poniedziałek, 1 listopada 2010

#601 - Strange vol.2

Dość dawno na Kolorowych Zeszytach nie gościliśmy żadnego czysto superbohaterskiego tytułu. Na szczęście z odsieczą przybywa Michał "Misiael" Ochnik z tekstem traktującym o marvelowskim Mistrzu Sztuk Magicznych, doktorze Stephenie Strange'u i jego związkach z zupełnie innym doktorem... Zapraszamy do lektury!
Kiedy scenarzysta z Wielkiej Brytanii bierze się za pisanie utworu o postaci noszącej miano "Doktora" skutek może być tylko jeden. Tak, tak – Mark Waid (którego fanom komiksu przedstawiać, mam nadzieję, nie trzeba) w czteroczęściowej mini-serii swojego autorstwa złożył hołd najpopularniejszemu angielskiemu serialowi science-fiction. Ale po kolei.

We wszechświecie Marvela magia nigdy nie odgrywała większej roli. Scenarzyści jakoś unikali zaklęć i pentagramów na rzecz zmutowanych pająków i kosmicznych artefaktów. Ten stan rzeczy starał się zmienić Brian Michael Bendis, który w swojej flagowej serii "New Avengers" umieścił Stephena Strange'a, najważniejszą i najbardziej rozpoznawalną personę magicznego zakątka uniwersum. Swoistym punktem zwrotnym i zmianą wieloletniego status quo tej postaci było pozbawianie jej tytułu Mistrza Sztuk Magicznych (Sorcerer Superme). Strange stracił większą część swoich nadprzyrodzonych zdolności, a jego miejsce na stanowisku naczelnego maga zajął Doctor Voodoo. Mini-seria "Strange v2" opowiada o losach Stephena po tych wydarzeniach.

Jak już wspomniałem, komiks pełnymi garściami czerpie z bogatej tradycji serialu "Doctor Who". Fani brytyjskiej produkcji bez trudu zauważą istne zatrzęsienie bliźniaczych niemal motywów i subtelnych, choć jednoznacznych nawiązań. Podobna jest też konstrukcja każdego "odcinka", pewna zamierzona kiczowatość, niesamowite wręcz tempo akcji czy choćby fakt, że Doctor już na samym początku wchodzi w komitywę z pewną zadziorną młodą damą nazwiskiem Casey Kinmont, która towarzyszy mu w kolejnych przygodach. Tak też duetowi Casey-Stephen na zaledwie stu stronach komiksu udaje się powstrzymać inwazję demonów na boisko baseballowe, obłaskawić strażnika pustego wymiaru, którego swoim zachowaniem rozwścieczyła Casey oraz zapobiec magicznemu kryzysowi na światową skalę. W międzyczasie wpadają też na demoniczne wybory małej miss, gdzie mamy okazję poznać starego kumpla Stephena, przypominającego disnejowską Bestię Laroximousa Boneflayera (dla przyjaciół Larry'ego). Wszystko to ze skrzącym się w dialogach humorem, doskonałym zbilansowaniem wszystkich elementów fabuły i kosmicznymi wręcz pomysłami. Strzałem w dziesiątkę okazało się pokazanie innego Stephena Strange'a, już nie potężnego maga jednym ruchem warg niszczącego wrogie siły, a pogodzonego – choć nie do końca – ze stratą mocy mężczyznę, który mimo wszystko wciąż stara się czynić dobro. Nie sposób nie wspomnieć też o tym, że pozbawiony tytułu Mistrza Sztuk Magicznych Strange może się w końcu ubierać jak człowiek, z czego zresztą skwapliwie korzysta zamieniając obciachową czerwoną pelerynę na granatową koszulę pod czarny garnitur (bez krawata). Nie muszę chyba dodawać, że taka zmiana image'u zdecydowanie wyszła mu na dobre.
Odpowiedzialna za warstwę graficzną hiszpańska artystka Emma Rios wykonała kawał dobrej roboty. Kreska jest bardzo dynamiczna, postaci zaprojektowane z pomysłem i starannie narysowane. Rozmaitym maszkarom z Piekła rodem też w większości przypadków nie mam nic do zarzucenia – większość demonicznych kreacji Emmy Rios określiłbym mianem Cthulhu po amfetaminie. Powinno więc być strasznie, ale w tym momencie do akcji wkracza kolorystka Christina Strain (po dwóch numerach zmieniona przez Vala Staplesa), która obdarzyła komiks ciepłymi, nasyconymi kolorami, co podkreśla nie do końca poważną konwencję komiksu i sprawia, że ogląda się go z prawdziwą przyjemnością.

I żal jedynie, że "Strange v2" nie zmienił się w ongoing, co szefostwo Marvela obiecywało w przypadku dobrych wyników sprzedaży. Otwarte zakończenie tej mini byłoby doskonałym punktem wyjścia dla dalszej fabuły. Możliwe, że do niskiej popularności tytułu przyczyniły się wyjątkowo szkaradne, szaro-bure okładki duetu Tomm Coker-Daniel Freedman, które kompletnie nie przystają do zawartości i skutecznie zniechęcają do zapoznania się z komiksem. Szkoda, naprawdę szkoda. Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś kiedyś podejmie zarzucone przez Waida wątki, bo ta historia kończy się zdecydowanie zbyt szybko i pozostawia po sobie wiadra niewykorzystanego potencjału. Tymczasem wszystkim fanom dobrego rozrywkowego komiksu i fabuł w stylu wielokrotnie przywoływanego w tej recenzji "Doctora Who" z czystym sumieniem polecam "Strange v2".

