środa, 2 listopada 2011

#890 - Goon vol.5: Wicked Inclinations

Choć trzyczęściowa historia rozpadającego się Dr. Alloy'a (Vol. 4: "Virtue and the Grim Consequences Thereof") należy do najsłabszych z uniwersum Goona, Eric Powell niewątpliwie musiał polubić takie właśnie dłuższe, teoretycznie bardziej złożone opowiadania. Oto bowiem w piątym tomie przygód jego mafijnego goryla kolejne historie mimo, iż stanowią zamknięte całości, bez siebie nawzajem na dłuższą metę nie są w stanie funkcjonować. No dobra, część z nich jest, ale kluczowym elementem jest jeden, stale przewijający się wątek fabularny. Niezmiernie ważny nie tylko dla tego tomu, ale i dla całej serii.


Niedziwne więc, że jest to zbiór bardziej jednorodny od poprzednich. Oczywiście nie przeszkadza to autorowi, by dalej sięgać po różne gatunki i konwencje - od lovecraftowskiego horroru przez noir po monster movie - jednak każdy z elementów wynika bezpośrednio z poprzedniego. Innymi słowy nie ma tu już tyle miejsca na improwizacje. Nie, żeby całkiem ich miało zabraknąć, ale Powell wyjątkowo starał się tu chyba trzymać wyobraźnię na wodzy. I słusznie, bo efektem tego jest tom dużo równiejszy od poprzedniego. Nie ma tu wprawdzie żadnej perły, ale nie ma też historii zaniżającej poziom. Kupa dobrej roboty, nie mniej, nie więcej.

Trzon całości stanowi jej pierwsza część - utrzymana w poetyce koszmaru sennego historia wegetacji Buzzarda. Przypomnijmy: zbuntowany przeciwko narzuconej mu naturze padlinożercy zakopał się on pod jednym z "nawiedzonych drzew". Odmawiając sobie jakichkolwiek posiłków liczył na to, że może w ten sposób uda mu się w końcu umrzeć. Upragniona śmierć w jego wypadku nie wchodzi w rachubę, ale trwające niezliczoną ilość czasu ascetyczne cierpienie doprowadza jego umysł do ciągu wizji, w których przemieszcza się on w czasie i przestrzeni. Bynajmniej nie sam i - oczywiście - nie bez powodu.

Konsekwencje wspomnianych wizji będą ściśle związane z życiem zarówno Goona, jak i Kapłana Zombie, ale grzechem byłoby tu cokolwiek na ten temat zdradzać. Kolejnym historiom nieobce są przeróżne dygresje, a główny wątek tomu stale przeplata się z głównymi wątkami poszczególnych numerów - a to do Miasta zawita pewna potężna Cyganka, a to ponownym zagrożeniem stanie się pozbawione opieki doktora Alloy'a monstrum znane jako Lagarto Hombre. Nie mniej jednak tym, co nadaje rytmu całemu zbiorowi są przede wszystkim efekty działań Buzzarda.


Choć humoru nie brakuje, dominuje raczej ponura tonacja. Miejscami jest naprawdę mrocznie i makabrycznie, tym samym śmiało można stwierdzić, że to najbardziej "horrorowy" album serii. Cieszy fakt, że Powell wrócił do niejednoznacznego portretowania Goona - w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, tutaj jest nie nie tylko mięśniakiem o dobrym sercu, ale też bezlitosnym skurwielem. To przecież ten kontrast sprawiał wcześniej, iż postać ta była tak ciekawa. Coś podobnego - w mniejszym stopniu, ale jednak - spotyka też choćby Franky'ego czy otoczenie samego Kapłana Zombie. Cóż, Powell stawia tu wyraźny krok naprzód w rozwoju swojego komiksu. I bardzo dobrze. Wprawdzie nie obyło się bez pewnego zgrzytu na koniec, ale nie ma on nic wspólnego ze spadkiem formy. To po prostu rozwiązanie fabularne, które mi osobiście nie do końca podeszło, ale nie wątpię, że niejednej osobie może przypaść do gustu.

Po lekturze ostatniej z zeszytowych historii składających się na "Wicked Inclinations" otrzymujemy deser w postaci sześciu bardzo krótkich opowiastek narysowanych i napisanych przez różnych artystów (sam Powell spłodził dwa z tych scenariuszy). Są to takie zupełnie niezobowiązujące rzeczy - od ballady o Lagarto Hombre po ilustrację pewnej barowej bójki. Pozornie mają one za zadanie rozluźnienie atmosfery po wcześniejszych, mocno upiornych wydarzeniach zawartych w całym tomie (no dobra, ostatnia ze znajdujących się tu zeszytówek jest sympatyczniejsza od pozostałych). Ale mimo swojego czysto humorystycznego charakteru okazują się one nazbyt niegrzeczne - niektóre chyba tak bardzo, jak to tylko możliwe - aby faktycznie można było mówić o naprawdę lekkiej tonacji. Czym zresztą doskonale się w całość wpisują.

Brak komentarzy: