W roku 2005 wydawnictwo DC Comics, podążając ścieżką przetartą przez Marvela, swojego odwiecznego konkurenta na komiksowym rynku za Oceanem, uruchomiło linię tytułów All-Star. Wzorem marvelowego imprintu Ultimate oddało swoich najpopularniejszych super-bohaterów w ręce najzdolniejszych scenarzystów i rysowników w branży. Najlepsi z najlepszymi – prosty, acz genialny przepis na obrazkowe arcydzieło sprawdził się w przypadku „All-Star Supermana” autorstwa Granta Morrisona ("Azyl Arkham", "Misterium", "Batman i Syn") i Franka Quitely'ego (robione wraz z Grantem – "New X-Men", "JLA – Ziemia 2" i "New X-Men"). Na polską edycję najnowszego wcielenia Człowieka ze Stali zapewne jeszcze poczekamy, na razie na naszym rynku ukazał się "All Star Batman and Robin, the Boy Wonder".
W swoich założeniach "All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec" miał połączyć historię młodego ("Rok Pierwszy") i powracającego z emerytury ("Powrót") Mrocznego Rycerza w jedną, spójną opowieść. Miller w swoim scenariuszu skupia się na relacjach Zamaskowanego Mściciela z jego nastoletnim pomagierem, Robinem. Główny trzon historii o osieroconym akrobacie i jego opiekunie pozostał niezmieniony, scenarzysta więcej uwagi poświęcił głównym bohaterom dramatu. Podjął kolejną, tyle śmiałą, co ryzykowną, próbę reinterpretacji postaci Batmana.
W nowej wizji Millera niewiele pozostało z klasycznego, gothamskiego pogromcy zbrodni. Zamiast słynącego ze swoich detektywistycznych zdolności, znikającego w cieniu i opanowanego herosa dostajemy bezwzględnego i impulsywnego brutala, przedkładającego skuteczność nad etykę w zwalczaniu przestępczości. "Nowy" Batman uwielbia rozprawiać się z przestępcami w ciemnych zaułkach, bijąc ich tak długo, aż zaczną dławić się własnymi zębami i uczyni ich kalekami do końca życia. Prowadzona w ten sposób walka jest upojnym przeżyciem, a nie smutną krucjatą, którą Bruce Wayne przysięgał prowadzić nad grobem swoich rodziców. Rozkoszne nocne polowania na oprychów i skakanie po dachach w blasku księżyca sprawiają, że "uwielbia być tym cholernym Batmanem!". Daleko mu do elegancji swojego pierwowzoru. Jest arogantem, nabuzowanym testosteronem pozerem, uwielbiającym robić wrażenie na kobietach, czego zwykle "normalny" Batman unikał. Z niepozbawionego romantycznych rysów super-bohatera stał się rozjątrzonym egomaniakiem, skłóconym z całym światem, brutalnie dążącym do własnych celów. Trudno dziwić się głosom, że Miller sprzeniewierzył się legendzie, którą sam współtworzył w swoich komiksach.
Takiej interpretacji Batmana znacznie bliżej do psychopatów z "Miasta Grzechu", niż klasycznego modelu super-herosa. Niestety, Miller, podobnie jak w przypadku Spirita, przesadził z przerysowaniem, które balansuje na krawędzi już nie groteski, ale śmieszności. Postać Mrocznego Rycerza jest wyraźnie przeszarżowana, niedopracowana i pełna nieścisłości, rażących nawet przy założeniu pewnej umowności komiksowych realiów.
Niestety, podobnie rzecz ma się z scenariuszem – neurotyczna narracja irytuje swoją chaotycznością, lekturze ciągle towarzyszy niedoparte wrażenie, że akcja zmierza w nieokreślonym kierunku. Fabuła zdaje się zbitkiem mniej lub bardziej udanych scen, urywa się w najdziwniejszych momentach, nie dotyczy jej żadna logika przyczynowo-skutkowa. Dialogi zostały zastąpione bufonadą, a jakąkolwiek psychologiczną wiarygodność swoich bohaterów Miller ma głęboko w nosie. Ta wrzaskliwość fabuły pozostaje w brutalnym kontraście z formalnym mistrzostwem "Powrotu" i "Roku Pierwszego", ale daje wielkie pole do popisu Jimowi Lee. Historia zdaje się być podporządkowana wizualnemu efekciarstwu. Każdy z poszczególnym numerów składających się na album ma co najmniej jeden splash page i kilka kadrów, zajmujących przynajmniej połowę strony. W komiksie dominują dwa motywy – seksu i przemocy. W pierwszym zeszycie pięć stron poświęcono na garderobę reporterki Vicky Vale, która przygotowując się do randki z Bruce'm Wayne'm lata półnaga po pokoju w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki. W trzecim barowa rozróba z dekoltem i kabaretkami Black Canary w rolach głównych zajmuje stron piętnaście, w tym pięć paneli całostronicowych i jeden podwójny splash page. To tylko dwa przykłady z brzegu, kiedy wydarzenia zupełnie dla fabuły nieistotne prezentuje się tylko po to, aby Lee mógł narysować niemożliwie długie nogi i wielkie cycki.
To, co Millerowi udało się w "Sin City", czyli stworzenie maksymalnie przerysowanego i ikonicznego uniwersum, kompletnie nie wypaliło w przypadku Mrocznego Rycerza. Gotham pełne ponętnych suczy, przekupnych gliniarzy, strzeżone przez wariata w kostiumie nietoperza może i by mnie jakoś przekonała, gdyby komiks nie emanował tandetnym erotyzmem i bezrozumną brutalnością. Niestety, nie mogę zaliczyć "All Star Batmana i Robina, Cudownego Chłopca" (tytuł równie śmieszni brzmi po polsku, co po angielsku) do pozycji udanych.
4 komentarze:
Napisałbym coś głupiego o tożsamości płciowej tytułowych bohaterów tego komiksu, ale ten motyw jest już tak ograny, że nic podobnego nie przejdzie mi przez klawiaturę.
Komiks, jak komiks. Nie czytam nic z DC (Vertigo to osobna działka...), żeby jeszcze bardziej nie mieszać sobie continiuity z Marvela. Ultimatum lepsze (z czasów sprzed Loeba, ma się rozumieć...).
Szkoda, że sprzedaje się nazwisko, a nie komiks. Smutne to.
Mi czytanie go sprawiło przyjemność. Po prostu. Chociaż faktycznie, komiks nie jest czymś specjalnie wyjątkowym...
Zaskoczyło i zawiodło mnie tylko zakończenie komiksu...czyli w zasadzie bardzo ważna rzecz...
Prawdziwe zakończenie dopiero w ewentualnym drugim tomie. Ale kiedy to będzie nie wiadomo.
do bani z takim komiksem. Wahałem się chwilę w CK nad zakupem, ale potem pomyślałem: hej, to przecież Batman, nie może być aż tak źle! Ale niestety jest... To ja już wolę krytykowanego dosyć R.I.P.a. Ten tytuł pokazuje dwie rzeczy, raz- Miller wali wszystko na jedno, przerysowane kopyto, ale słusznie formułuje ta recenzja wniosek o tym, że konwencja tym razem wymknęła mu się spod kontroli; dwa- rysunek Jima Lee nie pasuje do wszystkich bohaterów. Wizerunkiem Batmana można się bawić, ale ten podstawowy, mrocznego i brutalnego acz szlachetnego mściciela jest na tyle silny, że raczej trzeba adaptować się do takiego wizerunku, tudzież twórczo się z nim rozliczać (dekonstruując), niż adaptować ten wizerunek do swojego stylu lub manii przerysowywania, bo to daje rezultat taki, że pokazuje artystów o uznanym nazwisku jako ograniczonych i nieudolnych rzemieślników. Ten komiks to strata pieniędzy i czasu. Rozczarowanie na równi z Dick4dick świetnego polskiego rysownika.Szkoda, bo jest tyle wspaniałych komiksów z Batmanem, których istnienie zdają się wydawcy ignorować, stawiając na nazwiska samograje. Jeszcze kilka tych słabszych tytułów z tymi wielkimi nazwiskami i ludzie zmądrzeją i przestaną ten syf kupować. Ja już zmądrzałem.
Prześlij komentarz