wtorek, 24 maja 2016

#2143 - Tim i Tom na Dzikim Zachodzie

"Tim i Tom na Dzikim Zachodzie" to jeden z pierwszych tytułów, który ukazały się nakładem wydawnictwa Kameleon, wcześniej znanego jako Wydawnictwo Roberta Zaręby. Jednocześnie jest to pierwszy komiks tego edytora przeznaczony dla najmłodszych czytelników. Z jednej strony mamy do czynienia z zupełnie nową jakością edytorską. A jak z jakością samego komiksu?



Głównymi bohaterami komiksu są tytułowi bliźniacy Tim i Tom, którzy znajdują się (mentalnie) w wieku jego potencjalnych czytelników. Odważni, rezolutni, choć nieco fajtłapowaci, wręcz głupkowaci, którzy z kolejnych perypetii wyplątują się tylko dzięki niespodziewanemu łutowy szczęścia. Akcja rozgrywa się na Dzikim Zachodzie. A tam, wiadomo – bandyci, poszukiwacze złota, Indianie, rewolwery, saloony i inne rekwizyty charakterystyczne dla westernowej scenografii. Historia, choć utrzymana w duchu bliskim „Binio Billa” czy „Tytusa”, operuje raczej dość prostym, bardzo niewyszukanym slapstickowym humorem. Na album składają się dwie historie. W pierwszej bohaterowie podejmą się misji dostarczeniu tajemniczej torbeki, a w drugiej wezmą udział w wyścigu osłów.

Całość, choć przeznaczona dla najmłodszych, razi swoim infantylizmem. Bohaterowie nijak nie dają się lubić. Żarty są niemożebnie suche. Fabule brakuje jakiegokolwiek napięcia. Całość wydaje się być sklecona bez ładu i składu. Słowem – komiks sprawia bardzo nijakie wrażenie i zupełnie nie wciąga. O ile o wielu komiksach Similaka dało się powiedzieć, że są jakieś („Historie okupacyjne”, „Smert lachom”, nawet „Zagłoba”), tak „Tim i Tom” jest okropnie mdły. Zresztą, sami autorzy (jako współautor scenariusza figuruje również Robert Zaręba) przyznają, że album powstał głównie w ramach oderwania się od pracy nad pierwszym tomem epickiego cyklu „Krucjaty” (zatytułowanego „Bóg tak chce”). Jak widać w ramach takiego rozluźnienia nie powstało nic interesującego... 


Co do oprawy wizualnej - trudno pracom Zygmunta Similaka odmówić pewnego uroku. Wybitnym artystą komiksowym łódzki rysownik nie jest i pewnie nigdy nie będzie, ale jego kreska zakorzeniona w stylistyce humorystycznego komiksu gazetowego lat około wojennych, spodoba się niejednemu nostalgicznie nienastawionemu czytelnikowi. Ja byłbym w stanie przełknąć takie archaiczne podejście, gdyby nie to, że Similak ma tak duże problemy z typowo komiksowym opowiadaniem za pomocą obrazu. Jego planszom brakuje dynamiki, kiepsko radzi sobie z komponowaniem plansz (dymki!), wszystkiemu brakuje dynamiki, a wszystkie jest jakieś ciężkie, wysilone. Największym atutem grafiki jest kolor, który w całości został położony ręcznie.

Biorąc do ręki album nie da się nie zauważyć jakościowego skoku, jaki w kwestiach edytorskich dokonał się po tym, jak szyld oficyny sygnowanej imieniem i nazwiskiem Roberta Zaręby zamieniony został na logo wydawnictwa Kameleon. Poprzednie publikacje były pod tym kątem zrobione po amatorsku – czerni brakowało odpowiedniego nasycenia, skany niskiej jakości skutkowały bolesną pikselozą, do tego dochodził kiepskiej jakości papier, a okropna, rażąca swoją topornością estetyka wydania odstraszała potencjalnego klienta.

W czasach, gdy wydawcy prześcigają się w dopieszczaniu swoich albumów nie trzymanie elementarnych standardów edytorskich zakrawała na absolutny brak szacunku dla klienta. Na szczęście podejście Zaręby się zmieniło i o najnowszym komiksie Similaka mogę napisać, że jest on solidnie wydany. W dodatku jego cena jest całkiem atrakcyjna – okładkowe 16 złotych za 48 kolorowych stron w „tytusowym” formacie to prawie rozbój w biały dzień!


„Tim i Tom na Dzikim Zachodzie” to komiks archaiczny nie tylko pod względem wizualnym – Zygmunt Similak zrobił komiks w starym stylu, który nijak się ma do tego, jak wygląda współczesny komiks dla dzieciaków. Przygody Hildy, perypetie misia Zbysia i borsuka Mruka czy wreszcie prace Tomasza Samojlika. Ciężko po lekturze tamtych albumów wrócić do lektury tak siermiężnego komiksu...

Brak komentarzy: