Oficjalnie Wielka Kolekcja Komiksów Marvel ruszyła 5 grudnia 2012 roku wraz z publikacją "The
Amazing Spider-Man: Powrót do domu" Straczynskiego i Romity. Wcześniej miał jednak miejsce
tzw. "rzut testowy", od 15 sierpnia 2012 roku ukazały się cztery pierwsze tomy rozdzielone
dwutygodniowymi odstępami. Było one dostępne jedynie lokalnie, nie w całej Polsce. W ten sposób
Hachette miało badać zapotrzebowanie na całą kolekcję.
Grafiki: profil FB Wielka Kolekcja Komiksów Marvela
Początkowo całość miała zamknąć się w 60 tomach, jednak WKKM sukcesywnie było wydłużane,
a lista komiksów rosła i rosła. Ostatecznie Hachette wyda aż 170 albumów, z których ostatni ma
ukazać się 29 maja 2019 roku, po prawie siedmiu latach od startu. Trzeba przyznać, że te liczby
mogą robić wrażenie, podobnie jak lista marvelowskich perełek, które ukazały się w ramach
Kolekcji. „Dark Phoenix Saga”, „Ostatnie łowy Kravena”, „Born Again”, „Weapon X”, „Captain
Britain: A Crooked World”, „Planet Hulk”, „Ultimates”, „Astonishing X-Men”, „New X-Men”,
„Marvel Zombies”, „Old Man Logan”, „Life and Death of Captain Marvel”… Naprawdę, można by
tak jeszcze długo wymieniać!
Nie mam wątpliwości, że wraz z końcem Kolekcji na polskim rynku końca dobiegnie również
pewna epoka. W związku z tym zwróciłem się komiksowych publicystów i zapytałem ich o rolę
WKKM w rozwoju polskiego rynku komiksowego. Co i ile zawdzięczamy kioskowej kolekcji
Hachete? Czy to właśnie dzięki niej mamy do czynienia z obecnym rozkwitem rynku? Czy coś
stało za jej fenomenem czy Hachette znalazło się po prostu „w odpowiednim miejscu i
odpowiednim czasie”? Co stanie się gdy kolekcji zabraknie, coś się w ogóle coś stanie? Czy
WKKM w jakiś sposób przyczyniło się do jakichś negatywnych zjawisk obecnych na rynku?
Nie przedłużając więcej oddaje głos moim gościom.
Krzysztof Tymczyński (Image Comics Journal, DC Maniak)
Jakiś czas temu na grupie facebookowej „Komiksy bez granic” pojawił się wątek dotyczący
wpływu startu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela na kondycję naszego rynku. Jak zwykle
stanąłem nieco w opozycji do większości pojawiających się tam głosów, które szumnie krzyczały
„taaaak!!!”, odpowiadającym tym samym na pytania o zbawienny wpływ kolekcji Hachette. Nie
uważam bowiem, by dobrym krokiem było przecenianie wpływu serii twardookładkowych
komiksów, który ewidentnie dostrzegam. Po prostu uważam, że to, co dzieje się obecnie, jest
efektem skumulowania się w jednym miejscu kilku czynników.
Po pierwsze, nie ma co się oszukiwać, nowi czytelnicy. Start WKKM na pewno sprawił, że
pojawiło się sporo nowych odbiorców tej serii, jak i komiksu ogólnie. Charakterystyką wszelakich
kioskowych kolekcji jest jednak to, że nierzadko zajawka danym tematem zaczyna się wraz ze
startem danej pozycji i kończy się gdy ta dobiega końca. Oczywiście nie istnieją żadne obiektywne
dane na ten temat i mogę posługiwać się tylko domysłami, lecz jestem więcej niż pewien, że istnieje
tylko pewien procent czytelników, którzy od WKKM rozpoczęli przygodę z komiksami i nie
ograniczyli się tylko do niej. Nie będę jednak udawał iż oczywiste nie istnieje – dzięki Hachette
fandom komiksowy zyskał sporo świeżej krwi. Wciąż jednak uważam, że nie na tyle, by obecny
„boom komiksowy” opierał się tylko na nich.
Kompletnie bezsensowne wydaje mi się bowiem twierdzenie, że to właśnie dzięki Hachette i ich
kolekcji (przypomnę, lipiec 2012 – rzut testowy, grudzień 2012 – start oficjalny), rynek rozrósł się
na tyle, by pojawiły się na nim takie firmy jak Wydawnictwo Komiksowe (2013), Bum Projekt oraz
Studio Lain (2014), Scream Comics (2015), OMG! Wytwórnia Słowobrazu (2016), Non Stop
Comics czy Mandioca (2017), które to wydawnictwa celują przede wszystkim w czytelników,
nazwijmy to umownie, zupełnie innego typu niż odbiorcy wszelkich kolekcji od Hachette.
To, czego nie odmówię kolekcji WKKM, to z pewnością duży wpływ na mocne rozbujanie oferty
komiksów superbohaterskich na naszym rynku. Ale znowu – nie jedyny. W mojej ocenie ważne są
tu także czynniki demograficzne, a także postawa Egmontu oraz Muchy. Ale po kolei. Masa fanów
komiksów co rusz wraca pamięcią do tych pięknych czasów, gdy w latach dziewięćdziesiątych w
kioskach królował TM-Semic, którego kolejne komiksy kupowało się za kieszonkowe od rodziców.
Trudno nie odnieść wrażenia, że naprawdę duża ilość ówczesnych dzieciaków w okolicach 2012-
2013 roku była bądź też wkrótce miała się stać dorosłymi, samodzielnymi, ułożonymi i przede
wszystkim – samodzielnie zarabiającymi ludźmi, którzy będą mogli sobie pozwolić na wydatki
rzędu kilkuset złotych miesięcznie. Nie ukrywam, sam taki byłem. Dla mnie przełomowy był rok
właśnie 2010, gdy na drugim roku studiów dziennych okazało się, że czasowo jednak jakoś to
ogarnę i znalazłem pierwszą prawdziwą pracę (wcześniej dorabiałem tylko weekendowo i w
wakacje), dzięki czemu moje zamówienia na Gildii pojawiały się co miesiąc, a nie raz na pół roku i
to pod warunkiem, że mocno oszczędzałem.
Tutaj może ktoś zapytać na czym się opieram? Na własnych przemyśleniach? No nie tylko –
prowadzę sobie kilka fan-page’ów na Facebooku, siedzę również w dwóch grupach i wiem mniej
więcej jak wyglądają tam statystyki. Nie jest to miarodajne narzędzie, ale daje pewne wyobrażenie.
72% osób śledzących DCManiaka należy do przedziału wiekowego 25-44, w przypadku Image
Comics Journal jest to nawet 74%. Jest to masa osób, z których na pewno spora część w latach
dziewięćdziesiątych sięgała po Semiki, a teraz samodzielnie zarobkuje. Z racji tego, że nie
dysponujemy żadnymi oficjalnymi danymi czy kompleksowymi badaniami, muszę opierać się
właśnie na takich domysłach.
Myślę jednak, że Hachette i WKKM miało też tego farta, bo nie przypuszczam by było to działanie
celowe, idealnie wstrzelić się w ramy czasowe. Zobaczcie. W roku 2012 nie było już od dawna
Mandragory, Manzoku czy Dobrego Komiksu. Egmont dopiero mocno nieśmiało zaczął zauważać,
że zasada „jednego Batmana rocznie” jest delikatnie mówiąc bez sensu, co dobitnie pokazała
rewelacyjna sprzedaż trzech komiksów z tym herosem z lipca 2012, zaś Mucha nie ukrywała, że 5-
6 tytułów z herosami Marvela czy DC rocznie to maksimum tego, na co można było od nich
wówczas liczyć. Oprócz tego nie było niczego, jak to mawiał klasyk. Fani trykociarzy byli, jak
sądzę, tak mocno wygłodniali czegokolwiek od amerykańskiej wielkiej dwójki, że wciągnęliby
nosem nawet „Wielką Kolekcję Niedokończonych Serii Roba Liefelda”, na panoramie której
byłaby wielka, zniekształcona stopa. WKKM wydane w tym czasie i w tym miejscu po prostu
MUSIAŁO się udać.
Czy jednak w kategorii super-hero zawdzięczamy Hachette wszystko? I tu znowu sądzę, że nie.
