sobota, 29 listopada 2008

#86 - Rzut za trzy: Crap!

„Hellraiser 2” (między innymi Clive Barker, Alex Ross, John Bolton; Egmont; 10/2008)

O ile pierwsza antologia „Hellraisera” niektórymi historiami mogła się obronić, miała tak zwane dobre momenty, o tyle drugi wybór „najlepszych komiksów” z uniwersum Cenobitów równo gryzie glebę. Trudno wśród tych siedmiu nowelek, składających się na „Hellraisera 2”, znaleźć coś interesującego, oryginalnego czy choćby strasznego. Komiksowe „Obrazy grozy”, nawiązujące do prozy Clive`a Barkera, nie wychodzą poza skostniałe horrorowe konwencje, co nawet taki laik jak jak, w tym temacie, potrafi zauważyć. Wystarczy przyjrzeć się poszczególnym historiom. „Powołanie” jest podobne do najbardziej kiczowatej książki Mastertona, czyli „Wojowników Nocy”, w której grupka przypadkowych ludzi zostaje obdarzonych supermocami i staje do walki z siłami ciemności. Skojarzenie z tandetną super-bohaterszczyzną są w tym przypadku jak najbardziej wskazane. „Dziewczyny z wizjera” nie jest warta nawet lektury, bo od pierwszego kadru wiemy, jak rzecz się skończy. „Ręka nieboszczyka” to modelowy przykład jak nieumiejętnie budować napięcie i napisać komiks pozbawiony jakichkolwiek treści. „Demony dla jednych, anioły dla drugich” w swoich założeniach miały traktować o ważkich sprawach duchowych, a wyszła jakaś jarmarczna i tandetna religijna bzdurka. Taką wyliczankę można by kontynuować, bo każda kolejne nowela jest gorsza od poprzedniej. Autorzy tych historii są mi kompletnie nieznani, to prawdopodobnie jacyś trzeciorzędni komiksiarze, wyłączywszy samego Barkera, który komiksiarzem nie jest, Alexa Rossa i Johna Boltona, których z pewnością do twórców trzeciorzędnych zaliczyć nie możemy.
„Hellraiser 2” to taki komiksowy odpowiednik horroru klasy D, który nie straszy, tylko bawi swoją nieporadnością. Badziewnym scenariuszem napisanym na kolanie, litrami sztucznej krwi i gumowymi maskami, drewnianą grą aktorską i fatalnymi dialogami. No i w sumie czytanie go przynosi jakąś perwersyjną i bolesną przyjemność.


„Hard” (Tomasz Biniek; Biniek Studio; 10/2008)

Ten komiks owiany jest już swoistą legendą i ma już chyba zapewnione miejsce w nieformalnym panteonie najgorszych komiksowych dzieł, tuż obok „Chrisa Telepaty” i „Klątwy Atacamy”, na specjalnym regale z komiksami dla dorosłych. „Hard” zostało swego czasu rozsławione video-recenzją, skądinąd poważnego polskiego wydawcy komiksowego i pracownika pewnego dystrybutora filmowego, którą można znaleźć na tej stronie. Nieporadnego komiksu Tomka Binka nie mogło zabraknąć w moim zestawieniu. Czytając „Hard” przypominają mi się złote czasy polskiej amatorszczyzny wczesnych lat dziewięćdziesiątych, kiedy różni przypadkowi twórcy z marnym powodzeniem próbowali swoich sił w komiksie. „Hard” zawiera wszystkie elementy takiego dziełka. Tandetną, nawet jak na komiks o charakterze pornograficznym, historię, którą wypełniają idiotyczne dialogi i liczne fabularne kiksy. Odpychającą, sterylną i sztuczną oprawę graficzną, która pogrąża „Hard” jako komiks, mający wywoływać erekcję i pobudzać fantazje. Nawet fikołki, które są przecież w centrum zainteresowania czytelnika, nie wychodzą poza wytarte do granic możliwości klisze i nie mają do zaoferowania nic ciekawego. Ja osobiście lubię się pastwić nad słabymi komiksami, lubię wytykać palcami, co jest w nic źle zrobione, co mi się nie podoba. Ale przy pracy Tomka Binka (Bińka?) wolę po prostu zamilknąć. Z zażenowania.


„Hellboy Animated: Czarne zaślubiny i inne opowieści” (nie warci wspomnienia; Egmont; 9/2008)

Kompletnie nie rozumiem pomysłu robienia z „Hellboy`a” komiksu przyjaznego dzieciom. W wyniku dosyć karkołomnej operacji przełożenia filmu animowanego, opartego na komiksie, na inny komiks, dzieło Mike`a Mignoli straciło wszystkie swoje walory. „Hellboy Animated” to wyrób hellboy`o-podobny. Rzadka kupa, pozbawiona sugestywnego klimatu grozy budowanego znakomitą, intensywną oprawą graficzną, przyprawionego niebanalnym dowcipem i grą z konwencjami horroru i lateksowych gaci. Nie udało się nawet zachować tego przygodowego klimatu, który tak sobie ceniłem. Przygody Piekielnego Chłopca ze stron „Czarnych Zaślubin” są nudne, wyprane z dramaturgii, pozbawione napięcia i co najwyżej przeciętnie narysowane. To zwyczajnie słaby komiks jest. Co gorsza, Hellboy w swojej animowano-komiksowej wersji do pięt nie dorasta swoim czysto komiksowemu czy nawet filmowemu wcieleniu. Autorzy adaptacji zgubili gdzieś cały urok tego bohatera i nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to tylko jakiś marny klon czy inny przebieraniec nieudolnie imitujący swój oryginał.
Panie Mignola nie idźcie tą drogą! Niech się pan lepiej weźmie za pisanie dobrych scenariuszy i robienie świetnych okładek, a nie bawi w kolejnego McFarlane, który pochłonięty nabijaniem swojej kabzy, pod względem komiksowym rozmienił się na drobne. I pewnikiem to jest odpowiedz na pytanie, które narzuca sie po lekturze „Czarnych Zaślubin” – po co, powstają takie komiksy?

2 komentarze:

pawelk pisze...

Nie ma linka do videorecenzji Hard... :(

Łukasz Mazur pisze...

Endżoj ;)