O "Ultimate Wolverine vs. Hulk" pisałem kilkukrotnie na łamach niedzielnych Trans-Atlantyków, zazwyczaj wypominając serii przeogromne opóźnienia - ciężko jednak o tym nie wspominać, gdy wydanie wszystkich sześciu numerów zajmuje 42 miesiące, przy czym przerwa między numerem drugim a trzecim wynosi 35. Wstęp ten jest jednak ostatnim miejscem, kiedy rozprawiam o czasie jaki był potrzebny na zaprezentowanie całości, bo teraz zajmę się znacznie przyjemniejszymi aspektami tej serii. A - na młot Thora - jest czym!
Historia zaczyna się zgodnie z wytycznymi Alfreda Hitchcocka - "trzęsieniem ziemi" jest tu rozerwanie Logana na dwie części (przez Hulka) na pierwszych stronach pierwszego zeszytu. Zresztą ilustrujący to podwójny splashpage, stał się jakby znakiem rozpoznawczym serii występującym początkowo jako grafika promocyjna, by później być przypominanym przy sporej ilości artykułów dotyczących spotkania tych dwóch tytanów, a koniec końców lądując na okładce twardookładkowego wydania (i jako pierwsza grafika tej recenzji). Cała historia obfituje w wiele zapadających w pamięć momentów, ale ciężko znaleźć coś robiącego większe wrażenie niż owe rozerwanie Wolverine'a na pół.
Sporym nadużyciem byłoby określenie głównego wątku "wybitnie oryginalnym": oto Logan - wynajęty przez Nicka Fury'ego, jako mutant od brudnej roboty - musi naprawić to, co mówiąc dosadnie, spieprzył jednooki Afroamerykanin i dowodzona przez niego rządowa agencja S.H.I.E.L.D. Chodzi tu o egzekucję Bruce'a Bannera ("The Ultimates 2" #3), który dostał wyrok śmierci za zabicie 815 niewinnych cywili podczas jednego ze swoich ataków agresji po przemianie w Hulka. Jak nietrudno się domyślić, zielonoskóre monstrum przetrwało i po pewnym czasie znowu daje o sobie znać, a jedynym śladem jaki po sobie zostawiło jest jego kał, którego zapach zaprowadzi kanadyjskiego przykurcza do Tybetu. Tam też rozegrają się sceny z pierwszych stron historii, na których Logan dosadnie przekona się, że zadanie to nie będzie tak łatwe jak się spodziewał. Chcąc umieścić owo rozerwanie Wolverine'a na osi czasu tej mini-serii należałoby je raczej umiejscowić gdzieś w środku. Scenarzysta Damon Lindelof - z racji tego że jest jednym z głównych architektów kultowych "Zagubionych" - ma spore doświadczenie z zabawą z czasem (i przy okazji odbiorcą), które doskonale wykorzystał przy pisaniu potyczki monstrualnego Hulka i jego znacznie mniejszego przyjaciela. Najlepszym na to dowodem jest trzecia część historii, w której to Logan, próbując przypomnieć sobie co tak naprawdę się wydarzyło i jak udało mu się doprowadzić Bannera do takiego stanu, skacze z jednego momentu z przeszłości do drugiego, wciągając do zabawy tej również czytelnika. Swoją drogą jest to niezwykle zabawny numer, któremu "podskoczyć" może chyba tylko początek części piątej i spotkanie Logana ze swoim zwierzęcym alter-ego. Oprócz Hulka i Rosomaka na łamach tych sześciu numerów pojawia się oczywiście zleceniodawca Nick Fury, jak również Steve Rogers, Tony Stark, ultimate'owa wersja Forge'a czy pojawiająca się po raz pierwszy w tym uniwersum She-Hulk. Dzieje się sporo, a z racji wysokiego poziomu scenariusza i patentów przy nim zastosowanych, czyta się to gładko, z niesamowitą przyjemnością i niemal non-stop z uśmiechem na twarzy. Lindelof odrobił lekcje i umiejętnie wpasował się ze swoją historią w uniwersum Ultimate (trzeba jednak pamiętać, że wydarzenia w niej zawarte dzieję się przed "Ultimatum" czy nawet "Ultimate Power"). Mimo braku oryginalności o którym wspomniałem na początku akapitu (mając na myśli punkt wyjścia historii: wytropić i zabić Hulka) i oczywistym fakcie, że i Hulk i Wolverine przeżyją te sześć numerów, zabawa jest przednia, a Damon L. udowadnia, że gdyby tylko dać mu szansę (i pewnie spore pieniądze), to mógłby stanąć w jednym rzędzie z Bendisem, Ellisem czy Brubakerem.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną to powiem tak: miałem problem bogactwa z wyborem grafik do tego wpisu (i dlatego jest ich aż pięć). Leinil Francis Yu (znany również z "New Avengers", czy "Secret Invasion" nad którymi siedział w przerwie ciskania kolejnych plansz omawianej mini-serii) to jeden z moich absolutnych faworytów jeśli chodzi o superbohaterskie tytuły. Ten 32-letni Filipińczyk dysponujący bardzo charakterystyczną kreską, potrafi niesamowicie dynamicznie, atrakcyjnie i czytelnie przedstawić wszelkie pojedynki, bitwy czy wielkie wojny (najlepszy przykład: "Secret Invasion" i mnóstwo splashów pojedynczych i podwójnych), jak również statyczne sceny, w których obraz jest jedynie dodatkiem do dialogów. Do jego wkładu w "Ultimate Wolverine vs Hulk" nie mam żadnych zastrzeżeń i z przyjemnością wracam do tego tytułu, żeby chociaż go sobie przekartkować.
Swoją przygodę z ultimate'owym pojedynkiem dwóch ikon Marvela rozpocząłem wraz z pojawieniem się w sklepach (w moim przypadku e-sklepach) pierwszej części mini-serii. Po dwóch numerach nastała przerwa, a po wielu miesiącach czekania z radością sięgnąłem po trzeci zeszyt (o którym pisałem w tym miejscu) i następnie postanowiłem poczekać na zbiorcze wydanie, żeby za jednym razem wchłonąć całość. I o ile do samej historii przyczepić się nie mogę, tak twardookładkowe wydanie pozostawia spory niedosyt. Oprócz kompletu zeszytów, znajduje się w nim galeria regularnych okładek oraz wariant do numeru trzeciego (w wykonaniu Adama Kuberta) i dwie miniaturki szkiców, które posłużyły jako covery do wcześniejszych dwóch części. I tyle. Żadnego wstępu (z chęcią przeczytałbym kilka słów od np. scenarzysty), żadnych szkiców, projektów postaci czy innych bajerów. Co jest dziwne o tyle, że interesujące bonusy (zarys historii autorstwa Lindelofa, skrypt do pierwszego numeru wzbogacony o kadry Yu, wraz z jego komentarzami odnośnie do niektórych plansz, jak również innych jego prac dla Marvela) znalazły się w wersji reżyserskiej zbierającej pierwsze dwa zeszyty i wydanej w pierwszej połowie 2006 roku. Materiał był więc gotowy do wykorzystania, zabrakło chyba tylko chęci. Szkoda. Tym bardziej, że wersja "Director's Cut" jest już niedostępna w sprzedaży detalicznej.
Jakby nie było "Ultimate Wolverine vs. Hulk" to jedna z lepszych (o ile nie najlepsza!) mini-serii z jaką miałem okazje zapoznać sie w ostatnich miesiącach. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać świetną rozrywkową historię, przy której nie trzeba znać dokładnie świata Marvela, to wybór jest prosty. Lubisz Wolverine'a? Kupuj! Hulka? To samo! Jesteś fanem "Lostów"? Sprawdź więc co ich twórca ma do powiedzenia jeśli chodzi o superbohaterów! A jeśli jesteś Joe Quesadą i dziwnym trafem nie masz problemów z polskim językiem, to błagam - nie patrz na kryzys, nie patrz na budżet, tylko wysupłaj nieco grosza i zatrudnij Damona Lindelofa na stałe!
Historia zaczyna się zgodnie z wytycznymi Alfreda Hitchcocka - "trzęsieniem ziemi" jest tu rozerwanie Logana na dwie części (przez Hulka) na pierwszych stronach pierwszego zeszytu. Zresztą ilustrujący to podwójny splashpage, stał się jakby znakiem rozpoznawczym serii występującym początkowo jako grafika promocyjna, by później być przypominanym przy sporej ilości artykułów dotyczących spotkania tych dwóch tytanów, a koniec końców lądując na okładce twardookładkowego wydania (i jako pierwsza grafika tej recenzji). Cała historia obfituje w wiele zapadających w pamięć momentów, ale ciężko znaleźć coś robiącego większe wrażenie niż owe rozerwanie Wolverine'a na pół.
Sporym nadużyciem byłoby określenie głównego wątku "wybitnie oryginalnym": oto Logan - wynajęty przez Nicka Fury'ego, jako mutant od brudnej roboty - musi naprawić to, co mówiąc dosadnie, spieprzył jednooki Afroamerykanin i dowodzona przez niego rządowa agencja S.H.I.E.L.D. Chodzi tu o egzekucję Bruce'a Bannera ("The Ultimates 2" #3), który dostał wyrok śmierci za zabicie 815 niewinnych cywili podczas jednego ze swoich ataków agresji po przemianie w Hulka. Jak nietrudno się domyślić, zielonoskóre monstrum przetrwało i po pewnym czasie znowu daje o sobie znać, a jedynym śladem jaki po sobie zostawiło jest jego kał, którego zapach zaprowadzi kanadyjskiego przykurcza do Tybetu. Tam też rozegrają się sceny z pierwszych stron historii, na których Logan dosadnie przekona się, że zadanie to nie będzie tak łatwe jak się spodziewał. Chcąc umieścić owo rozerwanie Wolverine'a na osi czasu tej mini-serii należałoby je raczej umiejscowić gdzieś w środku. Scenarzysta Damon Lindelof - z racji tego że jest jednym z głównych architektów kultowych "Zagubionych" - ma spore doświadczenie z zabawą z czasem (i przy okazji odbiorcą), które doskonale wykorzystał przy pisaniu potyczki monstrualnego Hulka i jego znacznie mniejszego przyjaciela. Najlepszym na to dowodem jest trzecia część historii, w której to Logan, próbując przypomnieć sobie co tak naprawdę się wydarzyło i jak udało mu się doprowadzić Bannera do takiego stanu, skacze z jednego momentu z przeszłości do drugiego, wciągając do zabawy tej również czytelnika. Swoją drogą jest to niezwykle zabawny numer, któremu "podskoczyć" może chyba tylko początek części piątej i spotkanie Logana ze swoim zwierzęcym alter-ego. Oprócz Hulka i Rosomaka na łamach tych sześciu numerów pojawia się oczywiście zleceniodawca Nick Fury, jak również Steve Rogers, Tony Stark, ultimate'owa wersja Forge'a czy pojawiająca się po raz pierwszy w tym uniwersum She-Hulk. Dzieje się sporo, a z racji wysokiego poziomu scenariusza i patentów przy nim zastosowanych, czyta się to gładko, z niesamowitą przyjemnością i niemal non-stop z uśmiechem na twarzy. Lindelof odrobił lekcje i umiejętnie wpasował się ze swoją historią w uniwersum Ultimate (trzeba jednak pamiętać, że wydarzenia w niej zawarte dzieję się przed "Ultimatum" czy nawet "Ultimate Power"). Mimo braku oryginalności o którym wspomniałem na początku akapitu (mając na myśli punkt wyjścia historii: wytropić i zabić Hulka) i oczywistym fakcie, że i Hulk i Wolverine przeżyją te sześć numerów, zabawa jest przednia, a Damon L. udowadnia, że gdyby tylko dać mu szansę (i pewnie spore pieniądze), to mógłby stanąć w jednym rzędzie z Bendisem, Ellisem czy Brubakerem.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną to powiem tak: miałem problem bogactwa z wyborem grafik do tego wpisu (i dlatego jest ich aż pięć). Leinil Francis Yu (znany również z "New Avengers", czy "Secret Invasion" nad którymi siedział w przerwie ciskania kolejnych plansz omawianej mini-serii) to jeden z moich absolutnych faworytów jeśli chodzi o superbohaterskie tytuły. Ten 32-letni Filipińczyk dysponujący bardzo charakterystyczną kreską, potrafi niesamowicie dynamicznie, atrakcyjnie i czytelnie przedstawić wszelkie pojedynki, bitwy czy wielkie wojny (najlepszy przykład: "Secret Invasion" i mnóstwo splashów pojedynczych i podwójnych), jak również statyczne sceny, w których obraz jest jedynie dodatkiem do dialogów. Do jego wkładu w "Ultimate Wolverine vs Hulk" nie mam żadnych zastrzeżeń i z przyjemnością wracam do tego tytułu, żeby chociaż go sobie przekartkować.
Swoją przygodę z ultimate'owym pojedynkiem dwóch ikon Marvela rozpocząłem wraz z pojawieniem się w sklepach (w moim przypadku e-sklepach) pierwszej części mini-serii. Po dwóch numerach nastała przerwa, a po wielu miesiącach czekania z radością sięgnąłem po trzeci zeszyt (o którym pisałem w tym miejscu) i następnie postanowiłem poczekać na zbiorcze wydanie, żeby za jednym razem wchłonąć całość. I o ile do samej historii przyczepić się nie mogę, tak twardookładkowe wydanie pozostawia spory niedosyt. Oprócz kompletu zeszytów, znajduje się w nim galeria regularnych okładek oraz wariant do numeru trzeciego (w wykonaniu Adama Kuberta) i dwie miniaturki szkiców, które posłużyły jako covery do wcześniejszych dwóch części. I tyle. Żadnego wstępu (z chęcią przeczytałbym kilka słów od np. scenarzysty), żadnych szkiców, projektów postaci czy innych bajerów. Co jest dziwne o tyle, że interesujące bonusy (zarys historii autorstwa Lindelofa, skrypt do pierwszego numeru wzbogacony o kadry Yu, wraz z jego komentarzami odnośnie do niektórych plansz, jak również innych jego prac dla Marvela) znalazły się w wersji reżyserskiej zbierającej pierwsze dwa zeszyty i wydanej w pierwszej połowie 2006 roku. Materiał był więc gotowy do wykorzystania, zabrakło chyba tylko chęci. Szkoda. Tym bardziej, że wersja "Director's Cut" jest już niedostępna w sprzedaży detalicznej.
Jakby nie było "Ultimate Wolverine vs. Hulk" to jedna z lepszych (o ile nie najlepsza!) mini-serii z jaką miałem okazje zapoznać sie w ostatnich miesiącach. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać świetną rozrywkową historię, przy której nie trzeba znać dokładnie świata Marvela, to wybór jest prosty. Lubisz Wolverine'a? Kupuj! Hulka? To samo! Jesteś fanem "Lostów"? Sprawdź więc co ich twórca ma do powiedzenia jeśli chodzi o superbohaterów! A jeśli jesteś Joe Quesadą i dziwnym trafem nie masz problemów z polskim językiem, to błagam - nie patrz na kryzys, nie patrz na budżet, tylko wysupłaj nieco grosza i zatrudnij Damona Lindelofa na stałe!
9 komentarzy:
arcz, jesteś złem :) Budżet komiksowy mam mocno napięty, lista zakupów strasznie długa a Ty tym tekstem powodujesz, że nabrałem wielkiej ochoty na UW vs H. Trzeba będzie gdzieś wcisnąć pomiędzy inne zakupy.
Pozdrawiam,
Warto się zapoznać, choćby tylko po to, żeby dowiedzieć się jakie zwierzątko jest duchowym przewodnikiem )czy jakoś tak...) Ultimate Wolverine'a :)
@Iron - to przepraszam. W takim razie wstrzymam się jeszcze chwilę z recką "Old Man Logana" ;)
@Misiael - oj warto :] bezcenny moment, tekst o rosomakach również :]
@arcz
Gdyby nie to, że w kolejce do zakupu stoi HC NYX (czyli najlepszy marvelowy komiks wszech czasów, przynajmniej w mojej opinii, ja w każdym razie lepszego nie znam) to Old Man Logan znalazłby się na mojej liście w kategorii "następny do odstrzału". :] Najlepszy przykład na to, że Millarowi najlepiej idzie w elseworldach, ale skoro niedługo ma być recenzja, to nie będę się tutaj za bardzo na ten temat rozpisywał.
@ Iron - Zgadzam się, mimo mojej wielkiej sympatii do Arcza xD
@Misiael - Co to jest NYX?
@Arcz - recenzuj OML - i tak jest na liście zakupów, najwyżej wskoczy kilka oczek w górę... ;)
A splashpage z Hulkiem i Wolviem wylądował na tapecie :>
P.S. Oglądałem wczoraj Iron Mana (kreskowke z lat 90tych) na Jetixie/Disney XD i pojawił sie Hulk, który w polskim tłumaczeniu zwał sie HOLKIEM, co strasznie mnie uchachało tą nocną porą, bo zawsze mówiłem HALK i tego sie będę trzymał. H-O-lk brzmi pedalsko :P
@Grzybiarz
NYX (wbrew pozorom nie jest to skrót, tylko pełny tytuł) to wydany w latach 2003-2005 komiks Marvela, który daje całkiem niezłe pojęcie o tym, jak mogłyby wyglądać komiksy superbohaterskie, gdyby ich ewolucja poszła inną drogą. Zresztą, określenie "komiks superbohaterski" trochę nie pasuje do tej 7-częściowej miniserii, określiłbym go raczej jako komiks obyczajowy z elementami charakterystycznymi dla komiksu superbohaterskiego. NYX snuje historię grupki wrażliwych młodych dziewcząt zamieszkujących slumsy Nowego Jorku, których losy splatają się ze sobą w przedziwny, ale logiczny sposób, zaś mutanckie moce tylko trochę ułatwiają im egzystencję w trudnych warunkach, w jakich przyszło im żyć. Naprawdę, polecam.
@arcz - nie no, nie krępuj się. Ja już i tak dostaję zawrotów głowy, jak patrzę na listę komiksów do kupienia.
Bardzo chętnie przeczytam twoją opinię o OML, bo przypomniałem sobie reckę Julka i już tam prezentowałeś swoje inne zdanie niż Julka, na temat tej historii.
Myślę, że w pierwszym tygodniu grudnia dam radę coś na temat OML napisać.
Zieew :) Chyba przyszła pora, żeby zmienić godziny nadawania Trans-Atlantyków, bo przestało mnie się podobać to wczesne wstawanie :)
arcz, godzina obojętna. Ważne, by TA się pojawił.
A na tekst czekam i chętnie przeczytam.
Prześlij komentarz