Pewnie nie tylko ja z rozrzewnieniem wspominam czasy gumy Turbo, kaset VHS z trzeciorzędnymi filmami akcji i epokę pierwszych elektronicznych zabawek. Cudowne lata dziewięćdziesiąte, w których po szarudze ludowej demokracji, do Polski zawitały zakazane produkty wprost z ojczyzny kapitalizmu. Wśród nich były także komiksy, które można było znaleźć co miesiąc, prawie w każdym kiosku. Kolorowe zeszyty z logiem wydawnictwa TM-Semic na okładce dostarczały odpowiednią dawkę niesamowitości i eskapizmu dla spragnionych popkultury czytelników.
Niestety, u progu nowego tysiąclecia te komiksy zniknęły. Popyt na przygody ubranych w kolorowe kostiumy superherosów ratujących w każdym numerze swoje miasto przed złowieszczymi superłotrami zmalał właściwie do zera. Niektórzy czytelnicy wyrośli ze swojej infantylnej fascynacji, inni szukali nieco dojrzalszych pozycji, ale już nie w kioskach, tylko najpierw w drugim obiegu, a potem w księgarniach i sklepach specjalistycznych. Popularne zeszytówki zniknęły z pola widzenia przeciętnego czytelnika, a lata dziewięćdziesiąte zaczęły uchodzić za mityczny złoty wiek rodzimego rynku, gdy komiksy były tanie i szeroko dostępne.
Pisząc o "Konstrukcie" nie sposób nie wspomnieć chociaż o ambarasie towarzyszącym intensywnej akcji reklamowej zaordynowanej przez Jakuba Kiyuca, autora i wydawcy komiksu. Machina promocyjna mocno spolaryzowała środowisko. Na premierową serię Czarnej Materii czekało się z zapartym tchem i z dobrym słowem za pazuchą albo "zionęło się nienawiścią", szykując pełne jadu repliki, ewentualnie zadowalając się wyniosłym desinteressment. Szkoda tylko, że spierając się o sensowność całego przedsięwzięcia, wytykając nieznajomość rodzimych warunków, brakło już sił i chęci na dyskusję o samym utworze, o tym czy jest dobry, czy też nie.
Jakub Kiyuc tylko formatem wpisuje się w semikowe tradycje – pod każdym innym względem jego pracy bardzo daleko od schematycznych opowiastek, o ubranych w kolorowe kostiumy superherosach. "Konstrukt" to nie jest przystępne i lekkostrawne czytadło na kibelek, o którym zapomina się tuż po zakończonej lekturze, tylko komiks trudny, wręcz odpychający w odbiorze. Skonsternowany czytelnik zostaje wrzucony w środek akcji, czy raczej dostaje kłębek splątanych wątków (dwóch? trzech?), wypełniony niedomówieniami, odwołaniami do nie przedstawionych wydarzeń. Nie wiem zupełnie gdzie panowie Stix, Aumbach i "mięsna kobieta-potwór" się znajdują, kim są, co ich łączy. Trudno przezwyciężyć hermetyzm "Konstruktu", tym bardziej, że komiks napisany jest dość topornie. Narracji brakuje lekkości, przydługie dialogi trącą grafomanią i gruncie rzeczy niewiele z nich wynika. Raczej pogłębiają poczucie zagubienia, niż cokolwiek wyjaśniają. Oprawa wizualna jest na tyle specyficzna, że trzeba się często zastanawiać, co przedstawiają rysunki. Nie do końca wierzę w celowość tego zabiegu, który mocno utrudnia płynną lekturę. Wydaje mi się raczej, że to zwyczajne niechlujstwo, spowodowane pośpiechem przy realizacji i brakiem wprawy autora. Ratowanie grafiki porównaniami do Teda McKeevera czy Mike'a Mignoli, do których Kiyucowi jeszcze bardzo daleko, uważam za spore nadużycie.
W utworze postawiono na tajemnicę, majaczącą gdzieś na horyzoncie fabuły. To zagadka ma przyciągać i podtrzymywać zainteresowanie czytelnicze, a nie kolejne perypetie bohaterów. To bardzo ryzykowny ruch pod względem rynkowym i obawiam się, że nie niekoniecznie może spotkać się z aprobatą "przeciętnego czytelnika". A w takiego, jak sądzę, "Konstrukt" ze swoim nakładem celuje. Chce wierzyć, że fabuła skonstruowana jest z matematyczną precyzją. Po skończonej lekturze wszystkie kawałki trafią na swoje miejsce, tworząc spójny i satysfakcjonujący obraz. Chyba, że stawką w grze Jakuba Kiyuca jest coś innego. Tak czy siak – zobaczymy jak długo można grać ową tajemnicą i trzymać odbiorcę w niepewności.
1 komentarz:
Jak dlugo? Odpowiedz brzmi: Do polowy drugiego numeru.
Prześlij komentarz