Po drugiej przerwie wznawia nadawanie Wywiadówka. Tomasz Kontny przy okazji doniesień o premierze nowego komiksowego "Wiedźmina" rozmawia ze scenarzystą tego projektu, Michałem Gałkiem. W pierwszej części wywiadu były redaktor "KKK" i założyciel pArt Studio odpowiada na standardowy zestaw pytań. Zapraszamy do lektury!
Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Michał Gałek: Przygoda zaczęła się, chyba tak jak u wszystkich, od klasyki. Komiksy w czasach PRLu były drukowane w takich nakładach, że wychować się bez nich było chyba niemożliwe. Rysowałem od niemowlęcych lat, pisałem od połowy podstawówki. Przeszedłem chyba wszystkie etapy fascynacji pisaniem: od opowiadań, przez wiersze, tłumaczenia tekstów piosenek, publicystykę (głównie komiksową). Otarłem się też o pisanie do gier, filmów oraz teatru.
Miałem szczęście uczęszczać do szkoły (XXI LO o profilu artystyczno-teatralnym w Krakowie), gdzie kultywowano szukanie własnego artystycznego środka wyrazu. Dlatego przez lata oprócz pisania i rysowania zajmowałem się teatrem (o różnych obliczach), tańcem nowoczesnym, rzeźbą czy pantomimą. Później nastał bolesny koniec tych beztroskich lat i odcinanie kolejnych gałęzi. W niektórych czułem, że nie mam już nic do powiedzenia, ale najczęściej po prostu czas nie pozwalał na takie rozdrabniane się. W konsekwencji dziś skupiam się niemal tylko i wyłącznie na pisaniu.
Lata pracy w KKK zaowocowały poznaniem ogromnej ilości rysowników i dość znikomej scenarzystów. Dlatego w pewnym momencie wyspecjalizowałem się w tym, do czego było najmniej chętnych. I tak jakoś zostało…
Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Fascynują mnie dzieła (z dowolnego medium), które fabularnie wymagają ogromnej ilości researchu w gałęzi, która albo jest kompletnie z innej bajki, albo wręcz zupełnie mnie nie interesuje. Coś, co dla mnie byłoby bardzo trudne do pisania, dlatego, że wyobrażam sobie ilość materiałów, którą musiałbym przyswoić. Przykładem jest tutaj np. serial "West Wing", którego akcja ma miejsce w Białym Domu. Dyplomacja i współczesna polityka amerykańska – za żadne pieniądze nie podjąłbym się takiego tematu! A serial jest super. Przykładów jest więcej, ale ten chyba najbardziej wyrazisty. Ponieważ od jakiegoś czasu siedzę w fabułach związanych z Drugą Wojną Światową, lubię być na bieżąco z polskimi propozycjami z tego gatunku. I jeśli polskie komiksy mnie rozczarowują, to np. serial "Czas honoru" mnie nieustanie mile zaskakuje. Wielkie ukłony dla twórców.
W ogóle seriale to temat rzeka. Oglądam ich w sezonie kilkanaście, a w przerwie nadrabiam jakiś stary. Staram się być na bieżąco z filmami, grami (komiksy i beletrystykę już odpuściłem), ale zdecydowanie najlepiej idzie mi z serialami.
Co do wzorów - pewnie jest ich wiele, mam zwyczaj pochłaniania wszystkich książek autora, którego coś mi się spodoba. Ostatnio tak mam z Andreasem Eschbachem, Williamem Dietrichem i Tomkiem Kołodziejczakiem ("Czarny Horyzont" polecam!) Ale z takich all-time favorites to na pewno F. Paul Wilson - niedoceniany u nas pisarz amerykański, znany głównie z horrorów. W Stanach pisze od lat serię thrillerów z elementami nadnaturalnymi o Repairman Jacku. Polecam!
Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Problem polega na tym, że komiksów czytam mało. Dlatego raczej nic by mi nie przyszło do głowy. Ostatnio w sumie tylko "Fantasy Komiks", a i to z mocnym poślizgiem. Dodatkowo, z biegiem czasu dramatycznie przewartościowuję rzeczy, które kiedyś mi leżały. Przez lata byłem fanem Marvela i amerykańskiego komiksu w ogóle, ale czy coś tam przetrwało próbę czasu? Chyba niewiele. No, "Preacher" na pewno.
Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Taki faktycznie scenariusz, a nie jakieś popierdółki do szuflady, to był „Wybrany”. Dwustronicowy dowcip o wampirze - pogromcy zła dla "KKK". Raczej słaby, ale zabawny jest fakt, że jako twórca komiksowy zadebiutowałem z nim w USA. Miało to związek z naszymi koneksjami z jakimś zapominanym już dziś (i jeśli chodzi o poziom, to skrajnie żenującym) zinem z USA. W Polsce ów wiekopomny komiks miała premierę (jak na tamte czasy przystało:)) dopiero chyba ze dwa lata później. Pierwszy scenariusz, który powstał pod innego rysownika to „Misja” dla Mariusza Zabdyra (początek wieloletniej wspólnej przygody), który nota bene wysłaliśmy do Łodzi. Bez jakiegokolwiek efektu :).
Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Nie, no, wiadomo. Intuicyjnie. Potem nabierałem (przynajmniej we własnym mniemaniu) wprawy pracując z rożnymi scenarzystami i rysownikami nad "KKK". Nauczyłem się wtedy kondensować ilość pomysłów na stronę, co pokutuje do dziś. Faktycznie zacząłem uczyć się konstrukcji fabularnej dopiero na studiach, z książek o pisaniu scenariuszy filmowych (m.in. Raymonda G. Frenshama "Jak napisać scenariusz?" – podobnie jak Edvin). Uznałem, że pisanie fabuły albumowej wymaga jakiegoś lepszego przygotowania. Przeczytałem wszystko, co było wtedy dostępne na rynku i próbowałem przenieść te zasady na pole komiksowe. Tak naprawdę wciąż się uczę czegoś nowego, może dlatego nadal mnie to kręci.
Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Czy są specyficzne, to nie wiem. Ale po latach eksperymentów znalazłem sposób, który się sprawdza i mi odpowiada. Dlatego używam go, niezależenie do tematu, czy rysownika. Zresztą scenariusz ma przenieść pewną informację dalej, więc format nie jest specjalnie ważny – byle był czytelny. Jeśli chodzi o sposób pracy, to bardzo rzadko siadam przed pustą kartką papieru i szukam pomysłu. Większość mojej pracy - takiego faktycznego pisania - to po prostu wklepywanie gotowych stron i kadrów. Nie ukrywam jednak, że czasem scenariusz sobie leci gdzie indziej, niż było w planie. Czasem na to pozwalam, czasem nie. Ale gdybym się sam nie zaskakiwał co jakiś czas, byłoby to strasznie nudne chyba.
Etapy. Nie zastanawiałem się nigdy, jak to działa, tak analitycznie, dopóki nie musiałem tłumaczyć całego procesu laikom. A zdarza się tak raz na jakiś czas, przy okazji warsztatów dla młodzieży związanych z "Epizodami z Auschwitz".
Najpierw jest pomysł. Może być szorstki, nieobrobiony. Potem jest research. Wtedy pomysł się uszczegóławia, koncepcja się weryfikuje, czasem zmienia. Żeby uporządkować strukturę, zawsze piszę streszczenie fabularne na jedną stronę. I dla wydawcy, i dla mnie jest to dobry sposób na zapoznanie się z ideą. Uczy też, co w fabule jest naprawdę ważne (to się mieści w tym streszczeniu), a co mniej. Potem jest konstrukcja fabularna – czyli podział na części składowe (akty – tak jak w filmie). Przeplatanie scen gadanych z akcją, dnia z nocą, wnętrza z plenerem itp., itd. Jak mi to wszystko trybi i z grubsza czuję, że mieści się w zadanej ilości stron, to robię podział na konkretne sceny i strony. Wtedy często uzupełniam to notatkami i luźnymi pomysłami. Wpycham na swoje miejsca pomysły na scenki drugoplanowe, punkty zwrotne, itp. W międzyczasie powstaje mniej lub bardziej precyzyjny opis pierwszo- i drugoplanowych postaci, co niezwykle pomaga w uwiarygodnieniu ich motywacji, zachowań. Czasem też pcha niektóre watki w inną stronę, niż na początku. Ale cóż, postacie są w fabule najważniejsze. Jak mam to wszystko, to jadę po kolei. Nigdy mi się chyba nie zdarzyło pisać od końca, czy od jakiejś sceny, która mi się podoba. Jadę od początku: Strona 01, kadr 1, czas – start. Rozplanowuję stronę na ilość kadrów (rzadko kiedy wychodzę poza 7) a potem piszę. Jeśli to scena akcji, zaczynam od didaskaliów. Wyobrażam sobie kluczowe kadry i staram się je połączyć w sposób, który, w moim mniemaniu, zapewnia łatwość w odbiorze łańcucha przyczynowo-skutkowego. Innymi słowy: stworzyć szkic narracji obrazkowej. Szkic, bo i tak to rysownik w finale zdecyduje, jak to pokazać. Ja muszę tylko unikać głupot, czyli nagromadzenia elementów ponad miarę. Jeśli natomiast jest to scena gadana, często piszę same dialogi, a dopiero później wymyślam do nich kadry. Na tym etapie nie wprowadzam żadnych korekt, patrzę tylko czy plan z grubsza jest wykonany i czy się mieszczę. Dopiero jak mam obraz całości i, co ważne, mam do tego dystans, to zaczynam rzeźnię. Wycinam wszystko, co mi się dubluje, źle brzmi, nie mieści się, i tak daleh.
Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Kiedy odkryłem, że w "EzA" # 1, bohaterowie chodzą po obozie i sobie żartują, uznałem, że to chyba jest jakiś wyznacznik mojego stylu. Mój scenariusz musi mieć humor, choćby śladowo. Nie musi być jak "Deduktorze" sitcomowy z punchlinem w co drugiej kwestii, może być lekki, drugoplanowy, ale musi. Marcin Nowakowski (któremu zawsze śle do wglądu moje nowe wypociny) czytając kiedyś jakiś mój dialog powiedział, że z zamkniętymi oczami poznałby, że to ja pisałem. Czyli, że jakiś te cechy gdzieś tam są. Ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o czym mówił :)
Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Tak jak już pisałem, po etapie eksperymentów i wpieprzania się na nie swoją działkę, wypracowałem własny sposób. Ponieważ sam rysuję (a właściwie rysowałem) zawsze pamiętam o wizualnych aspektach strony. Myślę, że dzięki temu jest mi łatwiej zdecydować, co jest możliwe do narysowania, a co mniej. Jeśli rysownik ma co do tego wątpliwości mogę zrobić (i czasami robię) layout strony. Tylko, że od dłuższego już czasu wyznaję zasadę: scenarzysta jest od tekstów, a rysownik od rysunków. Więc staram się nie mieszać do pracy kolegi. Moje dążenie do perfekcji prowadziło kiedyś do starć z rysownikiem, ale teraz absolutnie nie obrażam się, jeśli on oleje didaskalia i zrobi sobie po swojemu. Niech mnie zaskoczy!
Z drugiej strony są rysownicy, którzy przygotują plansze tylko na podstawie precyzyjnego opisu. Jeśli im podam ilość kadrów i zasugeruję ujęcia, to się będą tego trzymać. Dlatego moje scenariusze najczęściej przepełnione są informacjami. Niech sobie rysownik (w zależności od charakteru) sam zdecyduje, co z tym zrobić. Poza tym ja od lat pracuję z tymi samymi ludźmi. Dlatego mam duże zaufanie do tego, co robią. Często rozumiemy się bez słów, bo pewne rozwiązania, czy kadry omawiamy wcześniej na żywo. Więc scenariusz jest raczej uporządkowaniem notatek niż sztywną wytyczną.
Czasem też jest tak, że przy danym projekcie (tak jest w "Epizodach" i po części w "Wiedźminie") pracuję jako ktoś w rodzaju supervisora albo art directora, który odpowiada przed wydawcą za finałowy efekt komiksu. Wtedy siłą rzeczy, wychodzę poza działkę scenarzysty i staram się kolegom pomóc, jak umiem.
Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Jestem jak Hannibal Smith, muszę mieć plan! Dla mnie pisanie scenariuszy, to jest rozwiązywanie problemów. Mam pomysł, ale jest problem, jak go "sprzedać". Wiem, jak go sprzedać, ale się nie mieści. Mieści się, ale jest przegadany. Nie jest przegadany, ale… i tak dalej. Kiedy pracuję nad scenariuszem z innym scenarzystą (kiedyś dużo pisałem z Wojtkiem Franzblau) albo rysownikiem (np. z Mariuszem Zabdyrem fabułę zawsze tworzymy wspólnie), to mój udział w pracy często sprowadza się do zadawania trudnych pytań. Staram się panować nad konsekwencją wydarzeń i wyjaśnieniem wszystkich wątków. Kiedy jadę solo, to najczęściej żyję scenariuszem non stop. Cały czas mielę pomysły, najdrobniejsza rzecz mnie inspiruje. Wracam z rozwiązaniem problemu z zakupów, z siłowni, spod prysznica… bo cały czas mam to w głowie. A jak problem się rozwiązuje, to już się samo pisze.
