Truposz" Jima Jarmuscha, gdy Johnny Depp celuje z rewolweru do dwójki łowców nagród i mówi - "Jestem William Blake, a to moja poezja", a potem strzela. Twórcy "Logikomiksu" postąpili ze swym dziełem podobnie, jak Bill Blake z pistoletem - użyli go do wyrażania treści, które zazwyczaj nie są z nim kojarzone, a jednak efekt jaki uzyskali jest piorunujący. To zmusza mnie do refleksji nad tym, że ta funkcja komiksu jest w jakiś sposób niewykorzystana, bo zazwyczaj gdy ktoś chwyta się tego typu tematów, popada w nieznośne uproszczenia, dydaktyzm i infantylizm, sprowadzając rolę takiej publikacji do pomocy naukowej dla gimnazjalistów. "Logikomiks" jest przeciwieństwem takiego podejścia i wszystko wskazuje na to, że twórców do pracy motywowała autentyczna pasja, a nie chęć łatwego zarobku.
Już sam prolog jest swoistym "vulgar display of power" i rozwiewa wszelkie obawy i wątpliwości co do siły wyrazu jaką dysponują. Autorzy wchodzą w historię jak w masło i upewniają nas, że rozumieją medium, nie boją się bawić formą i nie będą nam serwować lekturki uzupełniającej podręczniki szkolne. Co prawda nie do końca podoba mi się konwencja plastyczna, jaką prezentuje pracujący przy tym projekcie duet rysowników - ale w ostatecznym rozrachunku to tylko nieistotny szczegół, który szybko zaakceptowałem widząc, z jakiej klasy rzemieślnikami mam do czynienia. Nie chodzi już o to, że doskonale stosują wszelkie rozwiązania formalne, a o takie szczegóły, że gdy narracja głosi "prowadził mnie tam przez puste sale rozbrzmiewające echem", to potrafią za pomocą dwóch prostych sekwencji oddać znaczenie tego zdania. Dlatego też to, co ostatecznie najbardziej drażniło mnie w tym komiksie, to mnogość onomatopei - nie dlatego, że mam coś przeciwko nim, ale tutaj są one wyjątkowo brzydko zaprojektowane, a do tego uważam, że rysownicy przy odrobinie inwencji na pewno znakomicie poradziliby sobie bez nich.
Pewnie zaraz ktoś mi wytknie, że nie powinno się takich rzeczy pisać w recenzji, ale uczciwie przyznaję, że siadając do tego tekstu miałem wrażenie, że sprawa mnie przerasta. Jak nie popadając w nadęcie napisać o komiksie, który bardzo klarownie opowiada o trudnych sprawach? Nie jestem umysłem ścisłym czy nawet racjonalistą, a i logika nie jest moją najmocniejszą stroną - rozpatrywałem ten twór jako komiks, a w tych kategoriach jest dziełem znakomitym. W trakcie lektury, sprowokowany rozważaniami Wittgensteina na temat roli słowa w filozofii, zacząłem rewidować swój pogląd na temat komiksu jako formy komunikacji. Podejrzewam, że te tropy podkładane czytelnikom są świadomymi krokami twórców. To sprawia, że "Logikomiks" to album, który faktycznie możemy pokazać laikowi jako coś reprezentatywnego dla tej formy narracji. Ani go nie zniesmaczy, ani nie zostawi z wrażeniem infantylności, a na pewno zapozna z możliwościami medium, a może i skłoni do osobistych rozważań nie tylko na temat jego treści, ale też formy wyrazu jaką jest komiks.
Tym wszystkim, którzy pominęli "Logikomiks" myśląc, że będą mieli do czynienia z pozycją dydaktyczną, od razu śpieszę donieść, że popełnili błąd. Gdyby zrobić komiks o życiu, twórczości i myśli Charlesa Baudelaire'a, nikt nie ośmieliłby się nazwać tego dydaktyzmem. Porównanie Bertranda Russella - matematyka, filozofa, działacza społecznego - do Baudelaire'a jest zapewne dość ryzykowne, ale podoba mi się pewna analogia jaką tu znajduję - obaj wymienieni próbowali poszerzać granice poznania, opisać nieopisane i docierali do punktów niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Zastanawiające jest to, że tego typu próby - czy chodzi o duszę, umysł ludzki, czy matematykę - są jednakowo niebezpieczne i wiodą często do szaleństwa. Jednak twórcy nie nadużywają tego romantycznego obrazu geniusza. "Logikomiksowi" daleko do infantylnych tworów w rodzaju "Pięknego Umysłu". Poetyka opowieści, mimo pewnej dozy epickości, stroni od epatowania tanim efekciarstwem. Mimo kojarzonej z popkulturą formy powieści graficznej, ważna jest tu przede wszystkim myśl Russella, a nie granie na uczuciach czytelników, czy sprzyjanie masowym gustom.
Inną ważną postacią w opowiadanej historii jest Ludwig Wittgenstein - człowiek, który wychodząc z teorii opracowanych przez Russella - podważa je, lecz zarazem popycha filozofię i logikę dalej. Jego życiu i pracy przyjrzał się w jednym ze swoich ostatnich filmów Derek Jarman. Warto o tym wspomnieć - choćby po to, by stwierdzić, że komiks poradził sobie z tym zagadnieniem lepiej. Nie mam tu oczywiście na myśli wartości artystycznej, po prostu zaskakuje to, że forma i możliwości medium sprawdzają się idealnie przy historii, w której celem nadrzędnym jest przekazanie jakiejś idei. Jest taka scena w filmie "Truposz" Jima Jarmuscha, gdy Johnny Depp celuje z rewolweru do dwójki łowców nagród i mówi - "Jestem William Blake, a to moja poezja", a potem strzela. Twórcy "Logikomiksu" postąpili ze swym dziełem podobnie, jak Bill Blake z pistoletem - użyli go do wyrażania treści, które zazwyczaj nie są z nim kojarzone, a jednak efekt jaki uzyskali jest piorunujący. To zmusza mnie do refleksji nad tym, że ta funkcja komiksu jest w jakiś sposób niewykorzystana, bo zazwyczaj gdy ktoś chwyta się tego typu tematów, popada w nieznośne uproszczenia, dydaktyzm i infantylizm, sprowadzając rolę takiej publikacji do pomocy naukowej dla gimnazjalistów. "Logikomiks" jest przeciwieństwem takiego podejścia i wszystko wskazuje na to, że twórców do pracy motywowała autentyczna pasja, a nie chęć łatwego zarobku.
Już sam prolog jest swoistym "vulgar display of power" i rozwiewa wszelkie obawy i wątpliwości co do siły wyrazu jaką dysponują. Autorzy wchodzą w historię jak w masło i upewniają nas, że rozumieją medium, nie boją się bawić formą i nie będą nam serwować lekturki uzupełniającej podręczniki szkolne. Co prawda nie do końca podoba mi się konwencja plastyczna, jaką prezentuje pracujący przy tym projekcie duet rysowników - ale w ostatecznym rozrachunku to tylko nieistotny szczegół, który szybko zaakceptowałem widząc, z jakiej klasy rzemieślnikami mam do czynienia. Nie chodzi już o to, że doskonale stosują wszelkie rozwiązania formalne, a o takie szczegóły, że gdy narracja głosi "prowadził mnie tam przez puste sale rozbrzmiewające echem", to potrafią za pomocą dwóch prostych sekwencji oddać znaczenie tego zdania. Dlatego też to, co ostatecznie najbardziej drażniło mnie w tym komiksie, to mnogość onomatopei - nie dlatego, że mam coś przeciwko nim, ale tutaj są one wyjątkowo brzydko zaprojektowane, a do tego uważam, że rysownicy przy odrobinie inwencji na pewno znakomicie poradziliby sobie bez nich.
Pewnie zaraz ktoś mi wytknie, że nie powinno się takich rzeczy pisać w recenzji, ale uczciwie przyznaję, że siadając do tego tekstu miałem wrażenie, że sprawa mnie przerasta. Jak nie popadając w nadęcie napisać o komiksie, który bardzo klarownie opowiada o trudnych sprawach? Nie jestem umysłem ścisłym czy nawet racjonalistą, a i logika nie jest moją najmocniejszą stroną - rozpatrywałem ten twór jako komiks, a w tych kategoriach jest dziełem znakomitym. W trakcie lektury, sprowokowany rozważaniami Wittgensteina na temat roli słowa w filozofii, zacząłem rewidować swój pogląd na temat komiksu jako formy komunikacji. Podejrzewam, że te tropy podkładane czytelnikom są świadomymi krokami twórców. To sprawia, że "Logikomiks" to album, który faktycznie możemy pokazać laikowi jako coś reprezentatywnego dla tej formy narracji. Ani go nie zniesmaczy, ani nie zostawi z wrażeniem infantylności, a na pewno zapozna z możliwościami medium, a może i skłoni do osobistych rozważań nie tylko na temat jego treści, ale też formy wyrazu jaką jest komiks.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz