poniedziałek, 17 stycznia 2011

#672 - Najlepsze z najlepszych 2010

Co prawda w zeszłym tygodniu na Kolorowych Zeszytach wspólnymi siłami podsumowaliśmy miniony rok, wybierając nasze Top 10, ale nie mogłem odmówić sobie swojego subiektywnego spojrzenia na rok 2010. Licząc moje retro-podsumowania, rankingi najlepszych komiksów wydanych na polskim rynku sięgają 2002 roku i trochę szkoda było mi zaprzepaścić taką fajną (jaki mi się wydaje) tradycję. Szczególnie, że w 2010 roku nie brakowało świetnych komiksów, choć w porównaniu z 2009 (moim zdaniem) było nieco słabiej. Z różnych powodów, ale to już temat na odrębny wpis. Nie przedłużając już tego wstępu, zabieram się do dzieła:

10. "Ikigami" (Motoro Mase, Hanami, JAP)
Hanami ma dobrą rękę do mangowych serii. Po przebojowym "Balsamiście" i nie gorszym, ale nie docenionym należycie przez publiczność "Suppli", Radosław Bolałek sięgnął po "Ikigami". W 2010 roku ukazały się zaledwie trzy albumy, ale tyle wystarczyło, by Motoro Mase pokazał, jak wielki potencjał drzemie w prostym koncepcie opowieści o ludziach, którzy właśnie dowiedzieli się, że mają umrzeć i człowieku, który im tą wieść oznajmił. Już nie mogę się już doczekać kolejnych tomików. Najlepsza seria 2010 roku, o kilka długości wyprzedzająca smętne "Baśnie" i przegadane "Żywe Trupy".

9. "Skład Główny" (Regis Loisel i Jean-Louis Tripp, Egmont, EU)
Największe zaskoczenie roku. Egmont w ramach kolekcji "Plansze Europy" wydał tytuł praktycznie nieznany, choć autorstwa komiksiarza nad Wisłą cenionego i lubianego. Ale "Skład Główny" to rzecz zupełnie inna od "Pelissy" czy "Piotrusia Pana" - Regis Loisel wraz z Jean-Luisem Trippem stworzyli obyczajową opowieść o kanadyjskiej wiosce, do której pewnego dnia przyjeżdża obcy. Przepięknie narysowany komiks nawiązuje do najlepszych tradycji francuskiej prozy. Po literacku wysmakowany, ale i pełen komiksowych smaczków.

8. "Fistaszki Zebrane 1955-1956" (Charles M. Schulz, Nasza Księgarnia, USA)
Nasza Księgarnia kontynuuje wielkie dzieło przedstawienia polskiemu czytelnikowi jednego z najważniejszych amerykańskich komiksów. Trzeci tom jest tak samo znakomity, jak drugi, a ten jest tak samo dobry, jak pierwszy. Kultowe paski komiksowe autorstwa Charlesa M. Schulza przez te pięćdziesiąt lat nic, a nic się nie zestarzały. Pełne ciepłego, a niekiedy cierpkiego humoru krótkie, gazetowe opowiastki tworzą swój własny świat, do którego zapraszają swojego czytelnika. I kiedy raz się już do niego wejdzie, chce ciągle wracać. Tym bardziej cieszą pogłoski, że NK ma zamiar zwiększyć częstotliwość ukazywania się albumów z Charliem Brownem i spółką.

7. "Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie - 1910" (Alan Moore i Kevin O'Neill, Egmont, USA)
Komiksowemu geniuszowi, jednego z najwybitniejszych twórców przełomu XX i XXI wieku znowu się udało. Właściwie należało się tego spodziewać, bo nie przypominam sobie komiksu Alana Moore'a, który by mnie rozczarował. Pierwsza część "Stulecia", kontynuacji znakomitej "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów", nie jest tylko czczym popisem literackiej erudycji swojego autora. To nie tylko zabawa z ogranymi schematami, to nie tylko postmodernistyczne igranie z literackimi motywami i postaciami czy eksperymentowanie z przykrajaniem "Opery za trzy grosze" do komiksowej konwencji - przede wszystkim nowa "Liga" to kawał pełnokrwistej i smakowitej literatury, zdolna zadowolić najbardziej wyszukane gusta.

6. "Profesor Bell" (Joann Sfar, Mroja Press, EU)
Joann Sfar to kolejny komiksowy wirtuoz, którego prace regularnie pojawiają się przy okazji moich rokrocznych podsumowań. W 2009 jego "Klezmerzy" uplasowali się na siódmej pozycji, w 2006 album "Malka i Lwi Król" był szósty, a w 2004 pierwszy "Kot Rabina" zajął drugie miejsce w moim retro-podsumowaniu. "Profesor Bell" to prawdziwy popis sfarowej maestrii, który w swoim postmodernizmowaniu, wikłaniu się nie tylko w literaturę, ale również w metafizykę i religię, przebił nawet mojego ulubieńca z Northampton. Owacja na stojąco i czapki z głów!

5. "Księga Genesis" (Robert Crumb, Wydawnictwo Literackie, USA)
Komiksowy symbol amerykańskiej kontrkultury, undegroundowy guru walący w kulturowy mainstream, a do tego ateista, prześmiewca, obrazoburca, seksualny dewiant adaptujący Biblię, jedną z najświętszych ksiąg naszej cywilizacji? Największe dzieło ludzkiej kultury, najważniejsze źródło kultury wysokiej przełożone na kiczowaty język kultury popularnej? To musiało się udać i się udało - prawdopodobnie pod koniec swojej kariery Robert Crumb stworzył chyba największe dzieło swojego życia. Artysta już przeszedł do historii dzięki "Panu Naturalnemu" czy "Kotowi Fritzowi", ale według mnie to "Księga Genesis" będzie uznawana za jego opus magnum.

4. "ARQ 2" (Andreas, Egmont, EU)
Wydany w 2009 roku pierwszy integral "ARQ", który w moim zeszłorocznym podsumowaniu zamykał listę, zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Nie sądziłem jednak, że Andreasowi w jego kontynuacji uda się stworzyć coś jeszcze bardziej wyjątkowego, niezwykłego i zachwycającego. A jednak, udało mu się. "ARQ 2" czaruje czytelnika swoją tajemniczością, powala precyzyjnie skomponowaną fabułą, zaskakuje z każdym kolejnym tomem, zachwyca kreacją fantastycznego świata i zapiera dech w piersiach swoją oprawą wizualną. W swojej kategorii - komiks z pewnością wybitny, który powinien spodobać się także tym, którzy za szeroko pojętą fantastyką niekoniecznie przepadają.

3. "Rany wylotowe" (Rutu Modan, Kultura Gniewu, USA)
Kiedy tylko "Exit Wounds" znalazły się w zapowiedziach Kultury Gniewu, komiks opromieniony glorią największego przeboju rynku amerykańskiego w 2007 roku, z miejsca stał się żelaznym kandydatem do mojej listy. I nie zawiodłem się na znakomitej pracy Rutu Modan. "Rany wylotowe" niesamowicie subtelnie i dyskretnie opowiadają o ludzkich emocjach. Izraelska artystka doskonale umie wykorzystać możliwości drzemiące w komiksowych środkach wyrazu, grać jego konwencją. Nie wierzcie tym, którzy twierdzą, że uhonorowany nagrodą Eisnera w 2008 roku album "jest brzydko narysowany" - "Rany wylotowe" to pod każdym względem komiksowy majstersztyk!

2. "Niedoskonałości" (Adrian Tomine, Kultura Gniewu, USA)
Adrian Tomine w swoich komiksach poszukuje nowej dykcji, aby móc wyrazić napięcia relacji międzyludzkich i sięga w tym celu po znany nie tylko z amerykańskiej literatury dyskurs etniczny i postkolonialny. Ale tak naprawdę nie to jest w jego komiksie najważniejsze i najciekawsze. Bo nie da się "Niedoskonałości" sprowadzić tylko do historii amerykańskiego Azjaty (azjatyckiego Amerykanina?) mającego problemy ze zdefiniowaniem swojej tożsamości w ponowoczesnym chaosie, a kto tak odczytuje "Shortcomings", strasznie zubaża swoją lekturę. Autor niezwykle dyskretnie, jakby poza fabułą, ustawia postrzeganie rzeczywistości swojemu czytelnikowi. Przynajmniej ja, po odłożeniu komiksu na półkę, nie mogłem się uwolnić od zaproponowanego przez Tomina sposobu patrzenia na świat.