Poza tym niezwykle ważne jest, że tak naprawdę to rysownik ma zawsze rację i to on ma pierwszeństwo. Dlatego często w samym zarysie fabuły szukam elementów, które są atrakcyjne dla danego rysownika. Np. Arek Klimek lubi gołe baby (kto nie lubi!), Tomek Jędrzejowski (gdy jeszcze miał czas na komiksy) giwery. Scenariusz dla Marcina Nowakowskiego (z którym pracujemy na odległość) często przypomina czat z gg, bo ja tam wrzucam jakieś dowcipy, on mi na nie odpisuje w tym samym pliku i tak dalej. Scenariusz dla Mariusza Zabdyra w scenach akcji ma opis w stylu: "Napieprzają się przez 4 strony, wymyśl se jak" Bo wiem, że on i tak zrobi to po swojemu.
Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Nie ma złych rozwiązań, są tylko źli scenarzyści. Komiks to medium, które często bazuje na kalkach, trzeba po prostu szukać sposobu, jak coś zrobić inaczej, lepiej. Kalka ma zresztą ten plus, że pozwala szybko wprowadzić czytelnika w dany świat. A komiks ma przecież skrótowość wpisaną w definicję. Często podchodzę do nowego tematu z nastawieniem "widziałem już coś podobnego, ale jak się zepnę, to zrobię to lepiej". Niezależnie od tego czy piszę o wiedźminie, czy o Auschwitz, zawsze najpierw czytam i oglądam wszystko na zadany temat. Szukam pomysłów fajnych i próbuję je przebić, szukam pomysłów złych i analizuję, dlaczego nie trybią.
Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
To też jest kwestia wprawy chyba. I presji, bo scenarzyści to lenie (tylko rysownicy są tutaj lepsi). Ekstremalnie szybko pisałem "EzA" #4. 32 strony od zera w 3 tygodnie. Takie były terminy. A ja równocześnie miałem w domu remont. W efekcie potem większość dialogów musiałem napisać od nowa. Zresztą najczęściej właśnie temu poświęcam korekty. Dialogom. Ponieważ często pracuję jako agent dla rysowników, mam defaultowo zainstalowaną opcję obrony praw rysownika. Rysownik poświęca kupę czasu na pracę nad stroną i trzeba to uszanować. Jak coś narysuje, to już koniec - tak ma zostać. A jak nie, to podnoszę stawki. Dlatego jako scenarzysta ekstremalnie rzadko wpieprzam się w gotowe plansze. Dialogi, to co innego, potrafię je szlifować przed samym oddaniem do druku.
Często tempo potrafi nadać też zajawka (no i, nie ukrywajmy - wolny czas). Komiks o wiedźminie powstał (z przerwami, to fakt), ale łącznie w niecałe 2 miesiące. A to jest właściwie pełnometrażowy album (46 stron). Oczywiście później tam sporo przerabiałem, ale i tak poszło szybko. Tyle, że równocześnie kolejny raz przechodziłem grę, słuchałem audiobooków z sagą, byłem świeżo po serialu i komiksie. Wtedy jest łatwiej.
Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
W sumie to muszę przyznać, że jeszcze tego nie uświadczyłem. Leń - tak, brak czasu - ustawicznie. Czasem jak jest zły dzień, to po prostu robię porządki. Poprawiam literówki, dłubię w strukturze, coś tam sobie czyszczę. Łatwiej jest jak mam akurat inne zajęcia, wtedy sobie po prostu żongluję rożnymi pracami. Ale jak mam np. cały dzień dla siebie (żona w pracy do późna), to jestem wobec siebie bezlitosny. Godzina pracy, godzina luzu - i tak od rana do północy. W efekcie przy okazji „Wiedźmina” chyba pobiłem jakiś życiowy rekord: 7 stron w jeden dzień. Ale w sumie to były sceny akcji, więc to nie sztuka.
Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Tak się do tej pory złożyło, że rzadko kiedy byłem w sytuacji, że musiałem coś poprawiać, bo mi ktoś kazał. Kiedy robię rzeczy autorskie, to korekty powstają w ogniu walki ze stronami, w porozumieniu z rysownikiem. W przypadku zleconych prac, jak seria „Epizody z Auschwitz”, też udaje mi się najczęściej wynegocjować wolną rękę. Tam głównie się bawimy w finale z dialogami, albo korektą historyczną. Wszyscy wychodzą z założenia, że ja jednak wiem, co robię, a ja ich nie wyprowadzam z błędu. Przyznaję, że tylko raz miałem sajgon przy tej serii, przy okazji, wspominanego już "EzA" #4, gdzie pierwszą wersję scenariusza zmasakrował mi konsultant historyczny. Przeceniłem po prostu swoją wiedzę. W trzecim było trochę spięć z cenzurą. Ale w przypadku poprzednich albumów po pierwsze było łatwiej, a po drugiego nie było nikogo, kto by coś chciał podważać (w sensie coś dużego, bo drobiazgów zawsze jest mnóstwo). W tym czwartym, temat był na tyle złożony, a Igor okazał się na tyle wysokiej klasy specem, że trochę się kłóciliśmy. W efekcie powstał (moi zdaniem) najlepszy scenar w serii.
W przypadku "Wiedźmina" paradoksalnie korekty były bardzo podobne do tych z "EzA". No bo w obu przypadkach jest jakaś historia, chronologia wydarzeń, stosunki między bohaterami. Jakiś reguły świata, do których trzeba się dopasować. Nie ma to większego znaczenia czy jest to świat fantasy, czy realia historyczne.
No, i jak wspomniałem, dialogi często poprawiam do końca. Coś mi nie brzmi, coś jest za długie, albo wręcz mi się źle słowa układają w dymku (bo czasem je składam). To są zmiany, których raczej nikt nie zauważa i nie rozumie. Ale czasem muszę.
Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Jakiej kariery, come on! Kariera to słowo, które raczej pasuje do aktora, czy muzyka, a nie twórcy komiksowego. Szczególnie w Polsce.
Ale w sumie to chyba najmilej wspominam dwa wydarzenia związane z Festiwalem Angouleme 2009. Przed wyjazdem przygotowywałem portfolio z projektem dla francuskiego wydawcy i musiałem napisać notkę o sobie. Długo kombinowałem, co tam napisać, żeby ten wydawca czuł, że nie jestem świeżak i mam jakieś tam doświadczenie w branży. No, ale przecież on nie kuma nawet jednego tytułu, w którym maczałem palce! No to stwierdziłem, że może inaczej. I zacząłem kompilować zestaw swoich publikacji, żeby policzyć, ile miałem stron opublikowanych "w karierze". Nie napisanych, ale takich wydanych, normalnie, na papierze. Piekielnie się zdziwiłem, gdy odkryłem, że jest tego dobrze ponad 500 stron! Cała ta matematyka wiele nam wtedy we Francji nie pomogła, ale podbudowałem się na pewno! Druga historia jest z nią bezpośrednio związana, a miała miejsce na samym festiwalu, gdy poznałem Marzenę Sowę. W czasie rozmowy, pokazuje jej to portfolio i sobie gadamy o tym i owym. A ona nagle: "Ale to ile ty lat robisz te komiksy?". A ja: "No, nie wiem, tak z dziesięć" A ona: "Niemożliwe! Przecież ty jesteś taki młody!".
Jakie masz plany na przyszłość?
Hmm… Bardzo nie lubię mówić o planach, bo czasem się nie sprawdzają, a informacja już poszła. Więc może powiem, to co mogę na pewno. Z każdym z rysowników z pArt Studio pracuję nad jakimś albumem. Są to prace na rożnym etapie zaawansowania, ale mam mocny plan przez najbliższe pół roku nadrobić zaległości.
W marcu 2011 powinien wyjść "EzA" #4 pod tytułem "Nosiciele tajemnicy". Oprócz tego nasz wydawca - K&L Press, dzięki sukcesowi dotychczasowych komiksów, ma plany na ofensywę wydawniczą, której fundamenty zaczniemy kłaść w tym roku. Plan przewiduje przygotowanie kilku (minimum czterech) scenariuszy, które "mają się napisać" w 2011 roku. Trzeba będzie też rozplanować ich produkcję na następne kilka lat (to też moja działka). Co więcej, zobaczymy… mam masę innych obowiązków, więc trudno mi wybiegać do przodu za bardzo.
Między innymi nawiguję projekt rozszerzonej edycji podręcznika do rysunku, którego jest współautorem. Jak się uda, we wrześniu będzie gotowy. Dla tych, których temat interesuje polecam stronę gdzie będziemy na bieżąco informować o postępach (i co najważniejsze, pokazywać nowe rysunki).
Aha no i last but not least komiks "Wiedźmin: Racja stanu", którego pierwsza część ma pojawić się w kwietniu. Ja, Arek Klimek, który rysuje i Łukasz Poller, który koloruje, daliśmy z siebie wszystko. Mam nadzieję, że finałowy efekt wam się spodoba.
2 komentarze:
Nie obraziłbym się jakby powstała jeszcze kiedyś jakaś Alma.
Prześlij komentarz