sobota, 4 lipca 2009

#198 - Ameryka Kontratakuje!

7 marca 2007 z padołem ziemskim pożegnał się Steve Rogers, znany również jako Kapitan Ameryka. Bezbronny, skuty kajdankami i prowadzony na swój własny proces (reperkusje "Civil War") padł od kul snajpera po kilkudziesięcioletniej walce ze złem w 25 numerze piątej odsłony serii z własnymi przygodami. Wydarzeniu, porównywanemu do bohaterskiej śmierci Supermana sprzed 15 lat, poświęcono mnóstwo uwagi zarówno w prasie ("New York Times") czy telewizji nie tylko amerykańskiej ale i światowej, czego najlepszym przykładem jest reportaż w naszej "Panoramie" czy artykuły w polskojęzycznych tygodnikach ("Newsweek" na przykład). Śmierć herosa była czymś czego kompletnie się nie spodziewano - przy okazji zapowiedzi marcowych tytułów, Marvel nabrał wody w usta, nie udostępnił jakiejkolwiek informacji odnośnie jubileuszowego numeru przygód Kapitana, którego opis sprowadzał się do jednego słowa: "tajne". Jedyną wskazówką mogła być okładka Steve'a Eptinga, jednak wątpię czy ktoś potraktował ją inaczej jak metaforę. A jednak - Kapitan umarł. Znający reguły superbohaterskiego biznesu od razu zaczęli zadawać pytania "Czy aby na pewno nie żyje?" i "Kiedy wróci do świata żywych?". Bo to, że jego powrót nastąpi było jasne, pytanie tylko jak szybko się z tym upora. Jednak twórca całego zamieszania - Ed Brubaker - przy okazji rozmów o kolejnych numerach serii, za każdym razem podkreślał: "Steve Rogers ciągle nie żyje". Do czasu..
Ponad dwa lata później - 2 kwietnia 2009 roku - do sieci trafił niewiele mówiący teaser, będący pierwszym sygnałem odnośnie możliwości powrotu Pana Rogersa do świata Marvela. W kilka tygodni po jego publikacji pojawiły się komiksowe zapowiedzi na miesiąc lipiec w których znalazł się pierwszy numer wcześniej niezapowiadanej nigdzie mini-serii "Reborn" autorstwa Brubakera i Hitcha. Wystarczyło dodać dwa do dwóch i jasnym było, że ów teaser i nowa rzecz Eda B. to jedno i to samo. Wniosek - Cap wraca. Jednak Marvel przyjął podobną taktykę co przy wspomnianym #25 i nie ujawniał żadnych informacji odnośnie tego wydarzenia, zaznaczając jedynie, że wszystko stanie się jasne po lekturze jubileuszowego sześćsetnego numeru Kapitana, który w sklepach pojawił się w połowie czerwca. Zresztą jemu również towarzyszyła specjalna kampania promocyjna - bo raz, że to okrągła cyfra na okładce, a dwa, ze względu na owe rewelacje zawarte w środku. Nie ograniczono się w tym przypadku jedynie do standardowych chwytów w postaci promocyjnych grafik czy publikowaniu w sieci intrygujących plansz ze środka numeru. Marvel posunął się jeszcze dalej - po raz pierwszy od ponad dekady doszło do zmiany terminu publikacji komiksu. Standardowa "komiksowa środa", kiedy to do sklepów trafiają setki kolorowych zeszytów od większości wydawców, została zmieniona na poniedziałek. Tylko i wyłącznie dla tego jednego jedynego numeru. Decyzja ta spotkała się ze sprzeciwem wielu osób zaangażowanych w proces dystrybucji komiksów - zarówno dostawców, jak i właścicieli sklepów, którzy ze względu na kilkudziesięciostronicowy zeszycik musieli przez to dwukrotnie w ciągu tygodnia przyjmować dostawy nowych tytułów. Jeśli już o protestach mowa, to tajemniczość "Reborna" nie spodobała się wielu potencjalnym czytelnikom, którzy zwyczajnie nie wiedzieli czy jest sens inwestowania dolarów w serię o której w zasadzie nic nie wiadomo. Zapewne sporą część z nich stanowili ludzie, którzy zawczasu nie zamówili w preorderze #25 "Kapitana Ameryki" (nie wiedząc jaki los spotka tytułowego bohatera) i mogli dostać ten numer dopiero po pojawieniu się dodruków czy wersji "Director's Cut". Jak widać potwierdza się stara prawda, że wszystkim dogodzić się nie da. Dla stałych czytelników danej serii owa tajemniczość jest jak najbardziej na rękę - kupują każdy zeszyt, więc mają stuprocentowe zaskoczenie. Gorzej jest natomiast z pozostałymi. Joe Quesada w jednym w wywiadów przyznał, że doskonale zdaje sobie sprawę z tych wszystkich niedogodności wynikających z takiej a nie innej formy promocji wspomnianych komiksów. Gdyby jednak on czy ktokolwiek inny w to zaangażowany, nie miał pewności, że jest to rzecz absolutnie wyjątkowa to nie podjąłby takich kroków. W końcu Marvel dał jasno do zrozumienia, że coś ważnego / bardzo ważnego / szokującego stanie się w 600 numerze Kapitana, że czymś wielkim może być seria "Reborn" i tylko od potencjalnych nabywców tych zeszytów zależy, czy uwierzą jego słowom i je zamówią. Jest to zresztą pewien paradoks, że niespojlerowanie w celu uniknięcia jakichkolwiek przecieków, jest i tak spojlerem. Nie wiadomo co się stanie, ale wiadomo, że COŚ się jednak stanie - cała sztuka w tym, żeby była to rzecz naprawdę godna tego typu praktyk. Wie o tym oczywiście sam Joe Q., który przyznaje, że czasem mimo wszystko uda im się totalnie zaskoczyć czytelników, jak to było w przypadku jego i Kevina Smitha historii w "Daredevilu" (wydanym u nas przez Egmont), kiedy to wręcz błagali ówczesne szefostwo o brak jakiejkolwiek wskazówki odnośnie śmierci jednej z postaci. Jednak głównym zadaniem większości przedsiębiorstw jest zarabianie pieniędzy, więc zwykle wielkie wydarzenia muszą być anonsowane chociażby hasłem, że ktoś w danym numerze zginie (na przykład okładka do "Avengers" #502 i hasło "Jeden z tych Mścicieli umrze!"), wróci do życia, czy odejdzie z jakiejś superbohaterskiej drużyny.
Od opublikowania pierwszego teasera "Reborna", do wyjawienia bardziej szczegółowych informacji odnośnie serii minęły ponad dwa miesiące, w ciągu których powstało mnóstwo teorii o czym ona w zasadzie ma być. Powrót Steve'a Rogersa wydawał się oczywisty, ale czy nie za bardzo? Czy nie chodzi może o promocję filmu "Captain America: The First Avenger", który ma zaatakować kina w połowie 2011 roku? Czy może jednak jest to powiązane z mini-serią "Truth" Moralesa i Bakera z początku XXI wieku, a wznowioną kilka miesięcy temu, opowiadającą o czarnoskórym Kapitanie (to tak akurat odnośnie komiksowej Obamomanii)? Czy może jednak chodzi tu o tajemniczą "dziewczynę bez świata" widniejącą na jednym z teaserów?

Nie.

Od początku do końca chodzi tu o powrót Steve'a Rogersa.

"Captain America" #600 zgodnie z planem trafił na amerykańskie półki w poniedziałek, 15 czerwca. Jeśli ktoś na własne oczy chciał się przekonać jaka rewelacja kryję się na kartkach tego zeszytu powinien był wyłączyć telewizor, radio, internet i jak najszybciej lecieć do najbliższego sklepu komiksowego (mógł się jednak przeliczyć, bo do sporej części sklepów #600 dotarł we wtorek, czy nawet w tradycyjną środę). Zgodnie z oczekiwaniami, o powrocie Kapitana mówiło się w mediach wszelakich, chociaż nie tak głośno jak w przypadku wzbudzających najwięcej w ostatnich latach medialnej wrzawy komiksach pokroju wspominanego kilkukrotnie numeru 25go czy "Amazing Spider-Mana" #583 (w którym gościnny występ zaliczył Barack Obama). Mimo to, sześćsetka miała swoje pięć minut i zadanie można uznać za wykonane. Przy okazji rewelacji zawartych w tym numerze, została zaprezentowana pełna nazwa serii Brubakera i Hitcha - "Captain America: Reborn", okładki premierowego numeru, a nawet kilka jego pierwszych stron. Po lekturze jubileuszowego Kapitana mam mieszane uczucia - z jednej strony jest to bardzo dobrze napisany przez Bru numer, z gościnnymi występami wielu artystów (np. Alex Ross, Howard Chaykin, David Aja) ilustrujących poszczególne części, które składają się na całość historii. Z drugiej jednak strony powrót herosa (a raczej jedynie możliwość powrotu) był chyba zbyt oczywisty i nie wiem czy należał mu się aż taki szum. Gdyby wrócił w tym numerze to jasne, ale sam fakt, że może tak się stać? To tak jakby robić wielką rewelację z tego, że zimą spadnie śnieg, bo choćby nie wiem jak zarzekał się Quesada i spółka, to jedną z niepisanych zasad jest, że w Marvelu nic / nikt nie ginie, czy tego chcą czy nie. Pierwszy numer "Captain America: Reborn" zaatakował sklepy w minioną środę, co oznacza tyle, że będę miał szansę się z nim zmierzyć dopiero pod koniec lipca. Nieco zastanawia mnie i martwi wygląd Kapitana w zajawkach tego numeru - pozbawiony charakterystycznych skrzydełek na hełmofonie bardziej przypomina swojego odpowiednika z "Ultimates", ale liczę, że zostanie to jakoś racjonalnie wyjaśnione, albo w najgorszym przypadku, że jest to tylko wpadka Hitcha, który z Ultimate Kapitanem miał wiele wspólnego i machnął to niejako z przyzwyczajenia. Nie wiem, czy jest większy sens zastanawiać się, czy nadszedł już ten czas, aby Kapitan wrócił - na razie jeszcze go nie ma fizycznie w Marvelu i nie zdziwię się jak ten cały "Reborn" będzie jednym z etapów przywracania jego postaci do uniwersum, która ostatecznie pojawi się w nim w okolicach filmowej premiery.
Całe to zamieszanie i rumor związany z powrotem Rogersa i mini-serią Brubakera wpłynął również i na inne wydawnictwa. DC chcąc jakby podczepić się pod "rebornowy" marketing oznaczyło nową serię Morrisona "Batman and Robin" podtytułem "Batman: REBORN" (której pierwszy numer wyszedł na dwa tygodnie przed CA#600), co nawet nie spotkało się ze złością Quesady, który stwierdził, że tak to już po prostu w tym biznesie jest. Natomiast Robert Kirkman - ten niepokorny twórca narzekający na mejnstrimowe prawa i zasady - w dzień po premierze sześćsetnego numeru wystosował kilka zabawnych słów odnośnie swojego "Invincible" #63, który 'wyjątkowo' miał nawiedzić komiksowe sklepy w środę. Co więcej - na fanów czekać miały na jego kartkach takie atrakcje, że od razu powinni zamówić dwie albo i nawet trzy kopie tego komiksu, a sam Barack Obama ponoć planował też specjalną konferencję prasową, żeby omówić wydarzenia z tego absolutnie wyjątkowego numeru. Dodatkowo w zapowiedzi zaznaczono, że ten wart spokojnie 500$ komiks, kosztuje jedyne 2.99$. Żartowniś z tego Kirkmana, nie ma co. Ale przyznaję, że celnie podsumował te rozdmuchane kampanie promocyjne komiksów, które tak naprawde nie zawierają żadnych większych rewelacji. Inna sprawa, że ten konkretny zeszyt "Invincible" rzeczywiście posiada parę szokujących momentów i zrobił na mnie dużo większe wrażenie, niż obecne kombinowanie z przywróceniem Kapitana do życia. Mimo tego, to nie o komiksie Kirkmana dyskutowano w telewizji czy prasie..

6 komentarzy:

Jacek Brzozo Kuziemski pisze...

TERAZ CZAS NA GWEN STACY!
Nie no, zabicie Capa było wiatrem świeżości. Odrodzenie go to jakaś żenada, to chyba proste. Co do rozdmuchanych śmierci to "śmierć" USM była podobnie rozdmuchana.
Ja tam się zawiodłem tylko na tej całej Nomad (bo sie żadnych rewelacji spodziewać, nie spodziewałem i tylko to jakoś mnie interesowało). Mam nadzieję ze jej odzielna seria może wniesie coś ciekawego. Może dlatego że sam wygląd postaci zupełnie odbiega od tego co zaprezentowali na teaserowym obrazku a tym co było w komiksie.

Anonimowy pisze...

"Daredevila" Smitha wydał u nas Egmont, tak gwoli ścisłości.

Łukasz Mazur pisze...

@Brzozo - zanim powstanie Gwen, to powinna się pojawić Jean Grey. Później Parkerowa blondynka, a następnie - żeby do kompletu było - wujek Ben.

Co do rzekomego zgonu Parkera w USM to ogólnie klapa. A wizerunek Nomad z teasera o którym mówisz, to chyba jedna z okładek do jej miniserii.

@anonim - jasne, pomyliło mi się z niezrealizowanymi planami Mandy co do publikacji DD, kiedy chcieli to wznowić w jednym tomie.

Kuba Oleksak pisze...

Chodzą plotki, że Stacy ma powrócić, ale nie Gwen...

A co do Rogersa - źle, po prostu, źle że go przywracją/reinkarnują/odkopują. To fajny symboliczny zgon był na początkek Dark Reign, miał swój wyraz i była naprawdę dobrze zrobiony, a co więcej Bucky w roli Kapitana zwyczajnie się sprawdza i ma się spory potencjał do wykorzystania.

Łukasz Mazur pisze...

Na początku Dark Reign to już Bucky wesoło hasał w stroju Kapitana ;)

Ciekaw jestem bardzo jak rozwiaza sprawe stary Cap vs nowy. A może bedzie cala nowa druzyna, np "The Capitans"? Steve, Bucky, Nomad, Patriot i pewnie ktos jeszcze by sie znalazl ;)

pawelk pisze...

Niech założą zespół "The Captains of USA"... bo do komiksu to się toto nie nadaje. Żenada - miał zostać symbolem, a jest kolejnym cliffhangerem.