Start egmontowej linii „Nowe DC Comics” z marca 2013 odbyłby się i tak, a jestem więcej niż
pewien, że i bez kioskowego WKKM byłaby ona sukcesem. Kolekcja z pewnością miała jakiś
wpływ na dalsze plany Egmontu i wydaje mi się, że decyzja dotycząca ruszenia z serią Marvel
NOW w 2015 roku to już wypadkowa sukcesu Hachette jak i wspomnianych tytułów z DC. Reszta,
to już jak to mówią, jest historią.
I w tym właśnie upatrywałbym zasług WKKM i wydawnictwa Hachette – gdyby nie oni, triumfalny
powrót trykociarzy do oferty Egmontu mógłby być znacznie skromniejszy i trwać odczuwalnie
dłużej. Wpływu kolekcji na rynek komiksowy w Polsce jako całość jest już według mnie
stosunkowo niewielki.
Jakub Wołosowski (KZET)
Mówienie, że WKKM stało za obecnym boomem komiksowym to dość mocne stwierdzenie i tylko
po części uzasadnione. Kiedy Hachette startowało w Polsce 2012 roku byliśmy już po pierwszej
fazie MCU (dla formalności wyszły już „Incredible Hulk”, „Iron Man”, „Iron Man 2”, „Thor”,
„Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie” i „Avengers”). Pierwszy tom w tzw. fazie testowej ukazał się
w sierpniu tego roku, w kilka miesięcy po premierze „Avengers”. Owszem, były wcześniej
wydawane komiksy z bohaterami Marvela (Mucha Comics), jednak nie w takim tempie, cenie ani
tak szerokiej dystrybucji. Te wszystkie trzy czynniki miały znaczenie dla popularności Kolekcji.
Nagle, w niemal każdym kiosku można było kupić komiks z bohaterami, których znamy z
dzieciństwa i/lub filmów za 40 zł. Dla niektórych był to zakup związany z nostalgią za czasami
TM-Semic czy nawet Dobrego Komiksu, a dla innych możliwość lepszego poznania przygód
postaci z MCU. Do tego należy wspomnieć o jakości wydania – twarda oprawa, pełno materiałów
dodatkowych. Czegoś takiego wcześniej nie było, a na rynku był głód na superhero w atrakcyjnej
cenie.
Rozpisałem się nieco słowem wprowadzenia, ale to wszystko jest istotne. Wielu bowiem zapomina,
że komiksy jeszcze do niedawna były droższe. Drugi tom „New Avengers” wydany przez Muchę w
2011 r. - 96 stron, 4 zeszyty, miał cenę okładkową 59 zł, tom czwarty tej samej serii - 6 zeszytów -
79 zł. Tymczasem tom WKKM, które notabene Mucha pomagała opracować, 40 zł czy to zeszytów
4 czy 7 zawsze 40 zł. Hachette udowodniło, że da się wydawać tanio i dobrze. Bo co by nie mówić
o błędach, które każdemu się zdarzają, to są to wydania dobrej jakości.
Jednak samo WKKM było pewnym objawem. Po pierwszej fazie MCU był wspomniany przeze
mnie głód, który Hachette wykorzystało. Przede wszystkim wydawnictwo wyszło do tych, którzy te
kilka lat temu byli poza tzw. środowiskiem komiksowym. Którzy nie bywali na forach i grupach
komiksowych. Którzy te postaci znali, ale nie byli na bieżąco z tym, co się na rynku dzieje. Jedną z
takich osób byłem ja. Pamiętam jak przekazałem koledze, że znalazłem w kiosku 1 tom kolekcji
WKKM za 15 zł podczas spaceru po Lublinie. Pamiętam nawet dokładnie, w którym kiosku.
Pamiętam też swoje zaskoczenie, gdy powiedział mi, że wrzucił tę informację na grupy komiksowe.
„Jakie grupy komiksowe? To jest coś takiego?”.
Takich jak ja, fanów komiksów, kupujących,
znających różne wydawnictwa, ba współprowadzących czasem nawet i strony, ale jednak
pozostających poza środowiskiem było sporo. Powstanie WKKM, obecność kolekcji na rynku,
spowodowała, że wielu z nas bardziej wsiąkło w rynek, było bardziej na bieżąco. Podobny efekt
miał fakt obecności Kapitana Ameryki czy Iron Mana na wielkim ekranie. To nie było coś, gdzieś z
tyłu głowy, to było tu i teraz. To w końcu był mainstream. Sam miałem w domu komiksy od
Hanami, Egmontu, Kultury Gniewu, JPF i kilku innych wydawnictw, ale kupowałem je
okazjonalnie... w księgarniach, nawet w Empiku (tak na marginesie wówczas nie byłem jeszcze
nawet członkiem redakcji KZ). Na moim przykładzie mogę powiedzieć, iż WKKM spowodowało, że wszedłem bardziej
w rynek komiksowy, zacząłem go skrupulatnie obserwować.
Gdy Kolekcji zabraknie to spodziewam się, że część kupujących, kolekcjonerów, ale nie tych którzy
kupują wszystko co wychodzi na rynku w wariantach okładkowych, etc., tylko tacy, którzy chcą
mieć „komplet kolekcji” odejdzie z rynku. Dla nich liczy się bowiem często bardziej aspekt samej
kolekcji. Syndrom zbieractwa przeważa nad kwestią jakości treści.
Nie można jednak przeceniać jej roli WKKM w kreowaniu rynku. Na pewno jakiś procent bardziej
świadomych czytelników sięgnie po inne komiksy, ale zdecydowana większość jej
czytelników/zbieraczy interesuje tylko jeden gatunek komiksu i nie kupią nagle np. obyczajowego
komiksu, który jest utrzymany w estetyce do której nie są przyzwyczajeni. I kosztuje trzy razy tyle
ile wydawali na komiksy dotychczas. Tak, czasami nie liczyła się jakość komiksu wydawanego w ramach serii, tylko sam fakt kolekcji.
Jednocześnie, to o czym wspomniałem wcześniej, niska cena, może stać się przekleństwem.
Pojawią się, jeśli już się nie pojawiły głosy, typu „ej, jeśli oni wydali 7 zeszytów za 40 zł w twardej,
to czemu teraz 5 w miękkiej też kosztuje 40 zł”?
Najbardziej na powstaniu WKKM wygrał Egmont, który wystrzelił się że swoimi super-hero
utrzymanymi w podobnej cenie i standardzie. To, że Hachette i Egmont mogą utrzymać tempo
wydawania, ceny itp. oczywiście wynika z tego, że to polskie oddziały gigantycznych korporacji i
maja kapitał. Hachette jednak w przeciwieństwie do Egmontu nie inwestuje pieniędzy z WKKM w
dalszy rozwój rynku komiksowego (kolejne kolekcje super-hero czy najnowsza Transformers tego
nie robią). Egmont dzięki kasie z Batmanów i innych pozycji wznowił wiele starszych wydań i
wydaje też sporo nowych rzeczy, zarówno z pogranicza super-hero, jak i komiksy dla dzieci, a od
czasu do czasu wyda też coś poważniejszego i niekoniecznie łatwego w odbiorze. Istnieje większa
szansa na wyjście z czytelniczego getta DC/Marvel dzięki temu, że czytelnik może sobie potem
kupić Vertigo, które jest krok dalej od Batmanów, ale jest dalej przystępne, a nie od razu łapać za
jakiś rumuński underground.
Jan Sławiński (Anonimowy Grzybiarz)
Jest popyt, jest podaż – na obecny stan rzeczy z pewnością miały wpływ pojawiające się jak w
zegarku kinowe adaptacje komiksów i start kioskowych kolekcji. WKKM po prostu trafiło w
odpowiedni czas.
Właśnie dzięki tej kolekcji wiele osób przypomniało sobie, jak za dzieciaka biegało do kiosków po
kolejne komiksy DC i Marvela wydawane przez TM-Semic, a później przez Dobry Komiks. Dziś
biegają po WKKM, WKKDC, Superbohaterów Marvela, Conana, Transformers, Żbiki (wznawiane
przez Ongrys) i całą resztę. Kupują też więcej super-hero (Marvel Now, DC Odrodzenie, klasyki).
Część z tych osób przerzuciła się na poważniejsze tytuły – stąd liczne wznowienia („Kaznodzieja”,
„Hellboy”, nadciągający „Hellblazer”) i powrót wielu serii, które niegdyś zostały rozgrzebane przez
Mandragorę, Manzoku czy Taurusa („100 Kulek”, „Y – Ostatni z mężczyzn”, „The Goon”).
Pojawili się nowi gracze na rynku (Non Stop Comics, KBOOM itd.) z prężną ofertą. Jest co czytać i
w czym wybierać. Gdy miesięcznie ukazuje się kilkadziesiąt komiksów to wybierać niestety trzeba
– minęły czasy, gdy brało się wszystko i jeszcze narzekało, że chciałoby się coś innego. To z
pewnością dobre efekty pojawienia się na rynku WKKM.
Poza prawdziwymi hardkorowcami chyba niewiele osób, które kupowały WKKM na początku,
wciąż kupuje ją regularnie. Sam brałem wybrane numery („Daredevil” Millera, „Fantastyczną
Czwórkę” Lee i Kirby’ego, „Captain Britan” Moore’a – klasyki, które zawsze chciałem mieć), by w
końcu zupełnie przestać się interesować tym, co w Kolekcji się ukazuje (bo mam Vertigo od
Egmontu i Image od innych wydawców).
Czy coś się stanie po zniknięciu z rynku WKKM? Wydaje mi się, że po prostu zastąpi ją inna
kolekcja, ewentualnie wierni czytelnicy przerzucą się na wydania Muchy i Egmontu. Jeśli chodzi o
negatywne skutki pojawienia się WKKM na polskim rynku to na pewno takich też nie brakuje,
jednak wszystkie je przyćmiewają w moim mniemaniu pozytywne efekty, o których pisałem wyżej.
Jasne, pojawiło się wielu znawców, którzy świata poza kioskowymi kolekcjami nie widzą i często
zbyt głośno krzyczą na fejsie i forach internetowych – ale co z tego, jeśli dzięki nim (dzięki
regularnemu kupowaniu przez nich WKKM i innych kolekcji) mogę czytać po polsku serie, o
których wcześniej mogłem tylko pomarzyć. Można narzekać, że przez wszechobecność kioskowych
kolekcji o superbohaterach komiks w zbiorowej świadomości jest postrzegany jako coś mało
ambitnego i przeznaczonego dla nastolatków. Ale z tym już chyba do końca sobie nie poradzimy,
chyba że w formie kioskowych kolekcji swoje tytuły zaczną wydawać Kultura Gniewu i Timof. To
byłoby nawet ciekawe.
Kajetan Kusina (Kusi na kulturę)
Trudno mi tu coś stwierdzić bez dostępu do twardych danych, ale mądrzejsi ode mnie twierdzą, że
Wielka Kolekcja Komiksów Marvela trafiła na moment wznoszącej fali filmów super-hero. Już
prędzej byłbym w stanie uwierzyć, że popularność Kolekcji była jedną z wskazówek dla Egmontu,
że warto zaryzykować i uderzyć mocniej w ten segment. Bo w kwestii rozkwitu rynku trykotów, to
nadal mowa o rozkwicie oferty Egmontu.
Wydaje mi się, że dużo osób złapało się na sentyment w imię zasady „wow, komiksy super-hero
znowu w kiosku”. Potem przez chwilę fajne było to, że rzeczywiście znalazło się w niej miejsce na
sporo historii, które nigdy się w Polsce nie pojawiły (choćby „Zimowy Żołnierz”). Z drugiej strony
było też sporo sentymentalnych tomów („Ostatnie łowy Kravena”, „Czarna Phoenix”).
Trudno mi powiedzieć co się stanie gdy WKKM się skończy, bo ja sam ostatni raz kupiłem tom z
kolekcji jakieś 4 lata temu, więc dla mnie ona już od dawna nie istnieje...
Szatkowanie historii na kolejne części oddalone czasami od siebie o 20 tomów szybko było
męczące. Siłą rzeczy po jakimś czasie zaczął pojawiać się tam naprawdę srogi paździerz, ale i tak
się sprzedawał bo “trzeba mieć panoramkę”.
3 komentarze:
Czy info o końcu jest już oficjalnie potwierdzone,wydawnictwo oficjalnie tak podało?
This post is absolutely brilliant! Thank you so much for sharing!
Tak, zakończenie na 170 tomie zostało potwierdzone.
Prześlij komentarz