Edvin Volinski scenarzysta zakrojonego na szeroką skalę cyklu science-fiction "Bicosomosis" jest kolejnym bohaterem Wywiadówki. W pierwszej rundzie pytań opowiada Tomkowi Kontnemu o swoim tajnym słodkim sposobie na twórczą niemoc, zdradza nieco ze swojego pisarskiego warsztatu i snuje trochę planów na przyszłość. Zapraszamy do lektury!
Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem?
Edvin Wolinski: Gdy miałem z 8 lat, mój ojciec wpadł na pomysł, aby skupować dla mnie komiksy od kolegów z fabryki. Uwielbiałem je czytać, tudzież przeglądać - trafiały mi się różne rodzynki, np. wersje greckojęzyczne. Potem stary dał nogę, więc na jakiś czas przerzuciłem się na książki, które zbierała matka.
Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Zacząłem od filmowego. Napisałem "Entirum" opowiadający o pewnym łowcy kolodonów, który zostaje wciągnięty w pewną wojnę, której początkiem jest Wielka Bitwa o Altomerrę. Wysłałem go na dwa konkursy do Stanów. Scenariusz był słabo napisany, ale historia ciekawa. Doszlifowałem to i owo i spróbowałem sił w komiksie. Seria o emnichach jest wstępem do "Entirum".
Ze mną jest tak, że jestem scenarzystą jednego świata. Mam też inne pomysły nie związane z s-f, ale obecnie zajmuje się tylko "Biocosmosis". Na inne tematy nie starcza mi czasu. A teatr nie bardzo się nadaje na "Biocosmosis". Poza tym nie mam zbyt dużej styczności z tą dziedziną sztuki. Chociaż zawsze preferowałem dramat pomiędzy pozycjami lektury szkolnej.
Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Jeśli już jesteśmy przy dramacie, to sam się zdziwiłem, jakie wrażenie zrobiła na mnie Antygona. A bałem się, jak przez to przebrnę. Koledzy niepotrzebnie mnie straszyli.
Generalnie nie lubię takich pytań. Wpływ na mnie ma samo życie. Raczej pamiętam pomysły, klimaty, historie, niż konkretne tytuły czy nazwiska. Wszystko mi się jakoś tak miksuje i układa w abstrakcyjne struktury. Jeśli napiszę o kimś, kogo czytałem niedawno, to pominę coś, co czytałem w podstawówce, np. "Pilota Pirxa" i co wtedy? Lem by się nie ucieszył.
Inspiruje mnie całe s-f niezależnie od medium. Inspiruje mnie nawet sam kosmos. Gdy patrzysz na Ziemię z punktu widzenia kosmosu, to czujesz pokorę. Ziemskie kłótnie wydają Ci się śmieszne, ograniczające i zbędne. Pewnie dlatego uciekłem wyobraźnią w fantastykę.
Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Przychodzi mi jedno: zastrzelić gościa i zbezcześcić jego zwłoki. Za to, że mnie obudził, a mam duże braki w tego rodzaju luksusie, oraz za to drugie. Nie ma chyba „najlepszych komiksów”. Są lepsze i gorsze. Te, co lubię i inne. Nie śmiałbym tu wyrokować. Żaden ze mnie ekspert. Musicie sami szukać tych najlepszych.
No dobra, może wspomniałbym coś o Szninklu. Lubie starą szkołę. I na sen dobre.
Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Jako gołowąs bawiłem się w robienie różnych niepoważnych komiksików, ale pierwszym prawdziwym scenariuszem był oczywiście „Entirum”. O prostym, choć uzdolnionym chłopaku, któremu porwano dziewczynę. Historia stara jak świat. A, że przy okazji był łowcą kolodonów, pilotem bojowca, a wszystko działo się w pierwszych dniach Wojny o Jedność Entirum...
Scenariusz ten jest słaby i wymaga jeszcze wiele pracy. Ale jest w nim parę patentów, z których do dziś jestem dumny. Takich jak walka bojowców w Altodromie. Wiele bym dał, byście mogli zobaczyć to na ekranie!
Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem?
Edvin Wolinski: Gdy miałem z 8 lat, mój ojciec wpadł na pomysł, aby skupować dla mnie komiksy od kolegów z fabryki. Uwielbiałem je czytać, tudzież przeglądać - trafiały mi się różne rodzynki, np. wersje greckojęzyczne. Potem stary dał nogę, więc na jakiś czas przerzuciłem się na książki, które zbierała matka.
Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Zacząłem od filmowego. Napisałem "Entirum" opowiadający o pewnym łowcy kolodonów, który zostaje wciągnięty w pewną wojnę, której początkiem jest Wielka Bitwa o Altomerrę. Wysłałem go na dwa konkursy do Stanów. Scenariusz był słabo napisany, ale historia ciekawa. Doszlifowałem to i owo i spróbowałem sił w komiksie. Seria o emnichach jest wstępem do "Entirum".
Ze mną jest tak, że jestem scenarzystą jednego świata. Mam też inne pomysły nie związane z s-f, ale obecnie zajmuje się tylko "Biocosmosis". Na inne tematy nie starcza mi czasu. A teatr nie bardzo się nadaje na "Biocosmosis". Poza tym nie mam zbyt dużej styczności z tą dziedziną sztuki. Chociaż zawsze preferowałem dramat pomiędzy pozycjami lektury szkolnej.
Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Jeśli już jesteśmy przy dramacie, to sam się zdziwiłem, jakie wrażenie zrobiła na mnie Antygona. A bałem się, jak przez to przebrnę. Koledzy niepotrzebnie mnie straszyli.
Generalnie nie lubię takich pytań. Wpływ na mnie ma samo życie. Raczej pamiętam pomysły, klimaty, historie, niż konkretne tytuły czy nazwiska. Wszystko mi się jakoś tak miksuje i układa w abstrakcyjne struktury. Jeśli napiszę o kimś, kogo czytałem niedawno, to pominę coś, co czytałem w podstawówce, np. "Pilota Pirxa" i co wtedy? Lem by się nie ucieszył.
Inspiruje mnie całe s-f niezależnie od medium. Inspiruje mnie nawet sam kosmos. Gdy patrzysz na Ziemię z punktu widzenia kosmosu, to czujesz pokorę. Ziemskie kłótnie wydają Ci się śmieszne, ograniczające i zbędne. Pewnie dlatego uciekłem wyobraźnią w fantastykę.
Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Przychodzi mi jedno: zastrzelić gościa i zbezcześcić jego zwłoki. Za to, że mnie obudził, a mam duże braki w tego rodzaju luksusie, oraz za to drugie. Nie ma chyba „najlepszych komiksów”. Są lepsze i gorsze. Te, co lubię i inne. Nie śmiałbym tu wyrokować. Żaden ze mnie ekspert. Musicie sami szukać tych najlepszych.
No dobra, może wspomniałbym coś o Szninklu. Lubie starą szkołę. I na sen dobre.
Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Jako gołowąs bawiłem się w robienie różnych niepoważnych komiksików, ale pierwszym prawdziwym scenariuszem był oczywiście „Entirum”. O prostym, choć uzdolnionym chłopaku, któremu porwano dziewczynę. Historia stara jak świat. A, że przy okazji był łowcą kolodonów, pilotem bojowca, a wszystko działo się w pierwszych dniach Wojny o Jedność Entirum...
Scenariusz ten jest słaby i wymaga jeszcze wiele pracy. Ale jest w nim parę patentów, z których do dziś jestem dumny. Takich jak walka bojowców w Altodromie. Wiele bym dał, byście mogli zobaczyć to na ekranie!
Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Pisząc "Entirum", przerabiałem "Jak napisać scenariusz" Raymonda G. Frenshama. Polecam. Edukacja zawsze się przyda. To ułatwia pracę. Jednakże podręcznik ten traktuje o scenariuszu filmowym lub telewizyjnym. Trzeba wziąć na to poprawkę. Komiks to nie film i rządzi się odmiennymi prawami. Np. pisząc komiks, musisz pamiętać o podziale na strony. Ja piszę dosyć filmowo i przekłada się to niestety czasem na brak ciągłości fabuły. Ale każdy nowy album to nauka.
Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Warto zacząć od konspektu/streszczenia/szkicu, bo wtedy łatwiej ogarnąć całość i nie ugrzęznąć w detalach. Dzięki niemu widać, co w historii jest najważniejsze. Nie oznacza to jednak, że nie można go później zmieniać. Czasem historia sama narzuca zmiany. U mnie to standard. Początkowe rozwiązania po pewnym czasie wydają mi się trywialne i szukam bardziej oryginalnych.
Później warto zrobić drabinkę, czyli podzielić historię na strony oraz wyznaczyć punkty zwrotne oraz kulminacyjne. Drabinka narzuca dyscyplinę – np. nie możesz rozpisać się zanadto w akcie pierwszym, bo zabraknie miejsca na resztę. Itd. Chyba, że nie jesteś odgórnie ograniczony ilością stron.
Dalsza praca zależy od rodzaju sceny i nadciągających z siłą huraganu pomysłów do głowy. Przy scenach bitewnych wymyślam jej przebieg, dzieląc od razu na strony i kadry. Przy „gadających głowach” najpierw piszę linię dialogową, a dopiero później dopisuję akcję w didaskaliach i dzielę na kadry. Przy podziale na strony warto pamiętać o cliffhangerach. Ostatni kadr musi zachęcać do spojrzenia na kolejną stronę.
Scenariusz piszę na kompie w formacie plus-minus amerykańskim. Dobrze na nim widać, czy dialogi nie są za długie. Ale zdarzają się też nagłe napady pomysłów, wtedy notuję na kartkach.
Oczywiście wszystko jest pięknie, gdy ma się czas. A termin niestety goni, więc idę czasem na skróty. Tego strasznie nie lubię. Chciałbym mieć więcej czasu na dopieszczanie scenariuszy. Wiem, że wtedy byłyby lepsze.
