Po licznych perturbacjach i zdającemu się trwać w nieskończoność odwlekaniu premiery, na rodzimym rynku wreszcie zawitali "Marvelsi", komiks opromieniony sławą przeboju za Oceanem i cieszący się opinią jednej z najzręczniejszych interpretacji mitu amerykańskiego super-herosa. Polski czytelnik wreszcie może się przekonać ile tak naprawdę warte jest dzieło Kurta Busieka (znanego z "Arrowsmith" i "Conana", ale także z "Avengers" i "Action Comics") oraz rysownika Alexa Rossa, którego pracę zdobią "Kingdom Come".
Komiks podzielony jest na cztery rozdziały, liczących 48 stron każdy. Prolog traktuje o narodzinach Ludzkiej Pochodni, jednego z pierwszych super-herosów, a na pewno pierwszego z Domu Pomysłów, który będzie wraz z Namorem i grupą bohaterów z komiksowego Złotego Wieku, wiodącą postacią w pierwszym rozdziale "Marvels". Drugi stanowi hołd oddany klasycznym i najbardziej rozpoznawalnym bohaterom Srebrnej Ery, takim jak Fantastyczna Czwórka, Spider-Man, Thor czy Kapitan Ameryka, choć jego treść dotyczy głównie debiutu X-Menów, grupy mutantów, która w przeciwieństwie do innych, odzianych w pstrokate stroje mścicieli, jest znienawidzona przez społeczeństwo. Trzecia część jest właściwie w całości przeróbką klasycznej przygody Fantastycznej Czwórki (z ich regularnej serii, numery 48-50), w której na ziemię przybywa Galactus i herosi muszą stawić czoło przeciwnikowi zagrażającemu istnieniu całej planety. Była to pierwsza taka afera na międzygalaktyczną skalę, w przeciwieństwie do ostatniego, najbardziej kameralnego i tragicznego aktu komiksu. Jego osią fabularną są wydarzenia, które doprowadziły do śmierci ukochanej Człowieka Pająka, Gwen Stacy, symbolicznie zamykającej okres Silver Age.
Do rysunków Alexa Rossa zawsze żywiłem mieszane odczucia. Z jednej strony należy do elity komiksowych artystów posługujących się technikami malarskimi, dążących do uzyskania fotograficznego realizmu w swoich pracach. Trzeba przyznać, że wychodzi mu to naprawdę świetnie. Co więcej, efekt ten pozostaje w idealnej harmonii z dalekimi od jakiejkolwiek realności herosami, którzy pod rękę Rossa nabierają szlachetnych, mitycznych rysów. Nie wyglądają jak kiczowaci bohaterowie groszowych opowiastek dla dzieci, tylko jak nowoczesne wcielenia antycznych herosów. Patrząc na Thora, Galactusa, Silver Surfera czy nawet Spider-Mana, nabieram przekonania, że super-bohaterowie zostali wymyśleni, aby Ross mógł ich rysować. Z drugiej jednak strony przeszkadza mi w jego pracach zbytnia statyczność, posągowość, a w scenach portretujących ruch – brak dynamizmu. Również jego ambicja odwzorowania rzeczywistości w skali 1:1 nie pasuje do idei komiksu, jako przerysowania.
Niestety, Kurt Busiek nie zalicza się do wybitnych scenarzystów komiksowych i pewnie dlatego super-bohaterski patos obecny na kartach "Marvels" męczy, kompozycja fabuły momentami zgrzyta, a całości brak siły wyrazu. W mojej ocenie z budowaniem pomniku klasycznym super-bohaterom lepiej poszło Markowi Waidowi na łamach "Kingdom Come". Z tego powodu nie mogę postawić "Cudownych" na jednej półce z najwybitniejszymi utworami tego nurtu, takimi jak "Strażnicy" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa czy "Mroczny Rycerz Powraca" Franka Millera. Praca Busieka i Rossa ląduje trochę niżej, obok na przykład "Supreme Power" J.M. Straczynskiego i Gary'ego Franka albo "Astro City", przy którym autorzy "Marvels" również wspólnie pracowali.
1 komentarz:
Wczoraj właśnie odebrałem oryginał w wersji Premiere. Zobaczymy co z tego będzie. Wydanie bardzo solidne.
Prześlij komentarz