Obok „kolorowych zeszytów”, które co miesiąc trafiają na sklepowe i kioskowe półki za Oceanem, crossovery należą chyba do najbardziej charakterystycznych dla komiksu super-bohaterskiego zjawisk. Czym takie historie różnią się od „zwyczajnych” komiksów? W kilku słowach - pojedynczy bohater lub grupa samotnie nie są w stanie zapobiec jakiemuś wielkiemu zagrożeniu, skrzykują więc najbliższych kumpli po fachu, żeby razem coś poradzić. Ich wspólne przygody opisywane są równoległe na łamach kilku serii i z reguły jednej mini-serii, w której śledzimy główny wątek. Za pierwszą tego typu opowieść powszechnie uchodzą „Tajne Wojny” wydane w 1984 roku. Dwunastoczęściowa mini-seria, która była uzupełniona licznymi tie-inami serii regularnych, do dziś w pewnych kręgach uchodzi za pozycję klasyczną.
Na dzień dzisiejszy trudno sobie wyobrazić komiksowy sezon pozbawiony monstrualnego crossovera, po którym nic nie byłoby takie samo. Tego typu „eventy” tak mocno wrosły w tkankę rynku i czytelnicze nawyki, że żadne zapewnienia ważniaków z DC o tym, że „Final Crisis” jest już ostatnim z wielkich, nikt nie bierze poważnie. Bo trudno traktować deklaracje Dana DiDio serio, kiedy wbrew jego zaklinaniu rzeczywistości, uniwersum Supermana i Batmana przygotowuje się do „The Blackest Night”, po którym, tak zgadliście, nic nie będzie już takie samo.
W chwili obecnej, te właśnie „eventy” nadają ton właściwie wszystkim tytułom w ofercie danego wydawcy, wskazując kierunek, w jakim komiksy przez jakiś czas, a przynajmniej do kolejnego, znaczącego „wydarzania”, bo tak można w polskim narzeczu przetłumaczyć ten termin, będą podążać. W takiej sytuacji znajomość treści takiego eventu jest kluczowa w zrozumieniu serii, którą czytelnicy są zainteresowani i chcąc, nie chcąc, muszą się z nim zapoznać. DC i Marvel doskonale grają tymi rynkowo-scenariuszowymi zależnościami, organizując cały swój kalendarz wydawniczy pod kątem eventów właśnie. I tak, nie sposób w pełnie ogarnąć wydarzeń w „House of M”, jeśli wcześniej nie zapoznaliśmy się z „Avengers: Disassembled”. Aby z kolei dowiedzieć się jak cała ta afera ostatecznie się skończyła, trzeba przeczytać komiksy spod szyldu „Decimation” i serię „Son of M”, które stanowią swoiste domknięcie wydarzeń przedstawionych w crossie i to one zaspokajają czytelniczą ciekawość. I tak, z roku na roku, się to kręci. Fabuły przepełzają z jednego komiksu do drugiego, scenarzyści muszą podejmować wątki w miejscu, w którym zostały zostawione przez swoich poprzedników, a biedny czytelnik chcący być na bieżąco musi jakoś za tym nadążyć, jeśli nie chce zadowolić się dosyć jałowymi „recapami” na Wiki czy serwisach tematycznych.
Crossovery dla jednych będą synonimem mainstreamowego obciachu w sztuce obrazkowej, rozrywką dla debili, a dla innych prawdziwą esencją amerykańskiego komiksu. Warto przypomnieć, że to właśnie historie ciągnące się latami były przyczyną krachu komiksowego rynku w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dla samych wydawców eventy stanowią natomiast prawdziwą żyłę złota, bo poszczególne ich odcinki zwykle królują na listach najlepiej sprzedających się komiksów. Szefowie DC i Marvela nie szczędzą środków na promocji swoich szlagierów, przynajmniej pod względem finansowym, do pracy przy nich z reguły zatrudniają najlepszych scenopisów i rysowników.
Od dziś ruszamy z tygodniem crossoverów. Przez kolejne pięć dni na łamach Kolorowych Zeszytów zaprezentujemy nasz subiektywny wybór najlepszych historii tego typu, bądź tych, na których się najbardziej przejechaliśmy.
Tak więc zapraszamy! Po tym tygodniu już nic nie będzie takie samo ;)
Na dzień dzisiejszy trudno sobie wyobrazić komiksowy sezon pozbawiony monstrualnego crossovera, po którym nic nie byłoby takie samo. Tego typu „eventy” tak mocno wrosły w tkankę rynku i czytelnicze nawyki, że żadne zapewnienia ważniaków z DC o tym, że „Final Crisis” jest już ostatnim z wielkich, nikt nie bierze poważnie. Bo trudno traktować deklaracje Dana DiDio serio, kiedy wbrew jego zaklinaniu rzeczywistości, uniwersum Supermana i Batmana przygotowuje się do „The Blackest Night”, po którym, tak zgadliście, nic nie będzie już takie samo.
W chwili obecnej, te właśnie „eventy” nadają ton właściwie wszystkim tytułom w ofercie danego wydawcy, wskazując kierunek, w jakim komiksy przez jakiś czas, a przynajmniej do kolejnego, znaczącego „wydarzania”, bo tak można w polskim narzeczu przetłumaczyć ten termin, będą podążać. W takiej sytuacji znajomość treści takiego eventu jest kluczowa w zrozumieniu serii, którą czytelnicy są zainteresowani i chcąc, nie chcąc, muszą się z nim zapoznać. DC i Marvel doskonale grają tymi rynkowo-scenariuszowymi zależnościami, organizując cały swój kalendarz wydawniczy pod kątem eventów właśnie. I tak, nie sposób w pełnie ogarnąć wydarzeń w „House of M”, jeśli wcześniej nie zapoznaliśmy się z „Avengers: Disassembled”. Aby z kolei dowiedzieć się jak cała ta afera ostatecznie się skończyła, trzeba przeczytać komiksy spod szyldu „Decimation” i serię „Son of M”, które stanowią swoiste domknięcie wydarzeń przedstawionych w crossie i to one zaspokajają czytelniczą ciekawość. I tak, z roku na roku, się to kręci. Fabuły przepełzają z jednego komiksu do drugiego, scenarzyści muszą podejmować wątki w miejscu, w którym zostały zostawione przez swoich poprzedników, a biedny czytelnik chcący być na bieżąco musi jakoś za tym nadążyć, jeśli nie chce zadowolić się dosyć jałowymi „recapami” na Wiki czy serwisach tematycznych.
Crossovery dla jednych będą synonimem mainstreamowego obciachu w sztuce obrazkowej, rozrywką dla debili, a dla innych prawdziwą esencją amerykańskiego komiksu. Warto przypomnieć, że to właśnie historie ciągnące się latami były przyczyną krachu komiksowego rynku w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dla samych wydawców eventy stanowią natomiast prawdziwą żyłę złota, bo poszczególne ich odcinki zwykle królują na listach najlepiej sprzedających się komiksów. Szefowie DC i Marvela nie szczędzą środków na promocji swoich szlagierów, przynajmniej pod względem finansowym, do pracy przy nich z reguły zatrudniają najlepszych scenopisów i rysowników.
Od dziś ruszamy z tygodniem crossoverów. Przez kolejne pięć dni na łamach Kolorowych Zeszytów zaprezentujemy nasz subiektywny wybór najlepszych historii tego typu, bądź tych, na których się najbardziej przejechaliśmy.
Tak więc zapraszamy! Po tym tygodniu już nic nie będzie takie samo ;)
7 komentarzy:
Będzie Invasion z dc?
Nie, nie będzie staroci ;)
Nie będzie crossovera Punishera z Archiem? :(
Chłopaki, chłopaki. Będziemy z arczem prezentować głównie nowe kroje rajtuzów :)
Wiosenną kolekcję?
"Dzień dzisiejszy". Ja pierdolę.
Nad wiosenną kolekcją projektanci wciąż pracują. Skupimy się na poprzednich kolekcjach.
Prześlij komentarz