Moja specyficzna metoda, to czekolada. Mózg przy pisaniu spala dużo cukru, więc łatwo przyswajalną porcję energii wita z radością. Jestem miłośnikiem zdrowej żywności, ale podczas pisania zdarza mi się wsunąć tabliczkę mlecznej i z pół z orzechami. Do tego nastrojowa muzyka, bez śpiewu, aby się nie rozpraszać, np. ambient.
Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Jak kiedyś napiszę ich więcej i to nie tylko w uniwersum Biocosmosis, to może odpowiem na to pytanie. Dziś raczej bym zmyślał.
Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Moja praca dla "Biocosmosis" różni się mocno od typowej pracy scenarzysty. Nie tylko wymyślam historię i spisuję ją w formie scenariusza, ale kreuję na bieżąco uniwersum. To nie jest praca rysownika, bo skąd on ma wiedzieć jak wygląda ten świat? Oczywiście Nikodem mnie wspomaga, gdyż żaden ze mnie rysownik. Poza tym Nikodem też lubi coś dorzucić/wymyślić/wykreować i bardzo się w tym kierunku rozwija. Ale to ja jestem odpowiedzialny za to, aby wiedzieć co z czym, dlaczego, jak wygląda i po co. Robię opisy pojazdów, planet, technologii etc oraz projektuje wygląd świata. Robię szkice kolorystyczne dla Grześka, naszego kolorysty. Mimo, że wiele elementów Grzesiek sam wykreował, na mnie spoczywa obowiązek wiedzieć, jak co ma wyglądać.
Pisanie scenariusza to odmienna sprawa. Ale tu też ja rządzę. Rysuje własne layouty. Ustalam na nich, co i jak ma być na kadrach. Określam wielkość i położenie dymków. Layout nie jest zamknięty. Uwagi rysownika są mile widziane. Poprawki wskazane i nieuniknione. Dla mnie scenariusz to nie dzieło zamknięte, tylko materiał do dalszej obróbki.
Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Różnie bywa. Ale jakiś z grubsza plan musi być. Muszę wiedzieć, jak historia ma się zakończyć. Nawet jeśli to zakończenie się później zmieni. To jest ważne, gdyż scenariusz pisze się pod końcowy punkt kulminacyjny.
Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Nie lubię zakończeń w stylu, że wygrywa ten, kto ma "większe działo". Dlatego w Biocosmosis ludzie przegrywają, bo nie da się w ten sposób pokonać Mistrzów Kuszenia.
Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
"Entirum" zajęło mi dwa lata.
Długo też szło z "Enonem", bo uczyłem się, jak robić komiks. I było dużo projektowania. Także "Quiciuq" zabrał mi sporo czasu, bo drugą połowę scenariusza wyrzuciłem do kosza i napisałem raz jeszcze.
Błyskawicznie poszło z "Prawdziwą Wojną" z 3 Bioantologii, a historia wyszła całkiem fajna.
Ciekawie jest teraz z Atlaną. Samo pisanie nie zajmuje mi dużo, jednego dnia trzasnąłem nawet 20 stron. Tyle, że nad tym scenariuszem myślałem kilka lat. Przy okazji uzbierało mi się kilka wersji streszczeń z różnymi wariantami fabuł. Będzie też dużo poprawiania. Jak zwykle...
Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Niestety mam bardzo limitowane zasoby czasowe, jakbym to określił, więc na blokady zwyczajnie... nie mam czasu. Sen. Czekolada. Film s-f - nie cały, bo to strata czasu, tylko klimatyczne ujęcia, sceny. Spacer po lesie z kimś, kto pogada z tobą o fabule, np. rysownik. Serio – rysownik jest bardzo motywujący. Przynajmniej tak jest w relacji ja-Nikodem.
A zwyczajnego lenia, najszybciej przeganiają terminy. Grunt to dobrze się nakręcić historią. Dlatego strasznie nie lubię, jak ktoś lub coś mi przerywa. Powrót do "nakręcenia" zajmuje sporo czasu. A czasem już się nie da. Czar prysł.
Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Poprawiam. Nawet jak już robię postprodukcję, zdarza mi się zmieniać dialogi. Chętnie poprawiłbym albumy już wydane.
Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Jak wyszedł "Enone". Jak wydrukował go "Heavy Metal". Jak okładka "Savasa" ukazała się na tylnej okładce tegoż magazynu. Ale miło wspominam także nasze stoisko na MFKiG w Łodzi i ludzi, którzy nas odwiedzają. Samo pisanie, czy projektowanie też dawało mi dużo frajdy. Szczególnie jak byłem młodszy, bardziej wyspany, mniej zgarbiony, nie tak siwy...
Jakie masz plany na przyszłość?
Wydać Atlanę. Odpocząć. Przypomnieć rodzinie, że istnieję. Pojechać wreszcie na jakiś urlop, o ile ma to coś wspólnego z dwoma poprzednimi zdaniami. Przebudować i odświeżyć stronę biocosmosis.com. Próbować przekonać różnych wpływowych tego świata, że warto zainwestować w "Biocosmosis". Doprowadzić do stworzenia serii Preventorianie, może gry komputerowej, może filmu animowanego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz