Komiksy w formie elektronicznej to nienowy sposób na dystrybucję własnej twórczości. Ale dopiero od niedawna – wraz z rosnącą liczbą użytkowników tabletów i z wejściem na ten rynek dużych niezależnych amerykańskich wydawnictw – ta forma kontaktu z czytelnikiem stała się naprawdę modna. W Polsce zapowiedziano już liczne publikacje, a niedługo start planują dwie platformy dystrybuujące.
(tekst ukazał się pierwotnie na łamach Kultury Liberalnej pod tytułem "Alternatywne światy")
Jedni wróżą tej formie sukces, drudzy w dobie powszechnego i darmowego (czytaj: pirackiego) dostępu do dóbr kultury nazywają szarlataństwem, inni natomiast, korzystając z chwilowego zamętu wokół elektronicznych komiksów, chcą przedstawić swoją twórczość większej grupie czytelników i przygotowują albumy w tej właśnie postaci. Do tej ostatniej grupy należy dość dobrze znany na polskiej scenie publicysta, podcaster, scenarzysta i spiritus movens wydawnictwa Dolna Półka – Bartek Biedrzycki.
Zombie zwany współczesnym polskim komiksem jest obecnie na takim etapie rozpadu, że mógłby już paść i nikt oprócz garstki pasjonatów (dosłownie – bo nawet interesujące pozycje młodych autorów trudno dziś sprzedać w stu egzemplarzach) by po nim nie płakał. Prócz kilku wyjątków polscy twórcy, z racji czysto hobbystycznej specyfiki naszej sceny, raczej nie mają sposobności tworzenia długich, rozbudowanych fabularnie historii: rysowanie komiksu pochłania bardzo dużo czasu, za który nikt autorom nie zapłaci. W tych warunkach dwu-, trzyplanszowe „szorty” i kilkunasto- lub, rzadziej, kilkudziesięciostronicowe komiksy są najczęściej spotykanym formatem. Zbiorem takich prac, powiązanych osobą scenarzysty Bartka Biedrzyckiego, jest antologia komiksowa „Gniazdo światów”.
Jak to bywa w wypadku tego typu zbiorów, plejada rysowników, z którymi przyszło pracować scenarzyście, prezentuje zróżnicowany poziom. Od światowej jakości (Adler) po stosunkowo młodych twórców, w kresce których widać jeszcze jakąś nieporadność i czuć, że borykają się ze swoim warsztatem jak pirat ze szkorbutem. Wachlarz stylów, jakimi posłużyli się artyści, jest ogromny: rysunek realistyczny, cartoon czy quasi-noirowe grafiki naśladujące estetykę Millerowskiego „Sin City”. Oprócz bodaj dwóch przypadków są to jednak rysownicy w miarę sprawnie operujący językiem medium i jestem pewien, że zarówno scenarzysta, jak i graficy nauczyli się czegoś podczas realizacji wspólnych projektów. Nie sposób zresztą oprzeć się wrażeniu, że właśnie taki cel przyświecał tworzeniu tych komiksów.
Tak jak etiuda fabularna jest najlepszym sposobem, by nauczyć się pracy z materią filmową, tak komiksowe „szorty” są wstępem do pracy nad dłuższymi albumami. Jak radził sam Alan Moore – podkreślając, jak istotne dla jego rozwoju były krótkie prace stworzone dla brytyjskich magazynów komiksowych – jeśli twórca zrobi sto komiksów jedno-, dwu-, trzyplanszowych, to siłą rzeczy stopniowo coraz lepiej zacznie rozumieć materię, z którą przyjdzie mu pracować podczas pisania dłuższych historii. W komiksach zaprezentowanych w tym zbiorze widać, że Biedrzycki opanował już opowiadanie pod względem dramaturgicznym i konstrukcyjnym, jednak prace te jakością nie wyszły ponad przeciętność i wyrabianie sobie warsztatu. W fabułach rzadko pojawia się coś ponad skutecznie postawioną pointę. Brak tu jakiejkolwiek refleksji, a scenarzysta skupia się na samym przedstawianiu wydarzeń, zapominając, że mógłby przy okazji opowiedzieć o czymś dla niego samego czy dla czytelnika istotnym. Pomijanie tego aspektu jest bardzo zastanawiające i mam wrażenie, że powodem może być jakaś wewnętrzna zachowawczość twórcy, bo Biedrzycki w swojej pozaartystycznej działalności – np. jako publicysta – nie boi się wyrażać swoich (nierzadko kontrowersyjnych) opinii i przemyśleń. Wielka szkoda, bo to właśnie z kreacji, w które wkładamy kawałek siebie, wychodzą najambitniejsze, najbardziej interesujące i najmądrzejsze historie.
