Jiro Taniguchi został wypromowany przez wydawnictwo Hanami na jednego z najciekawszych twórców kręgu komiksu japońskiego. Z reguły, jego nazwisko na okładce gwarantuje wysoki poziom, nieważne czy odpowiada tylko za rysunek (jak to było w przypadku samurajskiej "Księgi wiatru" czy poetyckiego "Ikara"), czy także za scenariusz (znakomite "Opowieści z tundry" i obyczajowe "Zoo zimą"). Taniguchi wyrobił sobie świetną markę wśród polskich czytelników i nic dziwnego, że każdy jego kolejny komiks jest niecierpliwie oczekiwany. Także przeze mnie.
(Powyższa grafika to fragment okładki do angielskojęzycznego wydania od Fanfare/Ponent Mon "The Quest for a Missing Girl")
Jego ostatnia praca, zatytułowana "Ratownik", utrzymana jest w stylistyce bliższej "Opowieściom z tundry", niż komiksom narysowanym do skryptów Furuyamy i Moebiusa. Jej główny bohater jest kolejnym wcieleniem twardych pionierów zmagających się siłami natury, których poznaliśmy w pierwszym albumie Taniguchiego wydanym na polskim rynku. Alpinista Shiga prowadząc małe schronisko wiedzie spokoje i dobre "życie bez zdarzeń". Ukryty w japońskich górach, oddalony od zgiełku cywilizacji zaledwie kilka godzin jazdy pociągiem, zapomniał nieco jak wygląda życie w hałaśliwej metropolii. Wkrótce sobie przypomni, bo będzie musiał opuścić swoje ukochane góry, aby pomóc żonie zmarłego przyjaciela, którego córka zaginęła bez wieści. Wierny obietnicy, którą niegdyś złożył, rusza do Tokio by rozpocząć śledztwo na własną rękę. Podczas swoich poszukiwań odkryje świat, którego zdaje się nie dostrzegać ani policja, ani dorośli. Świat młodocianych prostytutek z Shibuyi, wymykających się wieczorami z domu i szukających mocnych wrażeń. Shiga do tej pory mierzył się z naturą i była to równa walka, prowadzona według jasnych i sprawiedliwych reguł. Niestety, w Tokio żadne zasady nie obowiązują, a liczą się spryt, gruby portfel i dobre koneksje. Człowiek gór będzie musiał bardzo szybko dostosować się do miejskiego "prawa dżungli", jeśli chce aby jego poszukiwania zakończyły się sukcesem..
Brzmi fatalnie? Takie też jest. Oś fabularną "Ratownika" stanowi konflikt pomiędzy prawym "dzikusem", który jest wierny swojemu etycznemu kodeksowi, a zgniłą, konsumpcyjną i bezwzględną cywilizacją, ambicją – zwrócenie uwagi na pewne problemy społeczne. Nie mam nic przeciwko komiksom, czy w ogóle "sztuce zaangażowanej", ale musi być dobrze zrobiona. Taniguchi skupia się na zjawiskach aktualnych na całym świecie, także w Polsce – problemie popularnych "galerianek", dorosłych nieświadomych kłopotów, z jakimi borykają się ich dzieci, bezradności wymiaru sprawiedliwości wobec przestępców mających wielkie wpływy i bliskich ofiar, biorących sprawy w swoje ręce. Niestety, z tego szlachetnego przepisu nic nie wyszło. Wymowa komiksu jest strasznie kiczowata i cukierkowa, a czytelnik nie ma najmniejszych złudzeń, jaki finał będzie miała banalna fabuła, godna sensacyjnych filmów klasy C z lat osiemdziesiątych. A najbardziej irytuje główny bohater. W swoich założeniach miał być prostolinijnym reprezentantem zacnych wartości, gotowym do poświęceń w imię wyznawanych zasad, a stał się japońską imitacją naszego kapitana Żbika. To sztuczny, spreparowany wzór parenetyczny, który wygłosi umoralniającą pogadankę i zdejmie kota z drzewa, a nie pełnokrwisty człowiek wierzący w dobro, tkwiące w każdym człowieku, jakiego można spotkać w powieściach Johna Steinbecka.
Jeśli chodzi o oprawę wizualną, to do "Ratownika" nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń - Taniguchi jak zwykle stanął na wysokości zadania. Z równą sprawnością ilustruje zamglone szczyty gór, jak i gwarne uliczki Tokio. Autor trzyma się konwencji realistycznej i unika nadmiernego przerysowania, cechy zwyczajowo przypisywanej mangom, która nierzadko irytuje czytelników "zwykłych", tj. amerykańskich i europejskich komiksów. Nie martwcie się, w komiksie bohaterowie nie mają wielkich oczu i groteskowo zdeformowanych sylwetek.
Niestety, historia Shigi w bibliografii Jiro Tanguchiego zapisze się, jako wpadka. "Ratownik" jest dosyć miałką opowieścią, która w swoich założeniach, jak rozumiem, miała stać się apoteozą zmagań i zwycięstwa szlachetnego i niezłomnego człowieka. W komiksie jednak brak tego, co było prawdziwą siłą utworów Taniguchiego – emocji, którymi kipiało "Zoo zimą", surowości, która emanowała z "Opowieści z Tundry", a przede wszystkim autentyczności, która tak mocna działała na mnie w obu tych dziełach.
2 komentarze:
Aj, ten wpis uświadomił mi, że Wędrowiec z Tundry to ostatni komiks, którego premiery nie mogłem się doczekać. Na szczęście akurat jechałem do Łodzi z Radkiem i Magdą, więc już po drodze dostałem rzecz do poczytania :o)) Jak coś odłożę, to pewnie nabędę Ratownika lub Zoo zimą. Księga wiatru mi nie podeszła.
Zdecydowanie Zoo zima myślę, że powinno Ci się spodobać. Gdzieś na Kolorowych trafisz reckę :)
Prześlij komentarz