piątek, 30 listopada 2012

#1188 - Daredevil wg Stana Lee

Daredevil w komiksowym świecie pojawił się na fali popularności pierwszych bohaterów Srebrnej Ery, którzy zaczęli zaludniać komiksy Marvela. Był kolejną z kreacji Stanley`a Martina Liebera, znanego lepiej, jako Stan Lee i nieco zapomnianego dzisiaj rysownika Billa Everetta. Matthew Murdock, bo to on krył się za szkarłatną, rogatą maską, po raz pierwszy na łamach historyjki obrazkowej pojawił się w pierwszym numerze swojej solowej serii, w kwietniu 1964 roku.

(tekst pierwotnie został opublikowany na łamach serwisu Marvelcomics.pl

Jako trzeciego z „ojców” DD często wymienia się także Jacka Kirby`ego, który miał nie do końca sprecyzowany wkład w jego powstanie. Na pewno wpadł na pomysł wielofunkcyjnej laski i prawdopodobnie był autorem oryginalnego czerwono-żółtego uniformu, a reszta to jedynie mniej lub bardziej prawdopodobne domysły. Na upartego w gronie rodziców można jeszcze umieścić równie legendarnego, co Król, Steve`a Ditko, który tuszował pierwszy numer (na spółkę ze Stanem zresztą) i Sola Brodsky`ego, odpowiedzialnego za tła. „Daredevil” bardzo szybko, bo już po pierwszym numerze, został częściowo osierocony. Z powodu nawału innych obowiązków Everett musiał zrezygnować z pracy nad komiksem, a oprawą graficzną zajęli się inni twórcy. Piętno na postaci ślepego herosa odcisnął John Romita Senior, dla którego „Daredevil” było powrotem do komiksu super-bohaterskiego po kilku latach rysowania romansów. Swoje cegiełki do legendy Śmiałka dołożyli także słynący z wszechstronności Gil Kane, wspomniany Kirby oraz Wallace Wood, który był twórcą najbardziej charakterystycznego i ikonicznego szkarłatnego kostiumu bohatera.

Ale z początkami kariery DD należy kojarzyć przede wszystkim Gene Colana. Po krótkiej przygodzie z DC Comics, rysownik urodzony w nowojorskim Bronksie pod pseudonimem Adam Austin rozpoczął pracę w Domu Pomysłów. Zanim zabrał się za Daredevila zaliczył staż w „Tales to Astonish” i „Tales of Suspense”. Przy pierwszym on-goingu Colan pracował nieprzerwanie przez osiem lat, rysując 81 kolejnych numerów (#20-#100). Na łamy „Daredevila” powracał jeszcze dwukrotnie – na dziesięć numerów (1974-79) i na osiem (całkiem niedawno, bo w 2007). W przeciwieństwie do dziesiątek innych rysowników nie próbował kopiować stylu Kirby`ego czy Ditko, tylko sam ciężko pracował nad wyrobieniem własnej, rozpoznawalnej kreski, dzięki czemu stał się jednym z klasyków Silver Age`a, dziś nieco zapomnianym. Seria ukazywała się regularnie, miała stałe grono czytelników, ale kiedy komiksową branżę dopadł kryzys wydawało się, że Matt Murdock dołączy do wielu zapomnianych dziś bohaterów. Na szczęście w latach osiemdziesiątych stało się coś, dzięki czemu po dziś dzień możemy ekscytować się przygodami człowieka, nieznającego lęku.

Powtórne narodziny

Odnoszę wrażenie, że Daredevil zawsze stał w drugim szeregu klasycznych herosów, którzy narodzili się podczas Silver Age. W przeciwieństwie do Fantastycznej Czwórki, Spider-Mana, Hulka, Doktora Strange`a czy Iron-Mana przy swoich narodzinach nie został wyposażony w sporą część kanonicznych elementów swojej mitologii. W tym względzie podobny jest nieco do X-Men, którzy dopiero po rewolucji Chrisa Claremonta z połowy lat siedemdziesiątych stali się tym komiksem, który znamy dziś. Ale inaczej, niż w wypadku mutantów dla człowieka, nie znającego strachu, ten proces był bardziej ewolucyjny. DD miał szczęście trafiać w swojej karierze na twórców, którzy zamiast mielić ciągle jeden i ten sam koncept Stana the Mana, dokładali do jego legendy coś od siebie. Coś nowego, coś oryginalnego. Pierwszym i zdecydowanie najważniejszym autorem, owym daredevilowym Claremontem, okazał się Frank Miller. Jego praca dla późniejszych twórców, okaże się conajmniej tak samo inspirująca, jak dokonania Stana Lee.

Matt Murdock w latach osiemdziesiątych odrodził się na nowo. Dosłownie i w przenośni. O klasycznym i kultowym runie, który dla Franka Millera okazał się początkiem wspaniałej kariery, będę pisał w kolejnym tekście, teraz wspomnę tylko tyle, że dzięki niemu DD stał się herosem kompletnym. Ze znakomitych, zrevampowanym originiem, wzbogaconym o tragiczną miłość (Elektra) i nowe wątki (część z nich pojawiła się w wydanej w 1993 roku mini-serii „The Man Without Fear”, wydanej w Polsce przez TM-Semic). Dorobił się wreszcie galerii rasowych villainów, z Bullseye`em i Kingpinem na czele, jego przygody nabrały z jednej strony noirowego (mroczna nowojorska dzielnica Hell`s Kitchen jako równoprawny bohater opowieści, postać Bena Uricha, fatalny romans z Karen Page), a z drugiej strony wschodniego (postać Sticka, organizacja The Hand i cała ta ninja-otoczka) smaczku. Po tym, jak Miller opuścił serię, pałeczkę przejęła Ann Nocenti najpierw pisząc jeden numer (#236), a potem przejmując tytuł na ponad cztery lata (#238 – #291), współpracując między innymi z Johnem Romitą Młodszym. Scenarzystka, zgodnie z trendami obowiązującymi na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, pokazała jeszcze inne oblicze Matta, skupiając się na kwestiach społecznych. Poruszała takie problemy, jak rasizm, seksizm i rosnący poziom przestępczości. W numerze 254. wprowadziła postać Typhoid Mary, schizofrenicznej kochanki/przeciwniczki Daredevila, która stanie się kolejnym, ważnym elementem jego mitologii.

Kolejny kryzys i kolejny renesans

W latach dziewięćdziesiątych dla strażnika Hell`s Kithcen nastały ciężkie czasy. Zresztą nie tylko dla niego. Ostatnia dekada ubiegłego wieku uchodzi obecnie za okres największego kryzysu obrazkowego przemysłu, tak finansowego, jak i artystycznego. Po niezwykle owocnych latach osiemdziesiątych nastały mroczne czasy dla komiksowego mainstreamu, dziś ze swoimi „liefeldami” będącymi synonimem największej superbohaterskiej tandety. Dan Chichester, Karl Kessel, Joe Kelly i inni scenarzyści dosyć brutalnie sponiewierali DD – zgodnie z obowiązującą modę sprezentowali mu techno-kostium, wyprali mózg, dali nową (z francuską brzmiącą) tożsamość i kazali pracować dla S.H.I.E.L.D., pozwolili odzyskać wzrok, aby potem natychmiast mu go odebrać. No i przywrócili Elektrę wbrew prośbie jej „ojca”. Daredevil nigdy nie był tak zagubiony, jak wtedy. Próbując dopasować jego postać do obowiązujących trendów zatracano wszystko to, co czyniło go wyjątkową postacią.

Lepsze czasy dla Śmiałka przyszły dopiero w 1998 roku, kiedy Joe Quesada, postanowił zrestartować serię pod szyldem redagowanego przez siebie imprintu Marvel Knights. Przyszły redaktor naczelny Domu Pomysłów zajął się rysunkami, a do napisania scenariusza namówił Kevina Smitha. Tak powstała historia „Guardian Devil”, znana polskiemu czytelnikowi z egmontowej edycji „Diabeł Stróż”, dzięki której Daredevil dostał swoją kolejną szansę. Swój renesans przeżył za sprawą twórcy kojarzonego głównie ze sceną niezależną, w którym Quesada dostrzegł wielki talent. Brian M. Bendis podczas swojej czteroletniej przygody z Mattem Murdockiem podniósł komiks superbohaterski na zupełnie inny poziom, podobnie jak wcześniej zrobili to Lee i Miller. Odwołując się do kryminalnej estetyki i konstrukcji nowoczesnych seriali nie bał się ożenić ślepego superherosa z Millą Donovan, wyjawić jego tożsamość całemu światu i posunąć się do kilku innych kontrowersyjnych posunięć. Matt wreszcie był tą postacią, którą pokochały rzeszy czytelników, a nie marną mieszanką Batmana i Spider-Mana. Dla wielu run Bendisa (#26 - #81) uchodzi za najlepszy w historii.

Godnymi kontynuatorami pracy BMB okazali się Ed Brubaker i Micheal Lark, którym udało utrzymać się wysoki poziom serii. Ich epoka zakończyła się jednak wraz z powrotem „Daredevila” do starej numeracji, koniecznym do świętowania jubileuszowego 500 zeszytu w październiku 2009 roku. Kolejny scenarzysta Andy Diggle zmienił całkowicie status quo niewidomego bohatera czyniąc go przywódcą Hand. Podążając jednak śladami swoich poprzedników zabrnął w ślepą uliczkę. Kontrowersyjny run Diggle`a prowadzący do crossoveru „Shadowland”, w którym opętanym przez demona Matt próbuje przejąć władzę w Nowym Jorku zostaje powstrzymany przez swoich przyjaciół i sojuszników nie spotkał się raczej z entuzjastycznym przyjęciem. Redaktorzy Marvela boleśnie przekonali się, że „Daredevil” nie jest dobrym materiałem na letni event. Po tych wydarzeniach bohater na krótko opuszcza pokład swojego on-going i rodzinne miasto, zostawiają Hell`s Kitchen pod opieką Black Panthera. Sam zalicza kolejne, któreś z kolei odrodzenie na łamach mini-serii „Reborn”.

Współczesny powrót do klasyki

Wreszcie, jego seria zostaje po raz trzeci zrelaunchowana i oddana na ręce Marka Waida, kolejnego znakomitego scenarzysty, i niemniej utalentowanego rysownika Paolo Riviery. Do tej pory ukazało się osiem zeszytów, które szturmem zdobyły serce krytyki. Wśród wielu noworocznych podsumowań wymienia się nowego „Daredevila” wśród najlepszych komiksów 2011 roku. Człowiek bez strachu powrócił do wysokiej formy, a przy okazji Waid pokazał, że jeszcze się nie skończył. Jego wersja nawiązuje nie do tradycji millerowsko-bendisowskiej, ale czerpie dużo z oryginału Stana Lee, pokazując znacznie jaśniejsze, bardziej superbohaterskie oblicze Matta Murdocka.

Daredevil, jako jeden z niewielu przebierańców miał szczęście do kilku naprawdę wybitnych scenarzystów, którym w jego serii udało się opowiedzieć wiele ważnych dla historii amerykańskiego komiksu i po prostu dobrych historii. W przeciwieństwie jednak do Batmana czy Spider-Mana, którym również poszczęściło się przecież w tym względzie, szefowie Marvela nigdy nie próbowali zrobić z Matta Murdocka maszynki do zarabiania pieniędzy na fanbojach, wokół której robi się dużo medialnego hype`u. Przynajmniej to może być jakąś rekompensatą za to, że w filmowej roli człowieka, nieznającego strachu obsadzono Bena Afflecka…

3 komentarze:

fragsel pisze...

te nowe wątki przez Ciebie wspomniane polscy czytelnicy mogli poznać w albumie "Elektra - Ściana". to przecież pierwsza część komiksu "Elektra Saga", któy jest niczym innym tylko kompilacją Miller'owych numerów Daredevila (choć nie tylko)

Anonimowy pisze...

a przy okazji Waid pokazał, że jeszcze się skończył." Chyba "nie skończył"?

pokazują znacznie jaśniejsze, bardziej superbohaterskie oblicze".
pokazując

wg. ---> wg

nie znający ------> nieznający

Kuba Oleksak pisze...

Dzięki, poprawione.