15 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"We wszechświecie Marvela magia nigdy nie odgrywała większej roli."

???

Autorowi recenzji wypada polecić lekturę m.in. wszystkich serii z udziałem Ghost Ridera oraz Hellstorma.

Misiael pisze...

Drogi Anonimie (Zosiu?), czy wg Ciebie historie zawarte w wymienionych przez ciebie seriach wpłynęły w jakiś znaczący sposób na całokształt uniwersum w stopniu choćby zbliżonym do tego, co działo się w i po - dajmy na to - "Avengers: Disassembled" czy "World War Hulk"? Magia zawsze była gdzieś tam na uboczu, głównie uosabiana przez Stephena Strange'a właśnie. Trudno mi przypomnieć sobie, by magia w jakiś znaczący sposób zmieniła status quo w 616. Na bardzo upartego można za taką zmianę wziąć interwencję Mephista w życie Petera Parkera (OMD). Poza tym nic nie przychodzi mi do głowy.

Anonimowy pisze...

Wydaje mi się, że można podciągnąć pod wpływ magii właśnie Avengers Disassembled i potem House of M. Scarlet Witch (to witch troche zobowiązuje ;)) jest niby mutantką ale jej moce opierają się na manipulowaniem magią chaosu. xD A...i ten anonim to nie ta domniemana Zosia.

Anonimowy pisze...

Zosia to moc cichego kolektywu

Anonimowy pisze...

Na tym serwisie z rozbrajającą łatwością generalizuje się osoby chętne do wypowiedzi. Nawiązując do wcześniejszej wypowidzi o seriach z udziałem Ghost Ridera i Hellstorma proponuję dodać do tego również wszystkich tzw. "Synów Nocy" (m.in. Blace z kolegami oraz Morbius) a także ich naczelną oponentkę Lilith. Chętnych wypada odesłać do opublikowanego na łamach "Mega Marvel" crossu z ich udziałem. Przy tej okazji wypada nadmienić, że swego czasu jedną z interpretacji pochodzenia mocy bóstw Asgardu była właśnie magia. Już od wczesnych wystepów Thora na łamach "Yourney Into Mystery" odgrywała ona co najmniej istotną rolę. Takich przykłądów można by zresztą mnożyć znacznie więcej.

Kuba Oleksak pisze...

Ja bym jednak rozróżnił dwie, wg mnie odrębne sprawy.

W Marvelu Srebrnej Ery było sporo magii, podobnie jak i historii szpiegowskich, horrorów, nawet rzeczy obyczajowych (sławne "poradniki" komiksowe dla kobiet).

Kiedy uniwersum Domu Pomysłów coraz bardziej unifikowała się w nurcie superhero, coś trzeba było z tymi nie do końca pasującymi elementami zrobić. W latach 80-tych i 90-tych "Synowie Nocy" odnaleźli się w swojej niszy i całkiem nieźle sobie radzili. Ale większego wpływu na całość uniwersum nie mieli. Jakiś Ghost Rider brał udział w "Secret Wars"? Nie pomnę, ale chyba nie.

Teraz, od jakichś piętnastu lat magia w uniwersum Marvela pojawiała się incydentalnie (właśnie OMD, właśnie Scarlet Witch), jest na uboczu wielkich eventów, podobnie, jak i mutanci, którym dobrze jest we własnym sosie.

Anonimowy pisze...

Marvel nigdy nie miał większych problemów z unifikacją, bo zasadnicze zręby tego universum ukształtowano w latach 60ych. Stąd nie było czegoś takiego jak "Kryzys" w DC i swoistej "renowacji" kontinnum a przy tym nie pasujących elementów. Całość z mniejszym lub większym powodzeniem koegzystuje po dzień dzisiejszy. "Secret Wars" ominęło GR z tego względu, że akurat niedługo przed rokiem 1985 Johnny Blaze stracił na popularności, a Danny'ego Ketcha nie było wówczas w planach. W chwili gdy już się objawił pełno go było niemal w każdym tytule Marvela - co zresztą znalazło swój przejaw również w komiksach TM-Semic. Podobnie z Doktorem Strange. Co do crossów to wypada wspomnieć taki tam "drobny" incydent jak "Inferno" oraz "Fall of the Mutants" które znalazły swój przejaw nie tylko w całkiem licznych miesięcznikach z mutantami ale tez seriach takich jak "Daredevil" i "Spider-Man" - ale to w końcu "incydenty"...

Kuba Oleksak pisze...

