środa, 6 marca 2019

#2484 - Astonishing X-Men

"Astonishing X-Men" rozpoczyna się tam, gdzie skończyło się "New X-Men". Joss Whedon przejmuje stery po rewolucji, jaką mutantom urządził Grant Morrison i decyduje się na powrót do korzeni. W modzie znowu są kolorowe trykoty, super-bohaterskie wyczyny, ratowanie świata przed inwazją kosmitów, a w przerwach od tego wszystkiego, w zaciszu szkolnych korytarzy w Westchester rozwijane są relację pomiędzy poszczególnymi członkami grupy. 



Seria, która ukazywała się w latach 2004-2007 wciąż uchodzi za jedną najlepszych pozycji wśród x-komiksów, jakie kiedykolwiek opublikowano. Była komercyjnym sukcesem, cieszy się powszechnym uznaniem fanów i dziś śmiało może uchodzić za klasyka pośród komiksów z charakterystycznym X`em w tytule. Co więcej, Whedon dodał kilka elementów do mutanckiej mitologii. Mam tu na myśli nie tylko nowych przeciwników (Danger i Ord) i niekoniecznie sojuszników (fantastyczna agentka Abigail Brand i organizacja S.W.O.R.D.) uchodzą dziś już za klasyczne części składowe x-światka.

Joss Whedon w swojej przygodzie z "X-Men", która rozciąga się na cztery albumy ("Obdarowani", "Niebezpieczni", "Rozdarci", "Niepowstrzymani") bardzo wyraźnie nawiązuje do chyba najlepszego okresu Chrisa Claremonta na stanowisku scenarzysty "The Uncanny X-Men". Nie tylko co i rusz puszcza oczko czytelnikom doskonale pamiętającym "Dark Phoenix Sagę" (Kitty w roli "It's payback time" Wolverine'a z kanałów), ale przede wszystkim tworzy epicką super-bohaterską historię o podobnym, kosmicznym rozmachu, przetykaną bardziej kameralnymi wątkami rozwijającymi relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami.


W porównaniu z nieco przegiętym (i nie do końca dopracowanym) "New X-Men" Morrisona czy zbyt uproszczonymi (i obdartymi z tradycji) "Ultimate X-Men" Millara, Wheadon wie, co jest esencją komiksów o mutantach z super-mocami, strzelającymi promieniami z różnych części ciała. Uszczuplając drużynę, skupia się na małej grupce najbardziej interesujących postaci. Świetnie prowadzi konflikt między wspomnianą Shadowcat, a Emmą Frost, pod jego piórem Cyclops wreszcie stał się przywódcą grupy z jajami, a nie płaskim harcerzykiem. Na osobne zdanie zasługuje świetnie poprowadzony Logan i jego relacje z młodziutką Armor. Postacie, które zbyt często bywały jedynie papierowymi makietami samych siebie, pod piórem Whaedona nabierają sporo charakteru i "mięsa".

"AX-M" jest rasowym komiksem super-hero, w dodatku komiksem z mutantami Marvela w rolach głównych. Nie może w nim zabraknąć klasycznych elementów sztandarowego x-komiksu. Będzie zatem spektakularny powrót poległego w boju herosa i ostateczne poświęcenie w dramatycznym finale. Wątek nietolerancji ludzi wobec mutantów zostanie ponownie podniesiony, nie obejdzie się bez wielkiej rządowej intrygi i licznych gościnnych występów. Wszystko to już było tłuczone dziesiątki razy, ale Wheadon na każdy z tych elementów ma jakiś pomysł. Podczas nieuniknionych scen okładania się promieniami z dupy, scenarzysta potrafi nieco rozluźnić atmosferę, zażartować z konwencji i mrugnąć okiem do czytelnika.

Co więcej fabuła ma odpowiednią dramaturgię. W zasadzie od pierwszych stron historia chwyta za gardło i nie odpuszcza do samego końca. Widać, że mamy do czynienia z fachurą za sterami. Whedon potrafi świetnie prowadzić fabułę, wikłać wątki, mnożyć (nieraz nawet irytujące) cliffhangery. Pełna niespodziewanych zwrotów akcja trzyma napięciu, dialogi napisane są na wysokim poziomie (choć to jeszcze nie Bendis), a kilka scen już przeszło do x-menowej klasyki, na czele z budzącym dreszcze "do mnie, moi X-Men". 


Patrząc z perspektywy lektury całości wydaje mi się zresztą, że trzy pierwsze trejdy to tylko przygrywka przed niesamowitym finałem w "Niepowstrzymanych", rozgrywanym na Breakworldzie, który fantastycznie spina całą opowieść i pozostawia czytelnika z potężnym efektem "wow, ale to było zajebiste, czytam od nowa!".

Autor z respektem wraca do szacownych murów Instytutu Xaviera, które przetrwały tylu super-łotrów, co scenarzystów, którzy, podobnie jak mutanci nie wierzący w pokojową koegzystencję z ludźmi, zostawili często tylko zgliszcza i ruiny. Dla wielu fanów x-serii "Astonishing X-Men" będzie tym komiksem, na który z wytęsknieniem czekali od wielu, długich lat. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

Nie można również przejść obojętnie wobec oprawy graficznej. Zdobywca nagrody Eisnera w 2006 roku, John Cassaday jest jednym z moich ulubionych mainstramowych rysowników. Jego styl jest prosty, pozbawiony niepotrzebnych ozdobników i detali, a przy tym bardzo realistyczny – stanowi w pewnym sensie anty-tezę kreski Jima Lee. Kobiety wreszcie wyglądają, jak kobiety (choć nieco gorzej rysownik radzi sobie z ich twarzami), a mężczyźni nie składają się wyłącznie z mięśni. Cassaday świetnie, w iście filmowy sposób prowadzi narrację – jego kadry są zdekompresowane, dynamiczne, a dzięki nim komiks "oddycha" i znakomicie się go czyta. No i te smakowite okładki!


Cóż więcej mogę dodać w ostatnim akapicie tego tekstu? Setnie się ubawiłem przy trzecim woluminie "Astonishing X-Men" autorstwa Jossa Whedona i Johna Cassadaya. Mucha Comics w latach 2007-2008 pierwszy raz wydała całość, a teraz zdecydowała się na publikację wznowienia. Cztery trejdy zebrała w dwa grubaski - pierwszy z nich ukazał się we wrześniu 2018, a kolejny swoją premierę będzie miał już marcu.

Wszystkim fanom dobrego super-hero i X-Men mocno polecam.

Brak komentarzy: