J. Micheal Straczynski zastał Pająka w fatalnej kondycji. Kiedy przejmował flagowy miesięcznik z jego udziałem, czyli „The Amazing Spider-Mana” wraz z numerem 30, musiał posprzątać bałagan, jaki narobili przed nim pozostali marvelowscy edytorzy i scenarzyści, z Howardem Mackie`m na czele i ratować sprzedaż tego uznanego tytułu.
JMS żwawo zabrał się do roboty. Wyprostował niektóre wątki, odstawił do lamusa inne i zabrał się za prawdziwą rewolucję w świecie Człowieka Pająka. Na warsztat wziął pajęczą genezę, poddając w wątpliwość coś, co od czasów Stana Lee uchodziło za niemożliwy do podważenia pewnik. A jednak Straczynski ustami Ezekiela Simsa zadając pytanie za przysłowiowy milion dolarów wywrócił do góry nogami świat Petera Parkera. Stawiając pod znakiem zapytania kwestę pochodzenia pajęczych super-mocy nadał zupełnie nową dynamikę „Amazingowi”. Majstrowanie przy originie konstytuującym daną postać zawsze wiąże się z ogromnym ryzykiem – historia komiksowa zna mnóstwa przykładów wpadek na tym polu. Ale JMS`owi udało się jej uniknąć. Dlaczego? Ponieważ wszystkie zmiany, jakie wprowadził miały organiczny charakter. Były głęboko przemyślane, oryginalne, ciekawe, przekładały się na interesujące historie i przede wszystkim – były utrzymane w pajęczym duchu. Po prostu – zostały dobrze zrobione i nie ograniczały się tylko do marketingu. Ot, cała tajemnica.
Nie ma się co oszukiwać – przynajmniej od czasów Todda McFarlane`a na Spider-Mana brakowało świeżego pomysłu. „Powrót do domu” stanowi otwarcie nowego rozdziału w życiu Petera Parkera. To moment, na który czekano od bardzo, bardzo dawna – Pajęczakowi pozwolono wreszcie dorosnąć. Postać, która od samego początku była definiowana, jako nastoletni super-bohater wreszcie dojrzała. I po wielu latach Peter dał się znowu lubić. Nie stracił nic ze swojego uroku, ale będąc doświadczonym życiowo singlem pod trzydziestkę stał się o wiele bardziej wiarygodny i interesujący. I według mnie to, a nie zabawa w „a co było pierwsze?” zdecydowało o sukcesie runu Straczynskiego w „Amazing Spider-Manie”, dzięki któremu scenarzysta złotymi zgłoskami zapisał się historii nowojorskiego ścianołaza.
Wielka szkoda, że szefowie Domu Pomysłów zrobili wszystko, aby cofnąć Petera w ewolucji do czasów pre-JMS`owych. Kontrowersyjne wątki, które pojawiły się w „One More Day” i „Brand New Day” w jednym momencie zniszczyły wszystko to, co udało się zbudować scenarzyście „Babylon 5” i jednocześnie stały się równią pochyłą, po której Spider-Man stacza się coraz niżej i niżej. I w kontekście całego zamieszania wokół 700. numeru „Amazing Spider-Mana” nic nie zapowiada, żeby ta tendencja miała się odwrócić…
Oprawę graficzną „Coming Home”, jak i sporej części runu JMS`a, przygotował John Romita Jr, jeden z autorów współczesnego wizerunku Spider-Mana. To rysownik bardzo charakterystyczny, który budzi wśród czytelników skrajne emocje. Jego rozpoznawalną na pierwszy rzut oka, bardzo oryginalną kreskę można kochać lub nienawidzić. Choć w „Amazing Spider-Manie” szczyt formy miał już za dość dawno sobą, to od czasów jego współpracy z Straczynskim nie narysował nic tak dobrego, więc rysunki wypadają zdecydowanie na plus, choć nie spodziewajcie się takich delicji, jak w „Daredevil: The Man Without Fear” czy „Punisher: Warzone”.
Nie można nie pochwalić Hachette za edytorski standard. Okładka jest twarda, kreda pachnąca i odpowiedniej grubości, czerń jest naprawdę czarna a co najważniejsze - album wydany jest naprawdę solidnie, co ostatnio (nawet w Marvelu!) niekoniecznie jest standardem. Pod względem dodatków Hachette bije nie tylko polskich wydawców, ale również edycje oryginalne - coraz rzadziej różnej maści bonusy goszczą w zwykłych trejdach. W „Powrocie do domu” mamy zatem słowo wstępne od redaktora kolekcji, krótkie streszczenie poprzednich przygód, szkicownik J. Scotta Campbella, galerię rysowników, którzy kreowali wizerunek Człowieka-Pająku w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat i wizerunki kilku jego przeciwników. Obrazu dopełniają krótkie noty o obu autorów i przybliżenie genezy głównego bohatera - niby nic, czego nie można by znaleźć na wikipedii, ale jako czytelnik czuje się dopieszczony. Jest jeszcze plakat, ale ze względu na dość nieumiejętne dobranie ilustracji autorstwa Leinila Francisa Yu i ogromnej wielkości piksele, nie wypada o nim wspominać. Do tej litanii zalet dochodzi jeszcze śmiesznie niska cena, lecz nie mogę nie przyczepić się do dość drewnianego tłumaczenia (to z „Dobrego Komiksu” było znacznie lepsze) i drobnych literówek.
„Powrót do domu” to znakomita pozycja nie tylko na inaugurację Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, jak i świetny punkt startowy dla nowych czytelników na rozpoczęcie przygody z Pajączakiem. Sprawnie napisana, wciągająca i trzymająca w napięciu historia starcia z Morlunem, która zmieniła na zawsze (no, przynajmniej do czasu) życie Petera Parkera to jednak tylko początek
JMS żwawo zabrał się do roboty. Wyprostował niektóre wątki, odstawił do lamusa inne i zabrał się za prawdziwą rewolucję w świecie Człowieka Pająka. Na warsztat wziął pajęczą genezę, poddając w wątpliwość coś, co od czasów Stana Lee uchodziło za niemożliwy do podważenia pewnik. A jednak Straczynski ustami Ezekiela Simsa zadając pytanie za przysłowiowy milion dolarów wywrócił do góry nogami świat Petera Parkera. Stawiając pod znakiem zapytania kwestę pochodzenia pajęczych super-mocy nadał zupełnie nową dynamikę „Amazingowi”. Majstrowanie przy originie konstytuującym daną postać zawsze wiąże się z ogromnym ryzykiem – historia komiksowa zna mnóstwa przykładów wpadek na tym polu. Ale JMS`owi udało się jej uniknąć. Dlaczego? Ponieważ wszystkie zmiany, jakie wprowadził miały organiczny charakter. Były głęboko przemyślane, oryginalne, ciekawe, przekładały się na interesujące historie i przede wszystkim – były utrzymane w pajęczym duchu. Po prostu – zostały dobrze zrobione i nie ograniczały się tylko do marketingu. Ot, cała tajemnica.
Nie ma się co oszukiwać – przynajmniej od czasów Todda McFarlane`a na Spider-Mana brakowało świeżego pomysłu. „Powrót do domu” stanowi otwarcie nowego rozdziału w życiu Petera Parkera. To moment, na który czekano od bardzo, bardzo dawna – Pajęczakowi pozwolono wreszcie dorosnąć. Postać, która od samego początku była definiowana, jako nastoletni super-bohater wreszcie dojrzała. I po wielu latach Peter dał się znowu lubić. Nie stracił nic ze swojego uroku, ale będąc doświadczonym życiowo singlem pod trzydziestkę stał się o wiele bardziej wiarygodny i interesujący. I według mnie to, a nie zabawa w „a co było pierwsze?” zdecydowało o sukcesie runu Straczynskiego w „Amazing Spider-Manie”, dzięki któremu scenarzysta złotymi zgłoskami zapisał się historii nowojorskiego ścianołaza.
Wielka szkoda, że szefowie Domu Pomysłów zrobili wszystko, aby cofnąć Petera w ewolucji do czasów pre-JMS`owych. Kontrowersyjne wątki, które pojawiły się w „One More Day” i „Brand New Day” w jednym momencie zniszczyły wszystko to, co udało się zbudować scenarzyście „Babylon 5” i jednocześnie stały się równią pochyłą, po której Spider-Man stacza się coraz niżej i niżej. I w kontekście całego zamieszania wokół 700. numeru „Amazing Spider-Mana” nic nie zapowiada, żeby ta tendencja miała się odwrócić…
Oprawę graficzną „Coming Home”, jak i sporej części runu JMS`a, przygotował John Romita Jr, jeden z autorów współczesnego wizerunku Spider-Mana. To rysownik bardzo charakterystyczny, który budzi wśród czytelników skrajne emocje. Jego rozpoznawalną na pierwszy rzut oka, bardzo oryginalną kreskę można kochać lub nienawidzić. Choć w „Amazing Spider-Manie” szczyt formy miał już za dość dawno sobą, to od czasów jego współpracy z Straczynskim nie narysował nic tak dobrego, więc rysunki wypadają zdecydowanie na plus, choć nie spodziewajcie się takich delicji, jak w „Daredevil: The Man Without Fear” czy „Punisher: Warzone”.
Nie można nie pochwalić Hachette za edytorski standard. Okładka jest twarda, kreda pachnąca i odpowiedniej grubości, czerń jest naprawdę czarna a co najważniejsze - album wydany jest naprawdę solidnie, co ostatnio (nawet w Marvelu!) niekoniecznie jest standardem. Pod względem dodatków Hachette bije nie tylko polskich wydawców, ale również edycje oryginalne - coraz rzadziej różnej maści bonusy goszczą w zwykłych trejdach. W „Powrocie do domu” mamy zatem słowo wstępne od redaktora kolekcji, krótkie streszczenie poprzednich przygód, szkicownik J. Scotta Campbella, galerię rysowników, którzy kreowali wizerunek Człowieka-Pająku w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat i wizerunki kilku jego przeciwników. Obrazu dopełniają krótkie noty o obu autorów i przybliżenie genezy głównego bohatera - niby nic, czego nie można by znaleźć na wikipedii, ale jako czytelnik czuje się dopieszczony. Jest jeszcze plakat, ale ze względu na dość nieumiejętne dobranie ilustracji autorstwa Leinila Francisa Yu i ogromnej wielkości piksele, nie wypada o nim wspominać. Do tej litanii zalet dochodzi jeszcze śmiesznie niska cena, lecz nie mogę nie przyczepić się do dość drewnianego tłumaczenia (to z „Dobrego Komiksu” było znacznie lepsze) i drobnych literówek.
„Powrót do domu” to znakomita pozycja nie tylko na inaugurację Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, jak i świetny punkt startowy dla nowych czytelników na rozpoczęcie przygody z Pajączakiem. Sprawnie napisana, wciągająca i trzymająca w napięciu historia starcia z Morlunem, która zmieniła na zawsze (no, przynajmniej do czasu) życie Petera Parkera to jednak tylko początek
2 komentarze:
Również uważam, że te dodatki, choć niewielkie bo to przecież kilka stron, tak naprawdę znacznie podnoszą przyjemność odbioru całego komiksu.
A ja nie lubię runu Straczyńskiego. Głównie za to mieszanie z originem, którego dzięki bogom się pozbyli jak tylko Straczyński odszedł. Mocną stroną tego runu jest to, że JMS jest naprawdę dobrym pisarzem, więc wszystkie te historie są naprawdę dobrze napisane, nawet ta finałowa durnota gdzie jest kontrakt z Mefisto.
Brand New Day jest fajne, bardzo czuć w nim klimat klasycznego TM-Semicowego Pajęczaka.
Prześlij komentarz