Odkładając na bok na bok tą historię - gdzie magia Marvela jest teraz? Kiedy każda "rodzina" dostałą jakichś event (mutanci mieli "SC", gamma miała "WWHuls", ulica dostała "Shadowland", a bogowie "Chaos War"), co dostała magia? Jedną historyjkę z "Avengers"? Co z tą zapowiadaną od kiedy pamiętam "Unholy Wars"?

Fakt, faktem, jest tak jak piszę Michał.

Anonimowy pisze...

"Fakt jest zawsze głupi" jak mawiał pewien osobnik, któremu ubzdurało się, że jest polskim szlachcicem. Ale to tak zupełnie na marginesie :)

Jeszcze raz pozwolę sobie z zacytować autora recenzji -
"We wszechświecie Marvela magia nigdy nie odgrywała większej roli." - kładąc nacisk na słowo "NIGDY". Nie wiem gdzie magia Marvela jest teraz, bo nie śledzę obecnych publikacji tego wydawcy. Zresztą nigdy nie był to mój ulubiony "wszechświat". Natomiast z pobieżnych lektur co poniektórych dawnych serii mogę jednak wnioskować, że magii było tam całkiem sporo. Osobnicy pokroju Dr Druida Wróżki Webb (polski "Spider-Man" 2/1990) czy Agathy Harkness nie raz dawali o sobie znać wywołując nie mało szumu w seriach takich "Defenders" czy "Avengers". Nawet postać z pozoru wyzbyta magii jak Daredevil miała okazję ścierać się m.in. z Mephisto. A i oponentów Thora takich jak Loki czy Enchantress również nie sposób zbagatelizować. Dodam do tego jeszcze serie "Excalibur" gdzie nie raz dało się odczuć posmak magii. Mało? Zapraszam do lektury "Mega Marvel" nr 3/1995.

Anonimowy pisze...

http://en.wikipedia.org/wiki/Category:Fictional_characters_in_Marvel_Comics_who_use_magic

Trochę się tałatajstwa używającego magii jednak nazbierało :)

Misiael pisze...

Chwila moment, bo się zaraz wszyscy pogubimy.

Ja osobiście z puli magii wyłączam bogów i twory bogopodobne (połączone z mitologiami, demony etc.). Ghost Ridera, Mephista i jego rodzinki też zaliczam do powyższej grupki. Co więc zostaje? Strange, Wanda z Avengers, Nico z Runaways, Wiccan z Young Avengers, Magik z (teraz chyba) New Mutants, kilku pomniejszych kuglarzy - właściwie poza Stefkiem same przyprawy do dań głównych. Do tej pory nie zaistniała jakaś stosunkowo zwarta nisza, w której magicy mogliby się poruszać na wzór mutantów czy gamma rodzinki. Szkoda, bo naprawdę chętnie zobaczyłbym przywoływany już przez Kubę (i wielokrotnie zapowiadany przez Dom Pomysłów) magiczny event "Unholy War". Myślę, że stosunkowo niedługo się go doczekamy - mam wrażenie, że Bendis w najnowszych New Avengers kładzie grunt pod większą historię.

Anonimowy pisze...

Pójdźmy zatem na całość i wywalmy też Strange'a. W końcu stracił "doktorat" więc co z niego za magik. A i zawarta w recenzji teza łatwiej się wybroni. Pytanie tylko czy aby na pewno tędy droga...

Anonimowy pisze...

Jeszcze co do crossów, które wpłynęły na całokształt uniwersum Marvela - do poczytania w wolnej chwili:

http://www.kzet.pl/2002_04/inferno1.html

Misiael pisze...

@Pójdźmy zatem na całość i wywalmy też Strange'a. W końcu stracił "doktorat" więc co z niego za magik.

Ale poza tym, w domu wszyscy zdrowi?

Wydzielenie bosko-demonicznego modułu uniwersum Marvela ma swój sens, bo jest to w miarę zwarta brygada mająca własny hymn, barwy bojowe i własne eventy (ostatnio Chaos War).

@Inferno

To akurat był rdzennie mutanci cross, więc jakby fail. ;]

Anonimowy pisze...

"To akurat był rdzennie mutanci cross, więc jakby fail. ;]

Nie bardzo. Miał ogromny wpływ na ogrom uniwersum spoza "poletka" mutantów. Np. przeistoczenie Hobgoblina w autentycznego demona wynikło właśnie wówczas, a jak wiadomo było to dla dość istotnego w skali Marvela pod-uniwersum Spider-Mana postać znacząca. Ponadto konotacje dało się odnaleźć w tytułach związanych z Mścicielami, również istotnym dla całości realiów "Domu Pomysłów".

Domniemany moduł bosko-demoniczny to koncept ciekawy choć funkcjonujący jedynie w Twojej wyobraźni. Nie twórzmy zbędnych bytów jedynie dla wybronienia chybionej tezy. Nie dostrzegam takich ograniczeń co najmniej do momentu Chapter Eleven, a i z późniejszych pobieżnych lektur mniemam, że nic takiego nie ma miejsca. Rozumiem, że w myśl Twej teorii posługujący się magią Dormammu nie "załapuje" się do sfery magicznej bo jest demonem. Komu zatem parać się magią jak nie demonom i bytom interpretowanym jako bóstwa...