Przepraszając za niedopatrzenie - autorem poniższego tekstu jest oczywiście Krzysztof Tymczyński. Pierwotnie został opublikowany na łamach serwisu Independent Comics,
na którą przy tej okazji zapraszamy. Na Kolorowych prezentujemy jego nieco przeredagowaną wersję.
W 2002 roku na ekrany kin wszedł kolejny horror opowiadający o inwazji zombie. Wydawało się, że „28 Dni Później” będzie kolejnym, nastawionym na sukces konwencjonalnym filmidłem, ale obraz Danny`ego Boyle`a zaprzeczył tym przewidywaniom. Trzymający w napięciu film zaskoczył sporą świeżością w podejściu do tematu i niezłą grą aktorską. Film udał się na tyle, że doczekał się pięć lat później kontynuacji pod tytułem „28 Tygodni Później”. Nie doczekaliśmy się w nim powrotu trójki bohaterów znanych z końcówki pierwszego filmu, ale dostaliśmy kolejny niezły horror. Parę lat temu Boyle zapowiedział trzecią cześć, jednak od tego czasu sprawa ucichła (albo ja o tym nic nie wiem). Pustkę trzeba było jakoś zapełnić i przy pomocy wydawnictwa Boom! Studios udało się to zrobić.
I tak oto w maju 2009 roku na półkach sklepowych znalazł się pierwszy zeszyt serii nazywającej się po prostu „28 Days Later”, która w założeniu miała wypełniać przestrzeń pomiędzy jedynym, a drugim filmem. Nie było to jedna pierwsze podejście do tematu, ponieważ już dwa lata wcześniej niewielkie wydawnictwo Fox Atomic próbowało podobnego zabiegu. Jednak ich komiks nie odniósł spodziewanego sukcesu, więc Boom!, nota bene świetnie obeznane w materii przenoszenia filmów na karty komiksu, wiedziało, jakich błędów popełniać. Na stanowisku scenarzysty obsadzono Michael Alan Nelson, który zna się na swojej robocie, jak mało kto, będąc jednym z najbardziej eksploatowanych twórców w wydawnictwie.
Pierwszy tom zbiorczy serii zbiera pierwsze cztery i niemal od razu wrzuca nas w sam środek akcji. Oto bowiem jesteśmy świadkami samobójczej misji grupy reporterów, którzy postanawiają udać się do samego serca zainfekowanej Wielkiej Brytanii. By ich szanse wzrosły maksymalnie, z gryzipiórkami udaje się czarnoskóra Selena – jedna z ocalałych, bohaterka pierwszego filmu. To właśnie ona staje się główną bohaterką pisanej przez Nelsona opowieści.
Dla czytelnika tajemnicą pozostaje to, co działo się pomiędzy ostatnią sceną filmu, a pierwszy kadrem komiksu. To nutka tajemniczości dodaje uroku Selenie, ale postać przez pierwszą część zbioru pisana jest dość dziwnie. Zupełnie nie trafiły do mnie argumenty przemawiające za tym, by zgodziła się ona powrócić w zarażone tereny. Potem, gdy jej rola ogranicza się praktycznie do krzyczenia na wszystkich i wywijania maczetą, przypomina ona nieco bardziej swoją filmową wersję. Oprócz tego autor stara się nam nieco przybliżyć każdego spośród stworzonych przez siebie dziennikarzy, lecz nie mamy ani przez moment wątpliwości, że nie każde z nich doczeka szczęśliwego zakończenia własnego wątku.
„28 Days Later” na pierwszy rzut oka przypomina nieco „Żywe trupy” z wydawnictwa. Jednak gdy przyjrzymy się nieco bliżej obu pozycjom, zauważymy znaczące różnice. Owszem, Nelson nawet nie ukrywa, że bardziej lub mniej przypadkowo czerpie z podejścia Roberta Kirkmana do tematu zombiaków, ale przede wszystkim stara utrzymać się w komiksie specyficzny klimat znany z obu części filmu. W przeciwieństwie do wielkiego przeboju Image Comics większy naciska kładzie na akcje, co daje bardzo dobry efekt.
Cały zbiór „London Calling” narysowany został przez debiutującego Declana Shalvey’a. Trzeba przyznać, że świetnie wybrnął on z postawionego przed nim zadania. Jego rysunki są mroczne, ale jednocześnie bardzo dynamiczne i wyraziste. Najwyraźniej nie tylko ja tak uważam, ponieważ praca przy tej serii stała się dla Shalvey’a trampoliną do lepszych zleceń i obecnie jego prace możemy obserwować w komiksach z Marvela. Jednak najmocniej w pamięć zapadają świetne okładki autorstwa Tima Bradstreeta. Niemal każda z nich z powodzeniem mogła by zostać powieszona na ścianie w moim pokoju, jako osobny plakat.
Blisko jedna trzecia zbioru to dodatki. Nie ma w nich szukać jednak niczego ponad galerię okładek do poszczególnych zeszytów składających się na „London Calling” i krótkiego wstępu. Mimo to, zwłaszcza te pierwsze, mogą się podobać (a zwłaszcza stworzone przez Bradstreeta). Wśród ich autorów przewijają się ciekawe nazwiska, z Seanem Philipsem na czele.
Jeśli podobał się Wam film lub lubicie wszystko, co związane jest z zombiakami komiks nie powinien zawieść oczekiwań. Osobiście uważam, że jest to jeden z lepszych tytułów licencjonowanych, jakie miałem okazje przeczytać. Z drugiej strony jednak komiks nie oferuje nic ponad to i stanowi jedynie łącznik pomiędzy oboma filmami, więc ich znajomość jest niejako wymagana. Mimo wszystko polecam się zapoznać z tym komiksem i samemu przekonać się, czy nowe przygody Seleny warte są wydanych na nie pieniędzy. Według mnie jak najbardziej i „London Calling” otrzymuje ode mnie solidną czwórkę.
W 2002 roku na ekrany kin wszedł kolejny horror opowiadający o inwazji zombie. Wydawało się, że „28 Dni Później” będzie kolejnym, nastawionym na sukces konwencjonalnym filmidłem, ale obraz Danny`ego Boyle`a zaprzeczył tym przewidywaniom. Trzymający w napięciu film zaskoczył sporą świeżością w podejściu do tematu i niezłą grą aktorską. Film udał się na tyle, że doczekał się pięć lat później kontynuacji pod tytułem „28 Tygodni Później”. Nie doczekaliśmy się w nim powrotu trójki bohaterów znanych z końcówki pierwszego filmu, ale dostaliśmy kolejny niezły horror. Parę lat temu Boyle zapowiedział trzecią cześć, jednak od tego czasu sprawa ucichła (albo ja o tym nic nie wiem). Pustkę trzeba było jakoś zapełnić i przy pomocy wydawnictwa Boom! Studios udało się to zrobić.
I tak oto w maju 2009 roku na półkach sklepowych znalazł się pierwszy zeszyt serii nazywającej się po prostu „28 Days Later”, która w założeniu miała wypełniać przestrzeń pomiędzy jedynym, a drugim filmem. Nie było to jedna pierwsze podejście do tematu, ponieważ już dwa lata wcześniej niewielkie wydawnictwo Fox Atomic próbowało podobnego zabiegu. Jednak ich komiks nie odniósł spodziewanego sukcesu, więc Boom!, nota bene świetnie obeznane w materii przenoszenia filmów na karty komiksu, wiedziało, jakich błędów popełniać. Na stanowisku scenarzysty obsadzono Michael Alan Nelson, który zna się na swojej robocie, jak mało kto, będąc jednym z najbardziej eksploatowanych twórców w wydawnictwie.
Pierwszy tom zbiorczy serii zbiera pierwsze cztery i niemal od razu wrzuca nas w sam środek akcji. Oto bowiem jesteśmy świadkami samobójczej misji grupy reporterów, którzy postanawiają udać się do samego serca zainfekowanej Wielkiej Brytanii. By ich szanse wzrosły maksymalnie, z gryzipiórkami udaje się czarnoskóra Selena – jedna z ocalałych, bohaterka pierwszego filmu. To właśnie ona staje się główną bohaterką pisanej przez Nelsona opowieści.
Dla czytelnika tajemnicą pozostaje to, co działo się pomiędzy ostatnią sceną filmu, a pierwszy kadrem komiksu. To nutka tajemniczości dodaje uroku Selenie, ale postać przez pierwszą część zbioru pisana jest dość dziwnie. Zupełnie nie trafiły do mnie argumenty przemawiające za tym, by zgodziła się ona powrócić w zarażone tereny. Potem, gdy jej rola ogranicza się praktycznie do krzyczenia na wszystkich i wywijania maczetą, przypomina ona nieco bardziej swoją filmową wersję. Oprócz tego autor stara się nam nieco przybliżyć każdego spośród stworzonych przez siebie dziennikarzy, lecz nie mamy ani przez moment wątpliwości, że nie każde z nich doczeka szczęśliwego zakończenia własnego wątku.
„28 Days Later” na pierwszy rzut oka przypomina nieco „Żywe trupy” z wydawnictwa. Jednak gdy przyjrzymy się nieco bliżej obu pozycjom, zauważymy znaczące różnice. Owszem, Nelson nawet nie ukrywa, że bardziej lub mniej przypadkowo czerpie z podejścia Roberta Kirkmana do tematu zombiaków, ale przede wszystkim stara utrzymać się w komiksie specyficzny klimat znany z obu części filmu. W przeciwieństwie do wielkiego przeboju Image Comics większy naciska kładzie na akcje, co daje bardzo dobry efekt.
Cały zbiór „London Calling” narysowany został przez debiutującego Declana Shalvey’a. Trzeba przyznać, że świetnie wybrnął on z postawionego przed nim zadania. Jego rysunki są mroczne, ale jednocześnie bardzo dynamiczne i wyraziste. Najwyraźniej nie tylko ja tak uważam, ponieważ praca przy tej serii stała się dla Shalvey’a trampoliną do lepszych zleceń i obecnie jego prace możemy obserwować w komiksach z Marvela. Jednak najmocniej w pamięć zapadają świetne okładki autorstwa Tima Bradstreeta. Niemal każda z nich z powodzeniem mogła by zostać powieszona na ścianie w moim pokoju, jako osobny plakat.
Blisko jedna trzecia zbioru to dodatki. Nie ma w nich szukać jednak niczego ponad galerię okładek do poszczególnych zeszytów składających się na „London Calling” i krótkiego wstępu. Mimo to, zwłaszcza te pierwsze, mogą się podobać (a zwłaszcza stworzone przez Bradstreeta). Wśród ich autorów przewijają się ciekawe nazwiska, z Seanem Philipsem na czele.
Jeśli podobał się Wam film lub lubicie wszystko, co związane jest z zombiakami komiks nie powinien zawieść oczekiwań. Osobiście uważam, że jest to jeden z lepszych tytułów licencjonowanych, jakie miałem okazje przeczytać. Z drugiej strony jednak komiks nie oferuje nic ponad to i stanowi jedynie łącznik pomiędzy oboma filmami, więc ich znajomość jest niejako wymagana. Mimo wszystko polecam się zapoznać z tym komiksem i samemu przekonać się, czy nowe przygody Seleny warte są wydanych na nie pieniędzy. Według mnie jak najbardziej i „London Calling” otrzymuje ode mnie solidną czwórkę.
3 komentarze:
Kubo, autora zmień :)
Tak też czułem, że nie pisał tego KaOwiec... Za dobrze się to czytało.
Tak dla ścisłości, to nie były Zombiaki, tylko zainfekowani wirusem wścieklizny ludzie.
Prześlij komentarz