1. "Osiedle Swoboda" (Michał Śledziński, Kultura Gniewu, PL)
Chyba już wszystko napisano o dziele Śledzia. "Osiedle Swoboda" jest jednym z niewielu polskich komiksów, który zasłużył sobie na przydomek kultowy, a co do tego, że jest to jeden z najważniejszych i najciekawszych komiksów ostatniego dwudziestolecia, nie ma żadnych wątpliwości. Oprócz tego, "OS", jak i "Produkt", miał olbrzymi wpływ na obecny kształt rynku komiksowego. Dla wielu "Matka Boska Extra Mocna" stała się impulsem do powrotu do młodzieńczej komiksowej pasji, a na "Produkcie" i "Osiedlu" wychowała się cała rzesza przyszłych komiksowych twórców. Nie bez powodu coraz częściej mówi się o pokoleniu post-produkcyjnym. Po dziesięciu latach od premiery pierwszego odcinka opus magnum Michała Śledzińskiego (przynajmniej do ukazania się ostatniego tomu "Na Szybko Spisane") wciąż sprawia znakomite wrażenie! Pozycja, której wstyd nie znać.

Wśród wydawców przodują Kultura Gniewu i Egmont, które solidarnie dostarczyły po trzy pozycje - w zeszłym roku było to odpowiednio jeden i pięć komiksów. Po jednym reprezentancie mają Mroja Press, Hanami, Wydawnictwo Literackie i Nasza Księgarnia. W porównaniu z rokiem poprzednim brakło komiksów Timofa i Taurusa. Pod względem geograficznym rządzi Ameryka (pięć tytułów), wyprzedzając Stary Kontynent (trzy pozycje), a Polska i Japonia mają po jednym komiksie na liście. W swoim podsumowaniu z oczywistych względów nie mogłem brać pod uwagę wywiadów z Alanem Moorem, które komiksem nie są i "Szninkla", bo to reedycja w ramach nowej kolekcji. Tuż za czołową dziesiątką znalazły się przede wszystkim "Samotność Rajdowca" Nicolasa Mahlera, "Dziennik podróżny" Craiga Thompsona i "Sceny z życia murarza" Jerzego Szyłaka wspomaganego tabunem polskich artystów. Gdyby dziesiątkę dało się rozciągnąć, te tytuły z pewnością załapałyby się do mojego podsumowania.

5 komentarzy:

holcman pisze...

Wiele jestem w stanie zrozumieć, nawet to, że "Skład główny" jest na pozycji 9. a nie na 1., ale tego że według kogoś "Ikigami" może być lepsze od "Odległej dzielnicy" to już nie.

:-)

qwerty pisze...

"Najlepsza seria 2010 roku, o kilka długości wyprzedzająca smętne "Baśnie" i przegadane "Żywe Trupy"."

hahahahahahaha

Gabriela Becla i Zbigniew Tomecki pisze...

Holcman, ale dlaczego Cię to dziwi?

Co do "Baśni" i "Żywych trupów" to się zgadzam, obie serie są strasznie strasznie nudne. Z mojej strony były to wyrzucone w błoto pieniądze i stracony czas, choć nie pójdę śladem pewnej pani i nie wyślę nikogo do empiku, by zaoszczędził. Więcej takich serii a nie będę miał problemów z wyborem co kupić, komiks czy grę.

Anonimowy pisze...

Szczerze pisząc również zdumiewa mnie fenomen "Żywych trupów". Co prawda przeczytałem jedynie pierwszy tom, ale na reszty już kompletnie nie miałem ochoty.

Kuba Oleksak pisze...

... i powiedział to wydawca krygujący się, że komiksy z jego stajni zameldowały się na podium. Nie przesadzałbym z tą arcydzielnością "Składu Głównego", komiksu zaprawdę znakomitego.

Inna sprawa, że Taniguchi, którego przecież regularnie komplementuje, rzeczywiście nie ma do mnie szczęścia. Najpierw "Wędrowiec...", a teraz "... Dzielnica".

Qwerty, w "Baśniach" Willingham skupia się na postaciach drugoplanowych i cóż... wiemy już dlaczego są drugoplanowe, a "Żywe Trupy" ostatnim czasem nudzą niemiłosiernie tymi gadającymi głowami.

So... haters gonna hate :)