Być może z uwagi na to, że komiksy te stanowią wyłącznie krótkie formy, właściwie brak tu przekonująco napisanych postaci. Niewątpliwym talentem Biedrzyckiego jest natomiast umiejętność kreowania sugestywnego tła. Pisząc swoje opowieści, na kilku kartkach tworzy światy, w które wchodzimy i wierzymy w nie od razu. Z racji tego, że autor chętnie porusza się w kręgu szeroko rozumianej fantastyki, czasem nie są to wcale tak oczywiste realia. Największą bolączką albumu wydaje mi się zlekceważenie i niewykorzystanie potencjału kilku historii. Było mi ewidentnie żal, że autor je porzucał i nie rozbudowywał fabuł, uniwersum ani intrygujących postaci.
Możliwe, że ambicje Biedrzyckiego sięgają tylko bycia sprawnym rzemieślnikiem, ale niestety we współczesnym komiksie jest obecnie coraz mniej miejsca dla takich ludzi. Dziś jednym ze skuteczniejszych sposobów na zainteresowanie czytelnika jest komiks stricte autorski – nierzadko bardzo osobisty i biograficzny, ale to niekoniecznie droga, którą powinien podążyć akurat ten autor. Wydaje mi się, że kluczem do artystycznego rozwoju Biedrzyckiego może być teraz tylko podjęcie wyzwania i zajęcie się dłuższym komiksem lub serią. Dobrze by było, gdyby skłaniał się ku temu, co najbardziej mu wychodzi i spróbował opowiedzieć coś ciekawego o naszej rzeczywistości za pomocą metafor, szukając analogii w alternatywnych światach. Do tej pory schemat ten traktował pretekstowo jako krzywe zwierciadło i tło swoich historii, a mnie wydaje się, że ten element może stać się sposobem na znalezienie własnego, niepowtarzalnego stylu narracyjnego.
Zombie zwany współczesnym polskim komiksem jest obecnie na takim etapie rozpadu, że mógłby już paść i nikt oprócz garstki pasjonatów (dosłownie – bo nawet interesujące pozycje młodych autorów trudno dziś sprzedać w stu egzemplarzach) by po nim nie płakał. Prócz kilku wyjątków polscy twórcy, z racji czysto hobbystycznej specyfiki naszej sceny, raczej nie mają sposobności tworzenia długich, rozbudowanych fabularnie historii: rysowanie komiksu pochłania bardzo dużo czasu, za który nikt autorom nie zapłaci. W tych warunkach dwu-, trzyplanszowe „szorty” i kilkunasto- lub, rzadziej, kilkudziesięciostronicowe komiksy są najczęściej spotykanym formatem. Zbiorem takich prac, powiązanych osobą scenarzysty Bartka Biedrzyckiego, jest antologia komiksowa „Gniazdo światów”.
Jak to bywa w wypadku tego typu zbiorów, plejada rysowników, z którymi przyszło pracować scenarzyście, prezentuje zróżnicowany poziom. Od światowej jakości (Adler) po stosunkowo młodych twórców, w kresce których widać jeszcze jakąś nieporadność i czuć, że borykają się ze swoim warsztatem jak pirat ze szkorbutem. Wachlarz stylów, jakimi posłużyli się artyści, jest ogromny: rysunek realistyczny, cartoon czy quasi-noirowe grafiki naśladujące estetykę Millerowskiego „Sin City”. Oprócz bodaj dwóch przypadków są to jednak rysownicy w miarę sprawnie operujący językiem medium i jestem pewien, że zarówno scenarzysta, jak i graficy nauczyli się czegoś podczas realizacji wspólnych projektów. Nie sposób zresztą oprzeć się wrażeniu, że właśnie taki cel przyświecał tworzeniu tych komiksów.
Tak jak etiuda fabularna jest najlepszym sposobem, by nauczyć się pracy z materią filmową, tak komiksowe „szorty” są wstępem do pracy nad dłuższymi albumami. Jak radził sam Alan Moore – podkreślając, jak istotne dla jego rozwoju były krótkie prace stworzone dla brytyjskich magazynów komiksowych – jeśli twórca zrobi sto komiksów jedno-, dwu-, trzyplanszowych, to siłą rzeczy stopniowo coraz lepiej zacznie rozumieć materię, z którą przyjdzie mu pracować podczas pisania dłuższych historii. W komiksach zaprezentowanych w tym zbiorze widać, że Biedrzycki opanował już opowiadanie pod względem dramaturgicznym i konstrukcyjnym, jednak prace te jakością nie wyszły ponad przeciętność i wyrabianie sobie warsztatu. W fabułach rzadko pojawia się coś ponad skutecznie postawioną pointę. Brak tu jakiejkolwiek refleksji, a scenarzysta skupia się na samym przedstawianiu wydarzeń, zapominając, że mógłby przy okazji opowiedzieć o czymś dla niego samego czy dla czytelnika istotnym. Pomijanie tego aspektu jest bardzo zastanawiające i mam wrażenie, że powodem może być jakaś wewnętrzna zachowawczość twórcy, bo Biedrzycki w swojej pozaartystycznej działalności – np. jako publicysta – nie boi się wyrażać swoich (nierzadko kontrowersyjnych) opinii i przemyśleń. Wielka szkoda, bo to właśnie z kreacji, w które wkładamy kawałek siebie, wychodzą najambitniejsze, najbardziej interesujące i najmądrzejsze historie.
Być może z uwagi na to, że komiksy te stanowią wyłącznie krótkie formy, właściwie brak tu przekonująco napisanych postaci. Niewątpliwym talentem Biedrzyckiego jest natomiast umiejętność kreowania sugestywnego tła. Pisząc swoje opowieści, na kilku kartkach tworzy światy, w które wchodzimy i wierzymy w nie od razu. Z racji tego, że autor chętnie porusza się w kręgu szeroko rozumianej fantastyki, czasem nie są to wcale tak oczywiste realia. Największą bolączką albumu wydaje mi się zlekceważenie i niewykorzystanie potencjału kilku historii. Było mi ewidentnie żal, że autor je porzucał i nie rozbudowywał fabuł, uniwersum ani intrygujących postaci.
Możliwe, że ambicje Biedrzyckiego sięgają tylko bycia sprawnym rzemieślnikiem, ale niestety we współczesnym komiksie jest obecnie coraz mniej miejsca dla takich ludzi. Dziś jednym ze skuteczniejszych sposobów na zainteresowanie czytelnika jest komiks stricte autorski – nierzadko bardzo osobisty i biograficzny, ale to niekoniecznie droga, którą powinien podążyć akurat ten autor. Wydaje mi się, że kluczem do artystycznego rozwoju Biedrzyckiego może być teraz tylko podjęcie wyzwania i zajęcie się dłuższym komiksem lub serią. Dobrze by było, gdyby skłaniał się ku temu, co najbardziej mu wychodzi i spróbował opowiedzieć coś ciekawego o naszej rzeczywistości za pomocą metafor, szukając analogii w alternatywnych światach. Do tej pory schemat ten traktował pretekstowo jako krzywe zwierciadło i tło swoich historii, a mnie wydaje się, że ten element może stać się sposobem na znalezienie własnego, niepowtarzalnego stylu narracyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz