Komiksy rozrywkowe, które sprawiają autentyczną przyjemność podczas lektury swoją lekkością i bezpretensjonalnością pisze się trudno. A z tych dobrze napisanych tylko nieliczne mają szansę osiągnąć jakikolwiek sukces na zatłoczonym rynku. Niestety, do żadnej z tych grup nie można zaliczyć „Daogopaku”.
O tym jak trudno robi się „dobry mainstream” polscy twórcy coś wiedzą – komiks ukraińskiego tercetu Maksym Prasołow, Oleksij Czebytkin i Oleg Kołow pokazuje, że temat nieobcy jest również naszym wschodnim sąsiadom. „Daogopak” to próba przekucia mitu dzikich pól zamieszkanych przez bohaterskich, ale i nieco niesfornych Kozaków na wysokiej próby komiksową rozrywkę. Ukraińskie dziedzictwo narodowe paliwem, które ma ożywić pop-kulturalne klisze? Brzmi nieźle! Już przecież przynajmniej raz się udało – przypominam o „Maksymie Osie” tym, którzy zdążyli zapomnieć. Jak poszło tym razem?
Jest wiek XVI po narodzinach Chrystusa. Cała Sicz Zaporoska została podbita przez Turków… Cała? Nie! Jest taka osada, gdzie nieugięci Kozacy wciąż jeszcze stawiają opór najeźdźcy – cóż, nie jest to może dokładny opis tego, co dzieje się na kartach „Anatolijskiego tournee”, ale jako żywo oddaje ducha „Daogopaku” i pokazuje jak trudno jest wymyślić coś świeżego w kategorii komiksu środka. Koncepcja na serię mocno kojarzy się z arcydziełem Goscinnego i Uderzo, choć utrzymana jest w nieco bardziej młodzieżowym stylu. Dowcip jest mniej wyrafinowany i pomysłowy, a wątki ojczyźniano-patriotyczne wyeksponowane są jakby mocniej (choć nie są tak nachalne, jak katolicka agitacja w polskim „Romowe”).
Fabuła komiksu osnuta jest wokół podróży trzech Kozaków do Konstantynopola z tajną misją. Oleś Skorowoda ma rysy typowego głównego bohatera – odważny, przystojny, zuchwały i… nieciekawy. Towarzyszą mu Taras Pieresiczewola, który swoją fizjonomią, apetytem i fantazyjnym wąsem (którym ciska noże!) przypomina nieco naszego Zagłobę, oraz bandurzysta Mozgowy - najbardziej tajemniczy z całej grupy, melancholijny poeta i wybitny konstruktor urządzeń bojowych – ciekawa kombinacja. Podczas podróży do pałacu Sułtana do tej doborowej ekipy dołączają również Hussar II i Okist – gadający gąsior i niemniej rozmowny dzik. Za ich pomocą do komiksu Prasołow przemyca mnóstwo humoru, a potyczki słowne (i nie tylko) arystokratycznego ptaka z aroganckim i pokrytym marynarskimi tatuażami świniakiem są prawdziwą ozdobą tego albumu. Zresztą, to właśnie w ciekawych postaciach tkwi potencjał tej serii – filozofujący asasyni Jusuf i Ahmed, diabolicznie przerysowany Wezyr i komiczny Sułtan powinni częściej przebywać na scenie, niż charakterni Kozacy.
Niestety, do samej historii można mieć spore zastrzeżenia. Akcja toczy się schematyczne, finał jest nie przekonujący, a „dialogi niedobre”. I to bardzo – nie wiem czy mam mieć pretensje do scenarzysty, czy tłumacza. „Daogopak” przybywa na polski rynek otoczony famą „Książki roku 2012” na Ukrainie, ale po prawdzie prezentuje poziom albumów, jakie setkami zalegają na półkach francuskich księgarni.
Kreska Oleksija Czebytkina lawiruje między mainstreamowym realizmem, a delikatnym cartoonowym przerysowaniem. Jego gęsto zakrapiany tuszem styl trochę przypomina mi prace wczesnego Kamila Kochańskiego z domieszką Ernesto Gonzalesa (ach te włosy na klacie tureckiego oprawcy ze strony 10!) Po oprawie graficznej widać, że Ukrainiec zna się na swojej robocie, choć nieco bardziej mógłby się przykładać do tła – zbyt często z jego kadrów bije nieprzyjemna pustka. No i jak zwykle – kolory z komputera nigdy nie wyglądają dobrze. Nigdy.
O takich albumach, jak „Anatolijskie tournee” pisze się najczęściej, że mają potencjał i daje im się szansę kupując kolejny tom, może dwa. Pierwszy „Daogopak” komiksem dobrym jeszcze nie jest, ale może jeszcze takim się stać. Choć cena okładkowa – 49 złotych za 64 strony w twardej okładce – może skutecznie odstraszyć potencjalnego czytelnika.
O tym jak trudno robi się „dobry mainstream” polscy twórcy coś wiedzą – komiks ukraińskiego tercetu Maksym Prasołow, Oleksij Czebytkin i Oleg Kołow pokazuje, że temat nieobcy jest również naszym wschodnim sąsiadom. „Daogopak” to próba przekucia mitu dzikich pól zamieszkanych przez bohaterskich, ale i nieco niesfornych Kozaków na wysokiej próby komiksową rozrywkę. Ukraińskie dziedzictwo narodowe paliwem, które ma ożywić pop-kulturalne klisze? Brzmi nieźle! Już przecież przynajmniej raz się udało – przypominam o „Maksymie Osie” tym, którzy zdążyli zapomnieć. Jak poszło tym razem?
Jest wiek XVI po narodzinach Chrystusa. Cała Sicz Zaporoska została podbita przez Turków… Cała? Nie! Jest taka osada, gdzie nieugięci Kozacy wciąż jeszcze stawiają opór najeźdźcy – cóż, nie jest to może dokładny opis tego, co dzieje się na kartach „Anatolijskiego tournee”, ale jako żywo oddaje ducha „Daogopaku” i pokazuje jak trudno jest wymyślić coś świeżego w kategorii komiksu środka. Koncepcja na serię mocno kojarzy się z arcydziełem Goscinnego i Uderzo, choć utrzymana jest w nieco bardziej młodzieżowym stylu. Dowcip jest mniej wyrafinowany i pomysłowy, a wątki ojczyźniano-patriotyczne wyeksponowane są jakby mocniej (choć nie są tak nachalne, jak katolicka agitacja w polskim „Romowe”).
Fabuła komiksu osnuta jest wokół podróży trzech Kozaków do Konstantynopola z tajną misją. Oleś Skorowoda ma rysy typowego głównego bohatera – odważny, przystojny, zuchwały i… nieciekawy. Towarzyszą mu Taras Pieresiczewola, który swoją fizjonomią, apetytem i fantazyjnym wąsem (którym ciska noże!) przypomina nieco naszego Zagłobę, oraz bandurzysta Mozgowy - najbardziej tajemniczy z całej grupy, melancholijny poeta i wybitny konstruktor urządzeń bojowych – ciekawa kombinacja. Podczas podróży do pałacu Sułtana do tej doborowej ekipy dołączają również Hussar II i Okist – gadający gąsior i niemniej rozmowny dzik. Za ich pomocą do komiksu Prasołow przemyca mnóstwo humoru, a potyczki słowne (i nie tylko) arystokratycznego ptaka z aroganckim i pokrytym marynarskimi tatuażami świniakiem są prawdziwą ozdobą tego albumu. Zresztą, to właśnie w ciekawych postaciach tkwi potencjał tej serii – filozofujący asasyni Jusuf i Ahmed, diabolicznie przerysowany Wezyr i komiczny Sułtan powinni częściej przebywać na scenie, niż charakterni Kozacy.
Niestety, do samej historii można mieć spore zastrzeżenia. Akcja toczy się schematyczne, finał jest nie przekonujący, a „dialogi niedobre”. I to bardzo – nie wiem czy mam mieć pretensje do scenarzysty, czy tłumacza. „Daogopak” przybywa na polski rynek otoczony famą „Książki roku 2012” na Ukrainie, ale po prawdzie prezentuje poziom albumów, jakie setkami zalegają na półkach francuskich księgarni.
Kreska Oleksija Czebytkina lawiruje między mainstreamowym realizmem, a delikatnym cartoonowym przerysowaniem. Jego gęsto zakrapiany tuszem styl trochę przypomina mi prace wczesnego Kamila Kochańskiego z domieszką Ernesto Gonzalesa (ach te włosy na klacie tureckiego oprawcy ze strony 10!) Po oprawie graficznej widać, że Ukrainiec zna się na swojej robocie, choć nieco bardziej mógłby się przykładać do tła – zbyt często z jego kadrów bije nieprzyjemna pustka. No i jak zwykle – kolory z komputera nigdy nie wyglądają dobrze. Nigdy.
O takich albumach, jak „Anatolijskie tournee” pisze się najczęściej, że mają potencjał i daje im się szansę kupując kolejny tom, może dwa. Pierwszy „Daogopak” komiksem dobrym jeszcze nie jest, ale może jeszcze takim się stać. Choć cena okładkowa – 49 złotych za 64 strony w twardej okładce – może skutecznie odstraszyć potencjalnego czytelnika.
1 komentarz:
Widzę, że w kwestii humoru zupełnie się nie zgadzamy. Jusuf i Ahmed trochę ratują sprawę, ale tylko trochę. Ja jednak tam tej serii szansę. Zobaczymy jak będzie wyglądała druga księga.
Prześlij komentarz