Po przeczytaniu pierwszego albumu opowiadającego o przygodach Giuseppe Bergmana („HP i Giuseppe Bergman”) nie bardzo wiedziałem, co sądzić o balansującym na granicy niezrozumienia i grafomanii komiksie Milo Manary. Lektura drugiej części cyklu („Dzień Gniewu – Afrykańskie przygody Giuseppe Bergmana”) niewiele w tej materii wyjaśniła, a tylko pogłębiła moje poczucie skonfundowania i bezradności.
Mój podstawowy problem z Bergamanem polega na tym, że kiedy zdaje mi się, że powoli zaczynam dostrzegać jakiś sens w rozgrywce Manary ze swoim odbiorcą, kiedy poszczególne elementy układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsca, autor robi gwałtowny zwrot i cała moja interpretacja rozsypuje się w drobny mak. Trudności sprawia już sama próba naszkicowania fabuły. Giuseppe Bergman, mający jak najlepszą świadomość tego, że jest bohaterem opowieści, kolejny raz podejmie próbę przeżycia swojej przygody. Wraz z seksowną Lou-Lou, garderobianą głównej bohaterki, która niestety nie da rady wystąpić w komiksie, będą zmagali się z Panną S. Ambrogio i próbowali trzymać się scenariusza, jaki został im narzucony. I gdy pretensjonalnie sensacyjna historia zaginionej teczki z bezcennymi dokumentami zaczyna się z wolna rozkręcać, Manara naglą ją urywa farsownym chwytem i ucieka w nieokiełznaną dygresyjność, dialog z czytelnikiem, szaleńczą grę.
Narracja w komiksie prowadzona jest na kilku poziomach. Główna historia jest regularnie rozbijana przez szereg równolegle rozgrywanych wątków pobocznych, które w niektórych momentach stykają się ze sobą i przenikają. Tematy i motywy nieustannie cyrkulują w komiksie, powracając w najdziwniejszych konfiguracjach i najmniej spodziewanych momentach. Opowiadana historia ciągle wymyka się czytelnikowi, zaskakuje i skręca w najmniej oczekiwane strony. Poszczególne wątki z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego, oprócz tego, że pojawiają się w ramach jednego albumu, nagle się łączą. Nasz nieszczęsny Bergman wchodzi w zaskakujące relacje z Rastamanem, którego rola nie została przewidziana w scenariuszu, plemieniem Masajów zajmujących się głównie molestowaniem nieletnich czy seksowną lolitką, prowadzącą rozmowę z czytelnikiem i rozmyślającą o swoim ontologicznym statusie postaci narysowanej. Manara porusza w szkatułkowo skonstruowanym i szalonym „Dniu Gniewu” szerokie spektrum tematów, historii i motywów, pełne enigmatycznych tropów i nawiązań, nurzając je w subtelnej erotyce, tak dobrze znanej polskiemu czytelnikowi z jego poprzednich utworów.
I o ile nie mogę być pewien czy „Dzień Gniewu” to pozycja wartościowa, której mój głupi rozumek zrozumieć nie może, o tyle nie mam żadnych wątpliwości, że Milo Manara wielkim komiksiarzem jest, jeśli chodzi o formę. Oprawa wizualna rozumiana, jako całość zabiegów narracyjnych, kompozycyjnych i czysto estetycznych stoi na mistrzowskim poziomie. Manara za pomocą najprostszych, prawie, że ascetycznych, środków graficznych kreśli urzekające swoją urodą kobiety, subtelne, niekiedy ledwie naszkicowane krajobrazy Czarnego Lądu, znakomicie oddaje emocje swoich bohaterów, czasem jednym grymasem, grą oczu. Konia i ciuchcię narysować umie, słonia i ciężarówkę również. A świetnym przykładem narracyjnych możliwości Manary jest otwierająca komiks sekwencja pojedynku o teczkę.
Po lekturze „Afrykańskich przygód Giuseppe Bergmana” wróciłem do punktu wyjścia i wciąż nie potrafię rozgryźć tego komiksu. Co gorsza, nie umiem nawet wydać jednoznacznego sądu, czy praca Manary zasługuje na edycję w ekskluzywnej kolekcji „Mistrzów Komiksu” czy też jest zwykłą, bełkotliwą grą formalną, jazdą po bandzie swojego autora. Myślę, że odnośnie „Dnia Gniewu” trzeba sobie zadać dwa zasadnicze pytania – czy w szaleństwie włoskiego twórcy jest jakaś metoda i czy jest szansa, że czytelnik ją odnajdzie. Ja nie potrafię na nie odpowiedzieć.
2 komentarze:
czy w szaleństwie Manary jest jakaś metoda? ależ oczywiście. Manara świadomie wykorzystuje utarte schematy historii awanturniczych, by w przewrotny sposób pokazać, że komiks jest materią plastyczną i konstruując komiksową opowieść nie należy uciekać się do oklepanych klisz, tylko kształtować ją według własnego pomysłu i upodobań. wydaje mi się, że Manara adresuje "Dzień gniewu" przede wszystkim do ludzi tworzących historie, na co wskazywałoby wejście w dialog z czytelnikiem. dla mnie mistrz.
Bardzo trafny komentarz skil, przyznam, że o takiej opcji nie zdarzyło mi się pomyśleć. Ale jakoś do takiego Manary nie mogę się do końca przekonać.
Prześlij komentarz