Komiksowa zajawka Kevina Smitha jest powszechnie znana. W jego filmach mnóstwo jest odniesień do kultury komiksowej, jak refleksje nad seksualnością superherosów w „Szczurach z supermarketu”, a niekiedy bywają wręcz podstawą ich fabuły (jak miało to miejsce w „W pogoni za Amy”, którego akcja rozgrywa się w amerykańskim środowisku komiksowym). Oprócz tego, że Smitha jest fanem, to próbował swoich sił również, jako ich autor.
Zaczynał od komiksów bezpośrednio powiązanych ze swoimi pierwszymi produkcjami filmowymi. W magazynie „Oni Double Feature” pojawiały się szorciaki jego autorstwa, w których Dante i Randall odkrywają, że Święty Mikołaj mieszka pomiędzy sklepem Quick Stop a wypożyczalnią RST Video, Bluntman z Chronikiem zwalczają zbrodnie i wreszcie możemy zobaczyć co stało się na pogrzebie Postona. Po koniec ubiegłego wieku nazwisko reżysera i scenarzysty pracującego nad „Dogmą” zaczęło zamieniać się w hollywoodzką markę. Joe Quesada, ówczesny redaktor imprintu Marvel Knights, a w tamtym czasie to, co najciekawsze w Domu Pomysłów działo się właśnie tam, obudził w Smithcie fan-boy`a i skusił go ofertą odnowienia jednego z jego ulubionych bohaterów – Daredevila.
Po zamknięciu regularnej serii z udziałem Śmiałka już po miesiącu wystartowała nowa oznaczona, jako vol. 2 z Smithem jako scenarzystą na pokładzie. Oprawą graficzną miał zająć się sam Quesada, który ze Smithem współpracował już na planie „Chasing Amy”, gdzie zadowolił się małą rólką. Premierowy zeszyt ośmioczęściowej historii „Guardian devil” („Diabeł stróż” w polskiej egmontowej wersji) ukazał się listopadzie 1998 roku, a ostatni – w lipcu 1999. Wstęp do wydania zbiorczego napisał Ben Affleck, który zagrał Matta Murdocka w ekranizacji przygód DD.
Z dzisiejszej perspektywy „Diabła stróż” wypada ocenić, jako pomost pomiędzy klasycznym, a nowoczesnym ujęciem mitu Daredevila. Z jednej strony komiks oddaje ostatni hołd przede wszystkim Frankowi Millerowi, co według niektórych było bezczelnym plagiatem. Z drugiej zapowiada to, co z ślepym strażnikiem Hell`s Kitchen zrobią Brian M. Bendis i Ed Brubaker, redefiniujący status superbohatera i bycia Daredevilem. Smith buduje swoją opowieść z motywów i fabularnych schematów, które fani Śmiałka doskonale znają. Pojawi się zatem skryty w cieniu villain, który knuje misterną sieć intryg mającą doprowadzić Matta Murdocka do szaleństwa i upadku. Powracająca Karen Page odgrywa rolę Elektry, wielkiej miłości, która-musi-zginąć-z-rąk-zgadnijcie-kogo.
Krytykujący wizję Smitha w „Diable stróżu” dostrzegają jedynie nieudolną kopię „Born Again”, w której Smith próbował udowodnić, że jest tak samo wybitnym komiksowym scenarzystom, jak Miller. Trudno jest mi się z tym zgodzić, bo uważam, że w tej zabawie kliszami opowieści z odzianym w szkarłatny kostium herosie, pełnej cytatów, wpisanej w tekst ironii i autorskiej autoironii Smith jest świadom, że nie tylko opowiada historię, ale (może przede wszystkim?) gra. Gra, w przypadku Smitha, może nie należy do zbyt subtelnych i wyrafinowanych, polega na igraniu z czytelniczymi oczekiwaniami.
Fantastycznie widać to w finale, który jednocześnie jest parodią i dekonstrukcją sceny tyrady superłotra, rozpływającego się nad genialnością swojego planu, aby za chwilę rozpłaszczyć się na podłodze po celnym uderzeniu wracającego do siebie bohatera. Smith dodatkowo nasyca specyficznym spojrzeniem na… branże filmową. Jak to w filmach Smitha zwykle bywa humor (zwykle niewybredny) przeplata się z tragizmem. Zresztą, nad całym komiksem unosi się pewien „smithowy” klimat. Pojawiają się nawiązania do filmów autora scenariusza (scena z pojawieniem się Bullseye`a), dialogi pisane są w bardzo specyficzny sposób, zdradzające ich komiksową konwencjonalność i wypełnione hermetycznymi dowcipami. Wiem, że niektórym roztyte ego Smitha może irytwać, ale dla mnie to raczej niegroźne sztubackie kawały. Czasem są nawet zabawne. Nie brakuje również specyficznie potraktowanego wątku religijności Murdocka, którego przed osunięciem się w odmęty szaleństwa chroni także wiara.
Wypada napisać kilku słów o oprawie graficzne. Ci, którzy kojarzą Joe Quesadę z pełnych komiksowej energii i dynamiki kadrów z „Miecza Azraela” czytają „Diabła stróża” srodze się zawiodą. Przyszły rednacz Domu Pomysłów poszedł w modnym niegdyś kierunku cartoonizacji swojej kreski, zapatrując się na mangę. Do pełni fatalnego efektu dochodzą jeszcze fatalne, rażące swoją sztucznością (spójrzcie tylko na oczy bohaterów) komputerowe kolory i efekty.
O „Guardian devil” można napisać, że jest postmodernistyczną przeróbka, ponowoczesnym kolażem, utworem otwartym i ładnie pobawić się z nim Gerarda Genetta teorią palimpsestowości. Ale równie dobrze widać w komiksie Kevina Smitha i Joego Quesady klasyczny komiksowy chwyt retellingu kanonicznej dla danego herosa opowieści w zmienionej formie. Uaktualnionej, unowocześnionej, przystępnej dla nowych czytelników, ale jednocześnie podtrzymującej mit Daredevila. Kto, jak kto, ale komiksairze uwielbiają czytać te historie, które już znają.
Zaczynał od komiksów bezpośrednio powiązanych ze swoimi pierwszymi produkcjami filmowymi. W magazynie „Oni Double Feature” pojawiały się szorciaki jego autorstwa, w których Dante i Randall odkrywają, że Święty Mikołaj mieszka pomiędzy sklepem Quick Stop a wypożyczalnią RST Video, Bluntman z Chronikiem zwalczają zbrodnie i wreszcie możemy zobaczyć co stało się na pogrzebie Postona. Po koniec ubiegłego wieku nazwisko reżysera i scenarzysty pracującego nad „Dogmą” zaczęło zamieniać się w hollywoodzką markę. Joe Quesada, ówczesny redaktor imprintu Marvel Knights, a w tamtym czasie to, co najciekawsze w Domu Pomysłów działo się właśnie tam, obudził w Smithcie fan-boy`a i skusił go ofertą odnowienia jednego z jego ulubionych bohaterów – Daredevila.
Po zamknięciu regularnej serii z udziałem Śmiałka już po miesiącu wystartowała nowa oznaczona, jako vol. 2 z Smithem jako scenarzystą na pokładzie. Oprawą graficzną miał zająć się sam Quesada, który ze Smithem współpracował już na planie „Chasing Amy”, gdzie zadowolił się małą rólką. Premierowy zeszyt ośmioczęściowej historii „Guardian devil” („Diabeł stróż” w polskiej egmontowej wersji) ukazał się listopadzie 1998 roku, a ostatni – w lipcu 1999. Wstęp do wydania zbiorczego napisał Ben Affleck, który zagrał Matta Murdocka w ekranizacji przygód DD.
Z dzisiejszej perspektywy „Diabła stróż” wypada ocenić, jako pomost pomiędzy klasycznym, a nowoczesnym ujęciem mitu Daredevila. Z jednej strony komiks oddaje ostatni hołd przede wszystkim Frankowi Millerowi, co według niektórych było bezczelnym plagiatem. Z drugiej zapowiada to, co z ślepym strażnikiem Hell`s Kitchen zrobią Brian M. Bendis i Ed Brubaker, redefiniujący status superbohatera i bycia Daredevilem. Smith buduje swoją opowieść z motywów i fabularnych schematów, które fani Śmiałka doskonale znają. Pojawi się zatem skryty w cieniu villain, który knuje misterną sieć intryg mającą doprowadzić Matta Murdocka do szaleństwa i upadku. Powracająca Karen Page odgrywa rolę Elektry, wielkiej miłości, która-musi-zginąć-z-rąk-zgadnijcie-kogo.
Krytykujący wizję Smitha w „Diable stróżu” dostrzegają jedynie nieudolną kopię „Born Again”, w której Smith próbował udowodnić, że jest tak samo wybitnym komiksowym scenarzystom, jak Miller. Trudno jest mi się z tym zgodzić, bo uważam, że w tej zabawie kliszami opowieści z odzianym w szkarłatny kostium herosie, pełnej cytatów, wpisanej w tekst ironii i autorskiej autoironii Smith jest świadom, że nie tylko opowiada historię, ale (może przede wszystkim?) gra. Gra, w przypadku Smitha, może nie należy do zbyt subtelnych i wyrafinowanych, polega na igraniu z czytelniczymi oczekiwaniami.
Fantastycznie widać to w finale, który jednocześnie jest parodią i dekonstrukcją sceny tyrady superłotra, rozpływającego się nad genialnością swojego planu, aby za chwilę rozpłaszczyć się na podłodze po celnym uderzeniu wracającego do siebie bohatera. Smith dodatkowo nasyca specyficznym spojrzeniem na… branże filmową. Jak to w filmach Smitha zwykle bywa humor (zwykle niewybredny) przeplata się z tragizmem. Zresztą, nad całym komiksem unosi się pewien „smithowy” klimat. Pojawiają się nawiązania do filmów autora scenariusza (scena z pojawieniem się Bullseye`a), dialogi pisane są w bardzo specyficzny sposób, zdradzające ich komiksową konwencjonalność i wypełnione hermetycznymi dowcipami. Wiem, że niektórym roztyte ego Smitha może irytwać, ale dla mnie to raczej niegroźne sztubackie kawały. Czasem są nawet zabawne. Nie brakuje również specyficznie potraktowanego wątku religijności Murdocka, którego przed osunięciem się w odmęty szaleństwa chroni także wiara.
Wypada napisać kilku słów o oprawie graficzne. Ci, którzy kojarzą Joe Quesadę z pełnych komiksowej energii i dynamiki kadrów z „Miecza Azraela” czytają „Diabła stróża” srodze się zawiodą. Przyszły rednacz Domu Pomysłów poszedł w modnym niegdyś kierunku cartoonizacji swojej kreski, zapatrując się na mangę. Do pełni fatalnego efektu dochodzą jeszcze fatalne, rażące swoją sztucznością (spójrzcie tylko na oczy bohaterów) komputerowe kolory i efekty.
O „Guardian devil” można napisać, że jest postmodernistyczną przeróbka, ponowoczesnym kolażem, utworem otwartym i ładnie pobawić się z nim Gerarda Genetta teorią palimpsestowości. Ale równie dobrze widać w komiksie Kevina Smitha i Joego Quesady klasyczny komiksowy chwyt retellingu kanonicznej dla danego herosa opowieści w zmienionej formie. Uaktualnionej, unowocześnionej, przystępnej dla nowych czytelników, ale jednocześnie podtrzymującej mit Daredevila. Kto, jak kto, ale komiksairze uwielbiają czytać te historie, które już znają.
2 komentarze:
"Ci, którzy kojarzą Joe Quesadę z pełnych komiksowej energii i dynamiki kadrów z „Miecza Azraela” czytają „Diabła stróża” srodze się zawiodą"
I nic dziwnego, bo wbrew pozorom największe pietno na "Mieczu" odcisnął tuszujący Kevin Nowlan, mocno niedoceniony za kawał pracy włożonej w ten komiks. Gdy się porówna inne prace Nowlana do razu widać jak często musiał poprawiać Quesadę.
P.S. Choć mi akurat warstwa wizualna "Diabła Stróża" bardzo przypadał do gustu/ Rozbuchana, dynamiczna, pozytwnie odróżniająca się od tego co mieli do zaoferowania liczni twórcy z schyłkowego etapu funkcjonowania "Vol.1".
Prześlij komentarz